W sierpniową noc siedziałem na kolacji u znajomych w budynku tuż obok kompleksu wyścigów konnych w Warszawie. Właśnie się skończył na hipodromie koncert Maty i wielotysięczny tłum młodzieży wypływał na trawniki i do czynnych jeszcze sklepów z alkoholem. Zanim się rozproszyli, idąc jeszcze w zwartych grupach, śpiewali „Barkę” na przemian z okrzykami „je… PiS”. Takie pokoleniowe zabawy w hasło i odzew. Nie było w tym polityki, tylko manifestacja pokoleniowej przekory, ironii i zabawy konwencjami. Czyli to, co młodzież uwielbia zawsze i wszędzie. Dodatkowego smaczku tej scenie dodawały ujawnione niedawno informacje, że autor „Barki”, hiszpański ksiądz Cesáreo Gabaráin, był pedofilem, mianowanym przez papieża Wojtyłę osobistym prałatem. Ten sam zestaw pokoleniowy co na koncercie Maty, na wieść o planach ministra Przemysława Czarnka studiowania w szkołach tekstów „prymasa tysiąclecia”, zareagował wyrzutem do internetu tysięcy memów z Wyszyńskim, wprowadzając sobie zawczasu szczepionki przeciw polityce aktualnych władz oświatowych oraz ich pomysłów edukacyjnych. O samym Janie Pawle II już nie będę wspominał, bo już dawno stał się dla kolejnych roczników, dzięki głupocie szerzycieli jego kultu, postacią, od której wyśmiania młodzi ludzie zaczynają swoją drogę od dzieciństwa do młodzieńczego buntu. Taka polska inicjacja, jak dawniej starosłowiańskie postrzyżyny, kiedy dziecko zaczynało prowadzić intensywne stadne życie wśród kolegów i koleżanek, z dala od rodziców i ich trwogi przed Swarożycem.

Po drugiej stronie pokoleniowego spektrum, zawarta grupa wyborców 60+, uznana przez rządzącą partię jako strategiczny zasób polityczny, stała się gwarantem trwania ministra Czarnka, jego pana Kaczyńskiego i całego legionu ludzi, którzy dla młodego pokolenia są jak kosmici, który nagle najechali Ziemię, „tę ziemię”. Póki nie strzelają zielonymi promieniami do ludzi na ulicach, a tylko w mediach, można czasami spotkać ich oblicza, z komicznym namaszczeniem mówiących jakieś bzdury, póki jest internet, „biedra z żabką”, nie ma powodu by się nimi przejmować. Dla słuchaczy Maty są bardziej śmieszni niż straszni. Z tego powodu babcie i dziadkowie, słuchający syberyjskiego szamana z Torunia i napominający, że tylko PiS może zbawić Polskę, a reszta to jacyś zdrajcy i złodzieje – nie dają powodu do jakiegoś konfliktu lub starcia. Bo babcia i dziadek tak kochają wnuczęta, że w przeciwieństwie do rodziców niczego nie oczekują ani niczego nie wymagają oprócz uśmiechu i odrobiny uwagi. To dlatego w naszym kraju tak popularne jest oszustwo „na wnuczka”, a nie na „syna” lub „córkę” – to mówi więcej o najintensywniejszej więzi międzypokoleniowej niż badania i statystyki.

Do kogo należy przyszłość

Lecz ta bezkonfliktowa koegzystencja ma swoje drugie oblicze. Najłatwiej ją zobaczyć w momentach realnego wyboru scenariusza przyszłości. I tak w wyborach parlamentarnych 2019 roku, PiS poparło 9 procent wyborców z grupy wiekowej 18–29, ale 38 procent z grupy 60+, co oznacza, że 56 procent ludzi starszych powyżej 60. roku życia zagłosowało za Kaczyńskim.

A teraz analogia z Wielkiej Brytanii. Tam w głosowania referendalnym (brexitowym), za wyjściem z UE głosowało 64 procent obywateli w wieku 65 lat i więcej. Piszę o analogii, bo te dane nie do końca przystają do siebie (inne kategorie wiekowe + referendum to nie wybory parlamentarne), ale trend jest oczywisty: babcie i dziadkowie urządzają przyszłość następnym pokoleniom w o wiele większym stopniu, niż by się to wydawało ludziom młodym, żyjącym w przekonaniu, że „przyszłość należy do nas”. Politycznie to niekoniecznie jest prawda i mimo biologicznej nieuchronności młodzi mogą żyć w kraju, który będzie urządzony nie przez nich, ale przez wyborców z drugiego końca wiekowego spektrum. Wezwania pojawiające się wielokrotnie, w tym także na stronach „Kultury Liberalnej”, by oddać wreszcie politykę młodym, bo boomersi nic nie rozumieją i ją psują, natrafia na prawdziwą barierę – nie tyle w systemie politycznym, ile w strukturze uczestnictwa w życiu publicznym.

Frekwencja w wyborach parlamentarnych 2019 roku wśród młodych do 29. roku życia wyniosła 47 procent, a w grupie 60+ było to o prawie 20 procent więcej (66 procent). W wyborach prezydenckich nastąpił „szturm młodych wyborców”, co o mały włos nie dało władzy kandydatowi opozycji, ale to nie w referendach i wyborach prezydenckich będzie się rozstrzygała przyszłość Polski.

„Osiem gwiazdek” to za mało 

Według opinii Andrzeja Machowskiego, socjologa i analityka badań, obecnie prawie półtora miliona tych młodych wyborców z czasów ostatnich wyborów prezydenckich nie ma zamiaru uczestniczyć w parlamentarnych. Jeśli ktoś uważa więc, że skandowanie i pisanie po murach „ośmiu gwiazdek” jest deklaracją polityczną młodego pokolenia, może doznać srogiego zawodu, analizując frekwencję po następnych wyborach parlamentarnych.

Jest to o tyle istotne, że przecież w każdym systemie przedstawicielskim szuka się zwolenników i tym samym politycznej siły wśród podobnych nam – i z tego się wywodzi pragnienie wywalczenia władzy. Tak, wywalczenia (pokojowego), bo nikt jej nie oddaje dobrowolnie, nawet w demokracjach. Czyli bez mobilizacji swojego pokolenia, grupą nadal dominującą nad „pokoleniem przyszłości” będą babcie i dziadkowie, a dotychczasowe nawoływania, by oddać młodym władzę, by wspomnieć choćby ostatni tekst Leszka Jażdżewskiego w „Liberté”, pozostaną wołaniami na puszczy zagubionych dzieci, już zresztą całkiem starszawych.

Ale drugim aspektem jest dialog międzypokoleniowy. Zdolność przekonywania, by dla wnucząt swoich ukochanych zechcieli zagłosować inaczej albo nie zagłosować w ogóle. Przekonywania, czyli używania pozytywnych emocji, a nie postulatu „zabierz babci dowód”. Kto ma przekonać te babcie jak nie wnuki? Przecież nie synowie i córki, co wiemy nie tylko z analiz społecznych, ale przede wszystkim z życia rodzinnego. Tego boomersi, staruchy polityczne, wampiry wysysające krew z młodych nigdy nie zrobią. Tu jest pole do pomysłów, działania, próbowania miękkich narzędzi emocjonalnej perswazji pokolenia wnucząt.

I na koniec jeszcze raz raper Mata. W lipcu, na festiwalu Rap Stacja w Sławnie, w czasie swojego występu wywołał swoje babcie i swoją prababcię, obecne na widowni, czym spowodował aplauz fanów, skandujących „babcia Ula”, „babcia Bronia”, „prababcia Halinka”, w sekwencji podawanych przez Matę imion. To był hołd dla starszego pokolenia tysięcy ludzi, a zarazem wciągnięcie babć w świat młodych. Mata zagrał w Sławnie nie tylko kolejny świetny koncert, ale zagrał na nucie, która może decydować o zmianie układu sił w kształtowaniu przyszłości.

Warto ten przypadek mieć w głowie. Przed szkodą, a nie po. Wybory parlamentarne mogą się zdarzyć wcześniej, niż nam się wydaje.