Być może nie ma zdania, którego Robert Biedroń nie powtarzałby częściej, innego niż to, że „lewica zawsze wygrywa, gdy jest zjednoczona, a przegrywa, gdy jest podzielona”. Cóż, może nie wygrywa, ale w każdym razie wchodzi do parlamentu. To udało się w 2019 roku, kiedy SLD, Wiosna oraz Razem wystartowały ze wspólnej listy wyborczej, a następnie utworzyły klub parlamentarny. Nie udało się to natomiast w 2015 roku, kiedy listy partii Razem oraz Zjednoczonej Lewicy – bez Razem, a z udziałem między innymi SLD, Twojego Ruchu oraz Zielonych – znalazły się pod progiem wyborczym.
Jak przestałem się martwić i zawiesiłem wszystkich
Teraz przyszłość polskiej lewicy znów wydaje się niepewna. Perspektywa sprawowania władzy nie przybliżyła się od 2019 roku, a do tego – nie bez związku – znów nie jest jasne, czy lewicy uda się utrzymać jedność. Problem pierwszy to turbulencje w Nowej Lewicy, czyli partii obejmującej SLD oraz Wiosnę. Część działaczy byłego SLD jest niezadowolona z rządów Włodzimierza Czarzastego. Protestują także w sprawie warunków połączenia SLD z Wiosną, co ma polegać na utworzeniu w ramach Nowej Lewicy dwóch frakcji o równych prawach. Ich zdaniem Wiosna jest partnerem zdecydowanie mniejszym i powinna mieć odpowiednio mniej władzy.
Wydarzenia nabrały tempa w ostatnich dniach. Najpierw grono działaczy partii wystosowało list do przewodniczącego Czarzastego, krytykując zawieszenie w prawach członka ugrupowania europosła Marka Bałta rzekomo za współpracę z PiS-em. Podpisani zarzucają Czarzastemu, że przecież sam współpracował z PiS-em przy okazji głosowania nad Funduszem Odbudowy. Następnie Czarzasty zawiesił dziewięciu członków zarządu Nowej Lewicy, na chwilę przed sobotnim posiedzeniem tego gremium. Dzięki temu wygrał wszystkie głosowania – bunt zażegnany! A przynajmniej na chwilę, bo jak usłyszeliśmy w „Kulturze Liberalnej” od jednego ze zbuntowanych polityków na temat ich determinacji w kwestii odwołania Czarzastego: „Jak nie w tę sobotę, to w następną”.
Model zjednoczenia SLD oraz Wiosny to przedsięwzięcie ryzykowne samo w sobie. Nie tylko z powodów osobistych i sentymentalnych – dość wspomnieć, że były premier Leszek Miller określa Czarzastego mianem autorytarnego uzurpatora, który najwyraźniej uśmierca jego ukochane SLD. Chodzi raczej o to, jak zjednoczenie w takiej postaci rokuje dla przyszłości polskiej lewicy. Czy partia dwóch równych frakcji będzie w stanie działać sprawnie i rozwijać się? Czy ktoś będzie chciał zapisać się do trochę dziwnej partii, o dość niejasnych relacjach władzy, z silną frakcją zbuntowanych działaczy dawnego PZPR? Pytań jest więcej.
Czy Tusk rozbije Lewicę?
Do tego dochodzi jeszcze jedna kwestia. Poseł Tomasz Trela, który jest liderem buntu w SLD, powiedział niedawno, że partia Razem powinna złagodzić kurs albo opuścić lewicową koalicję. Trudno rozumieć to inaczej niż jako ruch wyprzedzający koalicję z Donaldem Tuskiem. Jeśli Lewica miałaby znaleźć się na listach Koalicji Obywatelskiej, to Tusk będzie potrzebował symbolicznego ruchu w stronę centrum i odcięcia się od radykalizmu. Wysunięcie żądania wobec Razem jest takim ruchem, natomiast negatywna odpowiedź ze strony mniejszego koalicjanta będzie casus belli, które pozwoli na zerwanie koalicji rzekomo z powodów ideowych, na zasadzie: „My chcieliśmy pokojowej współpracy, ale Razem chce być partią radykałów”. Oczywiście, w tym momencie mówi się, że to jest scenariusz Treli, a scenariusz Czarzastego to dalsze trwanie koalicji. Ale nie widać logicznych powodów, żeby wraz ze zbliżaniem się wyborów nie mogło się to zmienić – Czarzasty może policzyć głosy na nowo, kiedy na stole będą konkretne scenariusze.
Wydaje się prawdopodobne, że wraz z powrotem Donalda Tuska do polskiej polityki na lewicy odżyją napięcia. Łatwo wyobrazić sobie, że grupa starszych działaczy SLD będzie chciała startować ze wspólnej listy z Platformą Obywatelską, tak jak to miało miejsce w czasach budowania Koalicji Europejskiej przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Wiosna może tym razem pójść z nimi, ponieważ nie posiada już istotnego samodzielnego potencjału, zatraciła własną tożsamość, a wspólny start z PO to opcja bardziej atrakcyjna arytmetycznie. Jedni i drudzy będą chcieli raczej zwiększyć szanse wyborcze niż wykazywać lojalność wobec Razem, postrzeganej przez partnerów jako partia ideowa, ale trochę niepraktyczna. Z kolei, Razem z pewnością nie będzie palić się do tego, żeby dołączyć do wspólnych list z Donaldem Tuskiem – a może wręcz będzie z niej wypychane przez innych koalicjantów Platformy, takich jak PSL. Wtedy partia zostanie sama i z dużym prawdopodobieństwem uzyska wynik poniżej progu wyborczego, co byłoby w interesie PiS-u. Jeśli koalicja Lewicy przetrwa, jej architektem będzie przypuszczalnie Donald Tusk, w razie odrzucenia opcji wspólnej listy z partiami lewicy, podobnie jak Grzegorz Schetyna w 2019 roku.
Spośród trzech lewicowych koalicjantów każdy ma swój problem. Problemem SLD jest to, że w ogóle istnieje – postkomunistyczne dziedzictwo ugrupowania blokuje rozwój nowoczesnej lewicy w Polsce, a jednocześnie jej duże zasoby organizacyjne powodują, że były Sojusz wciąż odgrywa dominującą rolę po lewej stronie sceny politycznej. W przypadku Wiosny głównym problemem był brak woli życia – od wyjazdu lidera do Brukseli po włączenie się w struktury Nowej Lewicy na dziwnych warunkach, które niby dają Wiośnie silną pozycję, ale trudno powiedzieć, czy budują mechanizm rozwoju na przyszłość. Jeśli chodzi o Razem, partii brakuje wyraźnego przywództwa, wciąż sprawia ona także wrażenie, jakby przedkładała ideową czystość ponad skuteczność polityczną – nawet jeśli w rzeczywistości nie zawsze tak jest, tego rodzaju wizerunek nie będzie budził zaufania szerszego grona wyborców. Brak wyraźnego przywództwa i zdecydowanego ruchu do przodu to zresztą problem nie tylko Razem, lecz całej trójgłowej koalicji.
Jest także kolejny problem wspólny. Według ostatniego sondażu CBOS-u, spośród osób, które określają swoją tożsamość polityczną jako lewicową, 35 procent oddałoby głos na Koalicję Obywatelską, 21 procent na Lewicę, a 20 procent na Polskę 2050 Szymona Hołowni. Nie jest to zjawisko nowe, ale z pewnością pokazuje trzy rzeczy. Po pierwsze, rozumienie lewicowości w Polsce odbiega od tego, które dominuje w podręcznikach do teorii polityki. Po drugie, pojęcia polityczne traktuje się u nas luźno, a zatem wymaganie przez politykę zbyt wielkiej konsekwencji w ich stosowaniu może mijać się z celem. Po trzecie, co wciąż warto odnotować, koalicji o nazwie Lewica wciąż udaje się przekonać jedynie jedną piątą wyborców, którzy twierdzą, że mają lewicowe poglądy. Jaki jest na to plan?
Na temat przyszłości Lewicy będziemy rozmawiać we wtorek w nowym numerze „Kultury Liberalnej” z Tomaszem Trelą z Nowej Lewicy oraz Dorotą Olko z Razem. Zapraszamy!