Nazwisko „Reznikoff” mówi coś głównie wtajemniczonym. Noszący je amerykański poeta z zeszłego wieku nie tylko nie szukał rozgłosu, ale wręcz uciekał przed nim. Za życia praktycznie nieznany w sferze publicznej, nawet we własnym kraju, również po śmierci pozostał autorem o nienachalnej renomie. Dlatego powolny, lecz konsekwentny przyrost jego polskich tłumaczeń nie wzbudza sensacji ani w tradycyjnych, ani w elektronicznych środkach przekazu. A koneserzy na widok nowego numeru „Literatury na Świecie” – jemu właśnie poświęconego – wykrzyknęli wprawdzie „urrraaa!”, ale tylko w duchu.

Zaś o tym, że miłośników Charlesa Reznikoffa jest w Polsce więcej niż kilkoro, świadczy fakt dość szybkiego wyczerpania nakładu, w jakim wyszedł pierwszy większy wybór wierszy tego poety w Polsce – „Co robisz na naszej ulicy” – i to nie tylko nakładu, ale nawet dodruku. Ciche wspólnoty interpretacyjne mają wiele zalet. Na przykład zawsze można pomyśleć, że wzbudzająca naszą sympatię osoba, którą mijamy na trotuarze, też czyta Reznikoffa, chociaż tego po niej nie widać.

Do najbardziej ugruntowanych cnót tego poety należy bez wątpienia cnota obiektywizmu. Takim terminem genologicznym określa się zazwyczaj jego twórczość zarówno w ujęciach podręcznikowych, jak i eseistyczno-krytycznych – w dalszej części felietonu opatrzymy to pojęcie drobnymi komentarzami. Drugą nieocenioną cnotą Reznikoffa jest zwięzłość. Dwa tomy „Complete Poems” wydanych tuż po jego śmierci przez oficynę Black Sparrow Press mają łącznie 450 stron, co, biorąc pod uwagę, że obejmują one drogę trwającą prawie sześć dekad, należy uznać za wynik ascetyczny. Miały na niego wpływ zasady twórcze poety, pokrewne w pewnej mierze maksymie poetyckiej Juliana Przybosia: „najmniej słów” (a w domyśle – najwięcej treści).

Przy pobieżnej lekturze wiersze Reznikoffa mogą się wydać świadectwami pogodnej akceptacji świata przez mądrego poetę, spoglądającego nań ze zrozumieniem i wyrozumieniem, spokojnie i bez pośpiechu filtrującego refleksje oraz wrażenia, aby przetworzyć je ostatecznie w krótkie, jubilersko dopracowane szeregi słów. Poeta ten ma ponadto zdolność nawiązywania delikatnych relacji między doświadczaną przez siebie zmysłowo teraźniejszością a tradycją, przeszłością i pamięcią kulturową, czego przykładem jest jego chyba najbardziej znany wiersz: „Co robisz na naszej ulicy pośród samochodów, / koniu? / Jak się miewają twoi krewni, centaur i jednorożec?” (tu i dalej przekład Piotra Sommera). Wiersz ten nadaje się do szkolnego rozbioru niemal tak samo idealnie, jak utwory Wisławy Szymborskiej.

Ale wystarczy poczytać Reznikoffa nieco dłużej i uważniej, aby zorientować się, że w tej przyjemnej intelektualnie i estetycznie obiektywistycznej wizji jest podejrzanie wiele akcentów, do których dobrze pasuje angielski przymiotnik gruesome, słabo przekładalny na nasz język, a mieszczący w sobie zarówno zgrozę, jak i odrazę.

Zacznijmy od kotka. Oto wiersz: „Kotku, sprasowany przez koła wozu w ten niewyszukany kształt, / skończyło się skradanie i ukrywanie po drugiej stronie śmietników”. Reznikoff ujawnia się w tym wierszu jako piewca nie tylko haiku-podobnych ulotności piękno-światowych, ale również przykrych incydentów dnia powszedniego w wielkomiejskiej dżungli. Obraz kota rozjechanego na miazgę przez wóz dostawczy ma się raczej słabo do potocznie rozumianej „poetyckości”. Nawiasem pisząc, intrygująca jest decyzja Tłumacza, aby użyć w przekładzie tego wiersza przymiotnika „niewyszukany”. Oto oryginał: „Kitten, pressed into a rude shape by cart wheels / an end to your slinking away and trying to hide behind / ash-cans”. Fraza „rude shape” jest tutaj trudna. Być może wybór przymiotnika niemającego prawie nic wspólnego z oryginałem – ani semantycznie, ani pod względem miary – był jednak najlepszym rozwiązaniem (bo przecież nie ominięciem) tej trudności.

Niepokój czytelniczy narasta, kiedy czytamy kolejne krótkie wiersze o bezdomnych, o starych żebraczkach, o nędzarzach, o ludziach z marginesu. Reznikoff wyodrębnia ich z masy obrazów składających się na życie wielkiego miasta wyraźnie oraz wyraźnie chętniej niż elementy „standardowe” społecznie. Jakoś nie widać u niego wierszy o postaci: „biznesmen wysiada ze swojej limuzyny, potyka się na progu, lecz natychmiast odzyskuje równowagę i wkracza dziarsko na posiedzenie rady nadzorczej, aby podejmować decyzje”. Reznikoff wyraźnie woli patrzeć na stworzenia dużo mniej uprzywilejowane, na ich czynności życiowe, kompletnie nieistotne dla nikogo poza nimi samymi. W nich widzi chyba więcej niż w gestach tak zwanych wielkich ludzi, ważnych ludzi. Ma w tym godnych poprzedników, od Walta Whitmana po Williama Carlosa Williamsa, lecz w jego wykonaniu te obserwacje są jakoś bardziej unheimlich.

Niepokój pogłębia się, kiedy czytane są wiersze ze zbioru „Świadectwa”, których sporą garść przyniosła nam tego lata „Literatura na Świecie”. Są to skrajnie zwięzłe (jako wynik długotrwałej obróbki polegającej głównie na wykreślaniu wszelkich słów niekoniecznych) obrazki rodzajowe zaczerpnięte z akt sądowych w sprawach kryminalnych prowadzonych w USA na przełomie XIX i XX wieku. Czytamy więc raz po razie o tym, że ktoś kogoś zastrzelił, zaszlachtował, zarąbał lub pozbawił życia w inny, równie nieprzyjemny sposób (proszę, zostawmy na boku pytanie, czy można kogoś pozbawić życia w przyjemny sposób). Obiektywistycznym, beznamiętnym, oschłym wręcz – choć nieodmiennie wyrafinowanym – stylem Reznikoff opowiada o tym, co się działo w jego kraju. Wygląda na to, że działa się tam głównie przemoc.

Dlaczego Reznikoff wybrał właśnie tę dziedzinę życia społecznego? Dlaczego nie stworzył zbioru wierszy o życiu kampusów uniwersyteckich, zakładów rzemieślniczych albo kręgów intelektualnych? Czy dlatego, że był z wykształcenia prawnikiem? Przecież chyba nie. „Obiektywizm” jest pojęciem w miarę dobrze zdającym sprawę z pewnych cech poetyki Reznikoffa, ale w odniesieniu do niejawnych czy nieoczywistych treści jego poezji jest to termin mocno mylący. Nawet najbardziej bezstronny obraz, opis rzeczywistości przepuszczonej przez czyjąkolwiek świadomość jest zawsze opisem czy obrazem wybranym, wyselekcjonowanym przez tę świadomość ze strumienia docierających do niej danych, zestawionym według jakichś kryteriów. Kryteria Reznikoffa – choć ukrywał je przed światem, będąc człowiekiem z natury dyskretnym – kazały mu wybierać obrazy przemocy. Opisywał ją ze złudnym spokojem, lecz ta maniera twórcza tylko pogłębia jej obraz.

Nie jest wykluczone, że taki właśnie dobór materiału poetyckiego miał jakiś związek z żydowskim pochodzeniem Reznikoffa, podkreślanym przez niego równie nienachalnie, jak inne cechy jego twórczości, lecz stale i konsekwentnie. Jeden z ostatnich jego tomów poetyckich nosi tytuł „Holocaust” – i skonstruowany jest na tej samej zasadzie, co „Świadectwa”. Jest to zestaw autentycznych wypowiedzi dotyczących Zagłady, z tym że wypowiedzi te pochodzą nie od ocalonych, lecz od sprawców. Reznikoff wypreparował je z protokołów procesu norymberskiego i procesu Eichmanna w Jerozolimie. Ten tom poetycki do dziś pozostaje dość ambarasujący dla czytelników i tak się składa, że w dotychczasowych tłumaczeniach twórczości tego poety na polski nie ma z niego ani kawałka. Lecz może właśnie w nim ukryty jest klucz do zrozumienia pozycji, którą zajął Reznikoff wobec świata, samego siebie i swoich czytelników. Pod jego zadumanym, łagodnym spokojem tkwi lęk przed integralną potwornością tego świata. Sposobem oddalenia tego lęku jest odmowa utożsamienia się z którąkolwiek ze stron aktywnie uczestniczących w dzianiu się rzeczywistości – a jednocześnie uważne, zachłanne wręcz jej obserwowanie. W XX wieku tak zaprojektowana odmowa była szczególnie trudna. Poezja Reznikoffa jest dowodem pokonania tej trudności, lecz za wysoką cenę. Sprasowany kotek z jego wiersza to być może jedna z największych metonimii poezji tamtego wieku.

 

Książki:

Charles Reznikoff, „Co robisz na naszej ulicy”, wybór, przekład i opracowanie Piotr Sommer, WBPICAK, Poznań 2019.

„Literatura na Świecie”, nr 6–7, 2021.