Siedziałam na spotkaniu, które prowadził poseł Sławomir Nitras z marszałkiem senatu Tomaszem Grodzkim, i zastanawiałam się, skąd tak duże zainteresowanie młodych ludzi spotkaniem z człowiekiem ewidentnie starej daty. Był pierwszy chyba tak zimny wieczór, a spotkanie odbywało się na łące nad jeziorem, można więc było mocno zmarznąć. Młodzi uczestnicy imprezy w Olsztynie siedzieli jednak licznie, chroniąc się przed zimnem kocami, które rozdawali organizatorzy. A po zakończeniu części poświęconej rozmowie polityków, ustawili się w długiej kolejce do zadawania pytań.
Marszałek Grodzki był, jak to marszałek Grodzki – uprzejmy, kulturalny, w garniturze i w stosownych do stroju butach. Poseł Nitras był, jak to poseł Nitras – trochę chuligański, bezpośredni, w firmowej campusowej bluzie z kapturem, jaką nosili wszyscy uczestnicy i organizatorzy, w dresach oraz stosownych do stroju butach sportowych.
Marcin z Poznania zadał pytanie o rozdział Kościoła od państwa. Nie pierwszy raz na Campusie została poruszona ta kwestia, tym razem pytanie było nawet łagodne.
Na innym panelu, poświęconym relacjom Kościoła i państwa, którego partnerką była „Kultura Liberalna”, a który prowadziła Karolina Wigura, pytania były znacznie ostrzejsze („Dlaczego księża zaglądają między nogi kobietom?” i wiele innych wyrażających silną emocję gniewu młodych ludzi na ingerencje duchownych w ich życie). „Nie chodzi o to, żeby obrażać czyjeś uczucia, ale czy jest w opozycji, czy jest w Platformie jakiś plan przyjaznego rozdziału Kościoła od państwa, żebyśmy nie musieli już więcej oglądać takiego mariażu tronu z ołtarzem, z jakim mamy teraz do czynienia?” – zapytał Marcin.
Poseł Nitras odpowiedział, że Kościół ma za duży wpływ, że wypowiedział posłuszeństwo państwu, złamał standard, który w nim obowiązuje, że wykracza poza zapisane prawa. Że on nie ma poczucia, iż jest nam potrzebny przyjazny rozdział Kościoła od państwa, bo może należy się jakaś kara za złamanie tego, co Kościołowi wolno, a czego nie wolno, w domyśle rezygnacja z nauczania religii w szkołach. Nitras mówił też, że kiedyś z pewnością dojdzie do ograniczenia roli Kościoła w państwie, a wręcz do tego, że katolicy w państwie staną się mniejszością. I że dobrze, aby to się stało w sposób nie gwałtowny, ale racjonalny, nie na zasadzie zemsty, tylko uczciwej kary. I że „musimy was opiłować z pewnych przywilejów, bo jeśli nie, znowu podniesiecie głowę”. Słuchając tego przez „wy” rozumiałam duchownych, którzy przekraczają granice, a nie katolików.
Zastanawiałam się, czy to jest wypowiedź zwiastująca nowe podejście Platformy do Kościoła w porównaniu do tego, co reprezentowała ta partia podczas swoich rządów. Wtedy duchowni święcący nowe inwestycje byli stałą częścią codzienności, wypowiadali się na temat ustaw, opiniowali je, a politycy PO publicznie deklarowali swoją religijność, łącznie z najważniejszym spośród nich Donaldem Tuskiem. Czy, gdyby na nowo odzyskali władzę, ich relacje z Kościołem byłyby inne? Nie wiem, co pomyśleli po słowach Nitrasa inni, bo nie wywołały one widocznej reakcji, po publiczności nie przeszedł szmer, nikt w moim polu widzenia nie wydawał się wzburzony, wszyscy siedzieli nieporuszeni i słuchali.
Wzburzyłam się, kiedy usłyszałam odpowiedź marszałka Grodzkiego na pytanie 21-letniej dziewczyny. Alicja z Warszawy zapytała: „Co zrobić, żeby nasi rezydenci chcieli zostać w kraju. W październiku startuje protest rezydentów. Jestem studentką, teraz idę na trzeci rok. To jest absurd, że już dostaję propozycję, aby uczestniczyć w tym proteście. Ja najprawdopodobniej dobrej płacy mieć nie będę u nas w kraju. Chcę zostać, ale uczę się niemieckiego, na wypadek, kiedy już się zdenerwuję na system. I mam pytanie, czy pan ma jakiś pomysł, co zrobić? Jak naprawić ten nasz bardzo dziurawy system? Czy rewolucja jest dobrym pomysłem, czy starać się łatać to, co mamy teraz?”.
„Proponuję ci, żebyś przyjechała do pracy do Szczecina i uczyła się niemieckiego, bo w Szczecinie są lekarze, którzy mieszkają tam, a pracują w szpitalach w Niemczech. Win-win option” – powiedział z rozbrajającym uśmiechem marszałek senatu państwa, w którym od lat dramatycznie brakuje lekarzy.
Robimy aferę
Wypowiedzi marszałka niemal nikt nie podchwycił. Natomiast o pośle Nitrasie, który mówi o przywilejach Kościoła, grzmiały media tradycyjne i społecznościowe. Kościół, przywileje, klikbejty, Nitrasa w nagłówkach mieli już wszyscy. Z tego, czy przeprosi za swoją wypowiedź, przepytywano go nawet w mediach kojarzonych z opozycyjnymi. A ponieważ odpowiedział na to pytanie przecząco, przez kolejne portale przebiegło alarmistyczne: Afera, Nitras nie zamierza przepraszać!
„Afera” dotarła w końcu do dziennikarzy, którzy posiłkując się tym, co przeczytali w kolejnych, najczęściej odległych, etapach łańcucha informacyjnego, komentowali to w pasmach publicystycznych. To był drugi raz, kiedy poczułam, że przebywamy w dwóch różnych rzeczywistościach tylko z tego powodu, że ja mam okazję uczestniczyć w tym, o czym oni mówią czy piszą.
Pierwszy raz był wtedy, kiedy kolega, publicysta, który dojechał na Campus drugiego dnia wieczorem, właśnie podczas spotkania z Grodzkim i Nitrasem powiedział: „Ciekawy jestem, co tu się dzieje, bo w mediach przebija się tylko Tusk i jego wypowiedź o ślubach dla osób niehetero”.
Kolejki do pytań
A działo się sporo. Na panelach dopisywała frekwencja. Po tych gorętszych typu „Państwo – Kościół” dyskusja przenosiła się poza salę, którą trzeba było już opuścić, żeby zwolnić miejsce uczestnikom kolejnego spotkania. Po każdej debacie ustawiała się długa kolejka młodych ludzi, którzy chcieli zadać pytanie prelegentom. Kilkunastometrowa kolejka ciągnęła się nawet pod sceną, na której toczyła się rozmowa o, wydawać by się mogło, nie zawsze porywającym temacie, jakim są samorządy. W panelu dotyczącym praworządności, który prowadziłam, początkowo chciałam zostawić 15 minut na pytania od publiczności. Deforma sądownictwa, KRS, TSUE, Trybunał Konstytucyjny to sprawy, które budzą emocje, ale są trudne, łatwiej słuchać niż o to pytać. Jednak w ostatniej chwili zmieniłam scenariusz, żeby dać jak najwięcej czasu na pytania, bo podczas innych paneli zauważyłam, że młodzi ludzie pytają o te kwestie. Byli tym zainteresowani, byli w tym zorientowani, chcieli konkretnych odpowiedzi. A po zakończeniu dyskusji otoczyli prelegentów, wypytując o kolejne sprawy. Nie była to zresztą odosobniona sytuacja.
Nie byli onieśmieleni, nie bali się dopytywać gniewnie Tuska, kiedy kluczył z odpowiedzią, nie peszyło ich nazwisko Balcerowicza. Oczywiście, część z nich to członkowie platformerskiej młodzieżówki, jednak byli i tacy, którzy skarżyli się, że chcą się bardzo zaangażować w coś, co uzdrowi Polskę, ale nie wiedzą jak – a na campusie nie dostają na to odpowiedzi. To zresztą wada tej imprezy – nie wystarczy powiedzieć młodym, że to oni zbudują przyszłość, warto wskazać im, gdzie mogą to robić.
Tylko konkretnie
Wyciąganie klikbejtowych wypowiedzi z propagandowych przekazów czy podchwytywanie kontrowersyjnych tematów nie pomaga zrozumieć tego, co się działo na spotkaniu młodych ludzi w Olsztynie. A jest to interesujące dlatego, że banał wypowiadany ze sceny jest prawdą – to oni będą tworzyć politykę, organizacje społeczne, NGOsy. Na miejscu polityków obawiałabym się tego elektoratu – jest wymagający, nie wystarcza im wymijająca odpowiedź, chcą konkretów. Tak zresztą zaczynało się tam wiele pytań: „tylko konkretnie, bo naokoło już było”.
Siłę tej imprezy stanowili ci młodzi ludzie i to budzi nadzieję na lepszą jakość polityki w przyszłości. Jeśli media wyciągają z tego tylko klikbejtowe „afery”, to znaczy, że nie rozumieją nic z tego, co tam się działo. Albo są to media publiczne, którym na wymagającej i dążącej do zmiany młodzieży w sposób żywotny nie zależy.