Pandemia pandemią, a w ubiegłym roku ukazały się setny i sto pierwszy tom dzieł zebranych Martina Heideggera oraz czterdziesty trzeci tom dzieł zebranych Edmunda Husserla, przy czym tom Husserla wyszedł w czterech częściach o łącznej objętości około tysiąca pięciuset stron. O ile „Gesamtausgabe” autora „Bycia i czasu” jest obecnie już na ukończeniu (do wydania zostało bodaj pięć z zaplanowanych stu dwóch tomów, bo nie wydano dotąd kilku wyżej numerowanych), o tyle edycja dzieł jego nauczyciela jest, o ile wiadomo, wciąż daleka od finału, ponieważ rękopisy Husserla, wywiezione podstępem, krótko po jego śmierci, z hitlerowskich Niemiec do Belgii, zawierają kilkadziesiąt tysięcy stron zapisanych na ogół pismem stenograficznym – wiele z nich wciąż czeka na odczytanie i redakcję. Niejeden zwyczajny wyrobnik pióra (to znaczy klawiatury) zadaje sobie pytanie, jak było możliwe napisanie w ciągu jednego ludzkiego życia takiej masy tekstów.

Czasami jednak nie trzeba pisać dużo, aby zapisać się w pamięci potomnych. Może ci, którzy chcieli się zapisać w pamięci ludzi z XXI wieku, nawet lepiej zrobili, pisząc niewiele. Na przykład Sebald. Właściwie Winfried Georg Sebald. Ale na ogół W.G. Sebald, jako że swoich nazbyt germańskich imion nie lubił, a mieszkając w Wielkiej Brytanii korzystał z tamtejszego zwyczaju używania inicjałów. Dla przyjaciół Max, ale to was nie dotyczy (ani mnie). W każdym razie zajął poczesne miejsce w literaturze z dorobkiem ledwo czterech powieści oraz kilku tomików wierszy i esejów. Wszystkie polskie przekłady Sebalda mają jakieś tysiąc osiemset stron druku, tyle co trzy średnie woluminy ze zbiorowych wydań Husserla i Heideggera. To wystarczyło. Zaryzykowałbym nawet supozycję, że łatwiej dziś spotkać na ulicy dużego miasta europejskiego osobę, która czytała Sebalda, niż osobę, która czytała Heideggera lub Husserla.

Niejeden artykuł i niejedną rozprawę już napisano w celu wyjaśnienia, co takiego tkwi w prozie Sebalda, że jest ona tak zniewalająca, przynajmniej dla niektórych rodzajów odbiorców. Żeby przypomnieć, czym jest jego lektura – a przypomnieć warto, bo Ossolineum właśnie wznawia polskie przekłady – przyjrzyjmy się w tym felietonie jednemu zdaniu z „Austerlitza”, które podaję w oryginale i w we własnym roboczym tłumaczeniu. Bohater ostatniej powieści Sebalda wypowiada te słowa mniej więcej w połowie swojej meandrycznej relacji. Znajduje się wtedy w kryzysie psychicznym, który niebawem doprowadzi go do próby odkrycia swojej tożsamości i pochodzenia. Austerlitz to homme des lettres, człowiek księgi lub raczej mnóstwa ksiąg, który życie swoje poświęca czytaniu i pisaniu tekstów. To, czego czytelnik dowiedział się o nim wcześniej, pozwala uznać go za wybitnego erudytę i wnikliwego obserwatora świata ludzkiej kultury. Jego kryzys przypomina nieco kryzys lorda Chandosa opisany na progu dwudziestego wieku przez Hofmannsthala. Inny jest jednak kontekst.

„Nirgends sah ich mehr einen Zusammenhang, die Sätze lösten sich auf in lauter einzelne Worte, die Worte in eine willkürliche Folge von Buchstaben, die Buchstaben in zerbrochene Zeichen und diese in eine bleigraue, da und dort silbrig glänzende Spur, die irgendein kriechendes Wesen abgesondert und hinter sich hergezogen hatte und deren Anblick mich in zunehmendem Maße erfüllte mit Gefühlen des Grauens und der Scham”.

I polski przekład:

„Nigdzie już nie widziałem związku, zdania rozpuszczały się w pojedyncze słowa, słowa – w dowolne ciągi liter, litery – w połamane znaki, te zaś – w ołowianoszary, tu i ówdzie srebrno połyskujący ślad wydzielony i pozostawiony za sobą przez jakąś pełzającą istotę; widok tego śladu napełniał mnie w coraz większym stopniu uczuciem odrazy i wstydu”.

Jeżeli człowiek żyjący wśród tekstów zaczyna doświadczać ich jako smug śluzu, oznacza to, że przestają one dla niego stanowić wspornik pamięci. Nie są już rozumnymi śladami pozostawionymi – między innymi dla niego – przez jego poprzedników, w których szereg włącza się tym, co sam napisze, aby ponad doraźnym zgiełkiem, ponad własnymi przypadłościami, przenosić ową pamięć dla kolejnych ludzi tekstu. Stają się natomiast śladami ruchów wykonywanych przez broczące lepkimi wydzielinami stworzenia – ślady te wzbudzają odrazę, bo chociaż zachowuje się w nich jeszcze jakiś element książkowości (bleigrau, ołowiana szarość, wzbudza bowiem skojarzenia z zawierającą ołów farbą drukarską), to jednak są już pozbawione znaczenia, kształtu i formy. Spokojny rygor martwego zapisu przekształca się w odrażającą pozostałość żywej organiczności. Nie ma tu miejsca na konstruowanie struktur zrozumiałej pamięci. Wyłania się pamięć czegoś nieznośnego i niepojętego, czegoś, co nie pozwala się ująć w siatkę starannie odmierzanych słów. Tym czymś nieznośnym i niepojętym jest w planie życia Austerlitza holokaust, który pochłonął jego rodziców i o którym on sam nie chciał nic wiedzieć aż do ciężkiego kryzysu psychicznego, po którym podjął próbę dotarcia do tajemnicy własnego pochodzenia. Odkrywał ją stopniowo, również poprzez ślady tekstowe, które jednak nie były już uporządkowane, lecz wyłaniały się przypadkowo i niespodziewanie.

Postać Austerlitza wykreowana przez Sebalda stanowi jedną z ważnych figur tożsamości europejskiej w drugiej połowie XX wieku. Istotny jest zwłaszcza sygnalizowany w tej powieści „kryzys tekstu”, który nie polega jedynie na zwątpieniu w prawomocność relacji łączących słowa i rzeczy (tę omówiono w piśmiennictwie humanistycznym znacznie wcześniej), lecz na zerwaniu ciągłości przekazu, w którym teksty były gwarantami trwałej pamięci kulturowej i stabilnego poczucia tożsamości kulturowej dla swoich twórców i odbiorców.

W obecnych czasach, w połowie pierwszej połowy XXI wieku, ciągłość ta, o ile można sądzić po bieżących zjawiskach kulturowych, już niemal nie istnieje. Jej nośniki – instytucje literatury, nauk humanistycznych i opiniotwórczych środków przekazu – znajdują się w słabo umocowanych niszach życia publicznego i nawet tam przebywając, coraz częściej są postrzegane jako szkodliwe relikty opresywnego systemu, w którym wąska elita oparta na różnorakich formach wyzysku i dominacji – zarówno symbolicznych, jak i realnych – dyktowała hierarchie wartości kulturowych oraz treści pamięci zbiorowej ogółowi i eliminowała z gier społecznych wszelkie jednostki i grupy, które nie chciały lub nie mogły uznać takiego stanu rzeczy. „Teksty” – rozumiane jako zasoby zbiorowej pamięci kulturowej zmagazynowane w księgozbiorach i bibliotekach – traktowane są coraz częściej jako składniki archiwum lub muzeum, a nie żywego obiegu kultury. Jednym z istotnych powodów tej sytuacji jest załamanie wiary w znaczenie zasobów tekstów wywołane katastrofą, jaką dla kultury europejskiej były obie wojny światowe i to, co ze sobą niosły. Tekst w takiej perspektywie odznacza się podwójną formą martwoty. Dopóki uważa się go za emblemat ładu świata w umyśle, jego martwota stanowi gwarancję stabilności tego ładu. Odkąd, wskutek doświadczeń historycznych, ładotwórcza siła tekstu zanika, jego martwota staje się odrażająco organiczna i chaotyczna, właśnie taka, jaką jest w odczuciu Sebaldowskiego Austerlitza.

Jedną z istotnych cech twórczości tego pisarza jest rozpoznanie kresu możliwości komunikacyjnych nowoczesnej literatury i wyrażenie tej diagnozy znakomitymi środkami literackimi. Sebald pisał epitafium dla pisarstwa. Jeśli trzeba by wskazać jedno jedyne słowo określające jego twórczość, słowem tym mogłaby być „rezygnacja”. Sebald rezygnował z wszystkich uroszczeń wysokiej kultury literackiej, mimo że w niej umieszczał własne utwory – napisane wspaniałą niemczyzną, której bogactwo nie przechodzi wprawdzie w ekstrawagancję, ale wyraźnie nie jest przeznaczone dla niedzielnych czytelników. Sebald rezygnował z klasą, bez użalania się. Jest w jego powieściach coś z motywu lacrimae rerum albo z pokrewnego mu japońskiego pojęcia mono no aware. Lecz Sebald łączył te estetyzujące nastroje z traumami dwudziestowiecznej Europy. Zbrodnie kolonializmu i holokaust podminowują jego pozornie tak spokojne i wysmakowane narracje.

Amerykański badacz Dominick LaCapra zaproponował kiedyś pojęcie „doświadczenie kryptyczne” na określenie szczególnego rodzaju traumy, której ślady nie ujawniają się wprost w zachowaniu osoby, która jej doświadczyła, lecz z ukrycia, z głębin pamięci oddziałują na nią bezustannie. Ta koncepcja dobrze pasuje do pism Sebalda. Autor ten nie relacjonuje otwartym tekstem żadnego cierpienia, ale cierpienie determinuje wszystkie występujące w jego prozie postacie. Co więcej, Sebald nie pisze w swoim imieniu, lecz w imieniu swoich bohaterów, o których nie sposób jednak przesądzić, czy istnieli naprawdę, czy też są tworami jego wyobraźni. Liczne fotografie włączone do jego tekstów nie rozjaśniają sytuacji, ponieważ pisarz nie umieszczał żadnych informacji na temat pochodzenia tych zdjęć. Niektóre z nich przedstawiają jego samego, inne mógł wyszperać u pierwszego lepszego handlarza starociami.

Jest to więc LaCapra przyprawiony Borgesem. Nie od rzeczy na początku akademickiej sławy Sebalda kojarzono go często z postmodernizmem – w tamtych czasach jeszcze żywym, przynajmniej w umysłach literaturoznawców. Pamięć u Sebalda jest wyłącznie bolesna, ale wywoływane przez nią cierpienie zostaje złagodzone dzięki licznym zabiegom literackim, artystycznym i intelektualnym sprawiającym, że zachowane w niej treści rozmywają się, wtapiają w tło, przesuwają na marginesy albo zostają ujęte w nawias „jak gdyby”. Nieprzypadkowo w każdej z czterech bio-historii składających się na tom „Wyjechali” pojawia się figura Vladimira Nabokova, największego dwudziestowiecznego mistrza w dziedzinie artystycznego unieważniania traum osobisto-dziejowych.

Pamięci nie da się wyciąć z umysłu, jak wycina się tumor z ciała, można ją jednak rekonfigurować. Proza Sebalda jest rodzajem artystycznej autoterapii prowadzonej na świadomości zbiorowej Europejczyków przez potomka narodu, który wyrządził Europie szczególnie wiele krzywd. Kilka tygodni temu w Anglii ukazała się jego pierwsza biografia, zatytułowana „Speak, Silence”, w dość jawnym nawiązaniu do tytułu autobiografii Nabokova: „Speak, Memory”. Biografia Sebalda – to musiało się wydarzyć. Jakże by inaczej, jak moglibyśmy się obejść bez dociekania, dlaczego on tak pisał. Scena nie wystarczy, musimy wejść za kulisy.

 

Książki:

W.G. Sebald, „Austerlitz”, przeł. Małgorzata Łukasiewicz, Wydawnictwo Ossolineum, Wrocław 2020.

W.G. Sebald, „Wyjechali”, przeł. Małgorzata Łukasiewicz, posłowie Katarzyna Kończal, Wydawnictwo Ossolineum, Wrocław 2021.