Aleksandra Sawa: Jest pani zaangażowana w działania na rzecz klimatu od wielu lat. Co się według pani przez te lata zmieniało w polskim podejściu do tej kwestii?
Ewa Sufin–Jacquemart: Przez 25 lat mieszkałam we Francji, a później byłam konsulką RP w Luksemburgu. O zmianach klimatu dowiedziałam się w 2004 roku na otwartych wykładach w Cité des Sciences et de l’Industrie, prowadzonych przez klimatologów francuskich, którzy od samego początku pracowali dla Międzyrządowego Panelu do spraw Zmian Klimatu.
Kiedy byłam dyplomatką, w latach 2007–2011, zajmowałam się także sprawami gospodarczymi, próbowałam więc przybliżać polskim politykom temat zmian klimatycznych, pokazywać, że jest to ważny kierunek. Wysyłałam do wiceministra gospodarki raporty na temat zielonej gospodarki, która prężnie się wtedy rozwijała w Luksemburgu. Nawet to doceniał, ale Polska była raczej średnio zainteresowana – o zmianach klimatu nikt wtedy jeszcze poważnie nie mówił.
Do Polski wróciłam w 2011 roku z przekonaniem, że Unia Europejska jest jedyną strukturą geopolityczną, która może zmienić ten paradygmat w skali globalnej, być liderem zmian. Ale będąc dyplomatką, obserwowałam też polską politykę od kulis, dlatego w Polsce widziałam głównego hamulcowego tego procesu.
Dlaczego?
Węgiel był bogactwem narodowym, a górnicy potężną grupą zawodową z silnymi związkami zawodowymi. W kolejnych rządach brakowało wiedzy o zmianach klimatu i po prostu nie było odważnych, wystarczająco świadomych polityków, którzy byliby w stanie zmienić ten trend.
Porównując naszą sytuację z tamtych lat na przykład z Francją – tam w 2005 roku wprowadzono preambułę ekologiczną do konstytucji, a potem, w 2007 roku zorganizowano tak zwane „stany generalne środowiska” [fr. Grenelles de l’Environnement], gdzie wszyscy interesariusze – rząd, biznes, samorządy, związki zawodowe i organizacje społeczne – przez kilka miesięcy debatowali i wypracowali około 250 ustaw proekologicznych. W telewizji kwestie zmian klimatu i ekologii leciały – i nadal lecą – na okrągło.
Do tego partie, które ekologię polityczną mają na sztandarach, są powszechne i zadomowione tam od lat 70. U nas, mimo że partia Zielonych powstała w 2004 roku, była trochę taką ciekawostką. Ludzie nie rozumieli, że ekologia jest tematem politycznym, Zielonym przyczepiano łatkę partii skoncentrowanej na prawach mniejszości, na liberalizmie światopoglądowym.
No właśnie, dlaczego tyle lat później mamy tylko trzech posłów Zielonych? Czy to jest symptom problemu, czy raczej jego przyczyna?
Moja diagnoza jest taka, że Polacy po zmianie systemu politycznego i gospodarczego przede wszystkim bardzo potrzebowali się bogacić i konsumować, w związku z czym dążyli do tego najprostszymi możliwymi drogami – przede wszystkim przez rozwój przedsiębiorczości w rodzaju: „co się najszybciej i najlepiej opłaca”.
Do tego przez wiele lat brak było komunikacji na temat zmian klimatu – media publiczne nie odgrywały swojej roli, bo dziennikarze też nie mieli odpowiedniej wiedzy. Jeszcze jak byłam na COP19 w 2013 roku, czyli na światowym szczycie klimatycznym, który odbywał się w Warszawie, w mediach prawie nic o negocjacjach nie mówiono, czasami tylko coś się tam pojawiało na pasku. W trakcie trwania tego szczytu Donald Tusk dokonał rekonstrukcji rządu i usunął Marcina Korolca – który był w tamtym momencie prezydentem trwającego szczytu klimatycznego – ze stanowiska ministra środowiska. W jego miejsce powołał człowieka, który w swoim pierwszym przemówieniu ogłosił, że jego głównym zadaniem jest jak najszybciej i jak najskuteczniej wydobywać gaz łupkowy. To, że Tusk pozwolił sobie na taki ruch, dowodzi, że nie miał jeszcze wtedy pojęcia o zmianach klimatu oraz ich konsekwencjach. Teraz już o tym mówi… Dowiedział się w Brukseli.
W którym roku wszyscy politycy „musieli już wiedzieć”?
Myślę, że momentem przełomowym był szczyt klimatyczny COP24 w Katowicach, w 2018 roku. Ale bynajmniej nie dlatego, że rząd się nagle dowiedział i wszystkich poinformował. Rozegrało się to trochę inaczej.
Na tym szczycie klimatycznym było dwóch bohaterów: węgiel i lasy państwowe. To nimi się chwaliliśmy. Przed wejściem grała górnicza orkiestra dęta, wszystko było z węgla, biżuteria z węgla, wystawy, cuda niewidy. Warto przypomnieć, że scena polityczna była już wtedy bardzo mocno podzielona i przez zawłaszczenie mediów publicznych prywatne, niezależne media zostały sprowadzone do roli mediów opozycyjnych. I w związku z tym te niezależne media, trochę na przekór, a trochę żeby im politycznie „dowalić”, zaczęły atakować rząd za ten węgiel na szczycie klimatycznym. Ale przy okazji zaczęły mówić o zmianach klimatu.
Potrzebny był jakiś impuls polityczny.
Tak. I wydarzyło się coś jeszcze. Minister Kurtyka ściągnął do Katowic Gretę Thunberg, która już wtedy była znaną postacią. Przemawiała na sali plenarnej podczas tego szczytu, ale też do uczestników Marszu dla Klimatu czy do publiczności konferencji organizowanych przez Greenpeace. Stała się ważną osobą tego szczytu, bardzo medialną. Jej przekaz przebił się do młodych ludzi i wtedy powstał Młodzieżowy Strajk Klimatyczny i Strajk dla Ziemi – młodzież włączyła się w ten ruch. Uważam, że rola Grety Thunberg w całej transformacji świadomości Polaków jest nie do przecenienia – to od niej zaczęła się szeroka dyskusja publiczna.
Wybory do europarlamentu w 2019 roku, parę miesięcy po tym szczycie w Katowicach, były pierwszymi, w których ekologia i klimat stały się tematami dyskusji w kampanii wyborczej. Donald Tusk mówił wtedy na wiecach wyborczych, że wyzwania klimatyczne i ekologiczne to najważniejsze wyzwania naszych czasów i przyznawał, że jak był premierem, to o tym nie wiedział. WWF z kolei zorganizował w Polsce cykl debat na temat środowiska i klimatu, gdzie zapraszali do dyskusji kandydatów ze wszystkich komitetów wyborczych. Myślę, że jeszcze jedne wybory wcześniej to by się nie wydarzyło. W 2015 roku absolutnie nikogo to nie interesowało. A tutaj jednak wszyscy brali udział.
Przechodząc do najnowszego, szóstego już raportu Międzyrządowego Panelu do spraw Zmian Klimatu (IPCC) – co jest w nim, według pani, najistotniejsze?
Na samym wstępie – IPCC istnieje od 1988 roku i powstał z inicjatywy UNEP-u (Programu Narodów Zjednoczonych do spraw Środowiska) i Światowej Organizacji Meteorologicznej. Dlaczego to wyjaśniam? W Polsce ludzie bardzo często myślą, że IPCC to jeden z ośrodków badawczych i porównują go z innymi ośrodkami badawczymi albo z innymi naukowcami. Tymczasem IPCC w ogóle nie jest instytucją badawczą i nie prowadzi swoich własnych badań naukowych. Jest to niewielka instytucja, której zadaniem jest śledzenie, zbieranie i analizowanie dostępnej wiedzy naukowej na temat klimatu z całego świata – zarówno z publicznych ośrodków naukowych, jak i prywatnych, również od przemysłu.
Na samym początku swojej działalności, w latach 90., IPCC musiało dokonać procesu usystematyzowania metodologii badań. W tym celu podzielono kulę ziemską na sześciany 500 na 500 kilometrów i 11 kilometrów atmosfery oraz zidentyfikowano wszystkie już istniejące punkty pomiaru danych meteorologicznych – temperatury, wiatru, ciśnienia, gazów cieplarnianych i tak dalej.
Jednocześnie pracowano z ekonomistami i socjologami nad modelami rozwoju społeczno-gospodarczego. Dla każdego z tych modeli identyfikowano, jakie gazy cieplarniane oraz w jakiej ilości byłyby emitowane w danym miejscu. Czyli stawiano takie hipotezy, że na przykład w tym regionie Azji Południo-Wschodniej, ze względu na rozwój czy produkcję tego i tego, byłyby emitowane głównie takie i takie gazy – w ilości takiej w jednym scenariuszu, innej w innym. Potem niezależnie od siebie, w wielu krajach tworzono odpowiednie modele matematyczne. Japończycy zbudowali wielką halę fabryczną komputerów tylko do tego celu. Każdy z liczących się ośrodków klimatologicznych miał swoją halę – na początku, żeby posunąć te modele o miesiąc do przodu, czekali przez miesiąc na obliczenia, bo takie wówczas były moce obliczeniowe tych komputerów.
Z roku na rok mamy jednak coraz lepszą technologię: coraz mocniejsze komputery, coraz dokładniejsze narzędzia obserwacji i pomiaru. Mamy też coraz więcej miejsc pomiaru. Do tego każda wcześniejsza projekcja jest kilka lat później porównywana z tym, co faktycznie się wydarzyło i w ten sposób również możemy ulepszać istniejące modele. W rezultacie jesteśmy w stanie coraz dokładniej przewidywać konsekwencje zmian klimatu w konkretnych miejscach i coraz precyzyjniej określać różne scenariusze.
W związku z tym dzisiaj wiemy, że od początku ery przemysłowej średnia temperatura na Ziemi wzrosła o 1,1 stopnia, a z tego za 1 stopień na pewno odpowiadają gazy cieplarniane wyemitowane przez ludzi – głównie dwutlenek węgla.
Czyli najważniejsza różnica w stosunku do poprzedniego raportu tkwi w określeniu „na pewno”?
Tak. Teraz naukowcy mówią to już jasno i stanowczo, że „nie ma wątpliwości, że to powoduje człowiek”, a nie, że z prawdopodobieństwem takim albo innym.
A jak pani określa szanse na osiągnięcie najbardziej optymistycznego scenariusza przedstawionego w raporcie?
To jest ciągła walka polityczna. W 2015 roku udało się podpisać porozumienie paryskie tylko dlatego, że zobowiązania tego porozumienia były dobrowolne – czyli każdy kraj sam decydował, co jest w stanie zrobić. Dopóki się coś narzucało, to był ciągły podział na mocniejszych i słabszych. Kraje rozwijające się mówiły: my jesteśmy pierwszymi ofiarami, a tymczasem te problemy spowodowały głównie kraje rozwinięte.
I faktycznie, kraje rozwinięte mają historyczną odpowiedzialność za zmieniający się klimat, bo to one w XIX wieku zaczęły intensywnie wydobywać ropę i gaz i emitować dwutlenek węgla do atmosfery, żeby się wzbogacić i stworzyć całą cywilizację przemysłową. Raz wyemitowany dwutlenek węgla zostaje w atmosferze przez około 100 lat – więc jak patrzymy na koncentracje dwutlenku węgla, które są dzisiaj, to wciąż obserwujemy efekty emisji sprzed 100 lat. Kraje rozwijające się w pewnym sensie słusznie argumentowały: dlaczego my mamy teraz się nie rozwijać, tylko brać odpowiedzialność za kraje, które już się wzbogaciły, zmieniając klimat Ziemi?
Mówię to wszystko dlatego, że my, Polacy, często mówimy, że my nie mamy żadnej odpowiedzialności… że to Chińczycy, że to duże koncerny. To nieprawda. Jako część świata rozwiniętego, ponosimy historyczną współodpowiedzialność za aktualne zmiany klimatu.
I co w związku z tym?
My też musimy wreszcie usłyszeć, co mówią naukowcy w szóstym raporcie IPCC i dostrzec, że nie mamy wyjścia – jeśli chcemy, aby klimat Ziemi nadal oferował warunki nadające się do życia na dużej części naszego globu, musimy bardzo szybko, jeszcze w tej dekadzie, radykalnie zmniejszyć emisje gazów cieplarnianych, o co najmniej 50 procent. Dotyczy to głównie dwutlenku węgla, ale też metanu i podtlenku azotu, przede wszystkim w rolnictwie. A także syntetycznych gazów przemysłowych produkowanych przez ludzi, takich jak freony i inne gazy o silnym efekcie cieplarnianym.
Co to oznacza dla Polski?
Dla Polski oznacza to przede wszystkim ambitny rozwój efektywności energetycznej, abyśmy potrzebowali mniej energii. A następnie odchodzenie od węgla i szybki rozwój energetyki odnawialnej. Innym kluczowym kierunkiem jest gospodarka obiegu zamkniętego, gdyż polska gospodarka jest ponad trzykrotnie bardziej „zasobokonsumpcyjna” niż średnia europejska, co bardzo zwiększa nasz ślad klimatyczny.
No i trzeba wreszcie życzyć ambicji i odwagi polskim władzom. Co prawda Unia Europejska pojedzie na COP26, czyli szczyt klimatyczny do Glasgow, jako jedna reprezentacja i razem będzie składać obietnice, jednak nasz rząd nie może osłabiać mandatu przedstawicieli Wspólnoty. Rola Unii jest bowiem ogromna – wraz ze Stanami Zjednoczonymi, które dzięki Joe Bidenowi wróciły do gry jako partner dla UE. Potrzeba wspólnego sygnału dla biznesu, samorządów, związków zawodowych i wszystkich konsumentów, że czas wielkich zmian dla ratowania planety i życia na niej wreszcie nadchodzi.