Tegoroczna premiera filmu „Czarny Młyn” w reżyserii Mariusza Paleja wydaje się dobrą okazją do przyjrzenia się także literackiemu pierwowzorowi, który po raz pierwszy ukazał się na rynku wydawniczym w 2011 roku, a teraz powrócił w nowej – wzbogaconej fotosami z ekranizacji – odsłonie. Porównanie książkowego i filmowego „Czarnego Młyna” jest tym ciekawsze, że obie realizacje znacznie się od siebie różnią.
Tytułowy budynek to złowieszcza i monumentalna ruina znajdująca się przy wjeździe do małej, porzuconej przez większość niegdysiejszych mieszkańców wioski Młyny, położonej gdzieś między Warszawą a Poznaniem. Poza kilkoma pozostałymi na miejscu rodzinami, kilkunastoma królikami i trzema psami nie ma tu życia – ludzie przeprowadzili się do pobliskich miejscowości po tym, jak kombinat rolniczy przestał działać, a zwierzęta hodowlane z niewiadomych powodów wyginęły. Po tym ponurym krajobrazie snuje się kilkoro nastolatków, szukając rozrywek, które nie wymagałyby internetu, zasięg w Młynach jest bowiem bardzo słaby. Wakacyjną stagnację – opisywaną z punktu widzenia jedenastoletniego Iwa – młodym bohaterom przerywa seria dziwnych zdarzeń: zamknięte w klatkach króliki uciekają i biegną prosto pod koła mknących autostradą samochodów, a sprzęty elektroniczne znikają z domów. Zbierane przez przyjaciół poszlaki prowadzą do Czarnego Młyna, którego ramiona pewnej nocy niespodziewanie zaczynają się poruszać, po raz pierwszy od czasu, kiedy budynek spłonął w wielkim pożarze.
Iwo razem z przyjaciółmi postanawia wyjaśnić tajemnicze zdarzenia, które nawiedziły Młyny – bohaterowie mogą liczyć tylko na siebie, pewnego dnia do listy anomalii dołącza bowiem zniknięcie niemal wszystkich dorosłych (poza babką dwójki głównych bohaterów), których najmłodsi mieszkańcy muszą odnaleźć. W tej trudnej misji nieodzowna okazuje się siostra Iwa, Mela, ośmioletnia dziewczynka z niepełnosprawnością: choć do niedawna milczała, teraz przekazuje pozostałym niejasne, kluczowe wskazówki, dzięki czemu możliwe jest dotarcie do serca Czarnego Młyna i rozwiązanie jego tajemnicy.
Należy podkreślić, że powieść wiele zawdzięcza powszechnie docenianemu warsztatowi pisarskiemu Szczygielskiego. Co prawda trudno uwierzyć tu w pierwszoosobową narrację, gdy jedenastolatek – nawet niezwykle oczytany – opisuje rzeczywistość choćby takimi zdaniami: „Olbrzymi betonowy walec, ciemny jak bezksiężycowa noc, wyrastający z niemal bezkresnego pola żelastwa i kamieni, sprawia wrażenie, jakby pochylał się nad nami” [s. 55]. Być może uzasadnienie tej licentia poetica znajduje się w samym tekście, gdy Iwo zastanawia się nad obrazami sołtyski Młynów: „[…] ona umie namalować wszystko w taki sposób, żeby było widać, jakie jest w naszych myślach i uczuciach, a nie naprawdę” [s. 74]. Nie da się w każdym razie zaprzeczyć, że język i umiejętne operowanie schematami gatunkowymi literatury grozy budują wspaniały nastrój tej mrocznej i zarazem klimatycznej opowieści.
Szczygielski nieustannie wystawia odbiorcę na niezrozumiałe, a przez to budzące niepokój zdarzenia, co potęguje uczucie niesamowitości otaczającej Młyny. Autor operuje dźwiękami i kolorami w taki sposób, że już od pierwszych stron czytelnika pochłania atmosfera zapomnianych przez cywilizację Młynów, odciętych od świata przez „autostradę, las trakcji elektrycznych, mokradła z toksycznymi odpadami i wreszcie […] wypalony kombinat i Czarny Młyn” [s. 90]. Jak przystało na prawdziwą powieść grozy, każdy z rozdziałów kończy się zawieszeniem akcji, więc odbiorca nie może oderwać się od lektury choćby na chwilę. Silną motywacją czytelniczą jest też nagromadzenie tajemniczych i fantastycznych elementów, trudno więc porzucić opowieść bez dotarcia do ich genezy. Co ważne, zakończenie – choć nie w pełni szczęśliwe – nie rozczarowuje, a wręcz prowokuje do refleksji dotyczącej relacji międzyludzkich, przyjaźni i miłości. Niezwykle subtelnie oddany też został charakter głównego bohatera, jego wrażliwość, związane z nią lęki czy obawy, oraz złożona relacja z ojcem, który wyemigrował do Norwegii. Iwo to protagonista, któremu kibicujemy od samego początku.
W stosunku do utworu Szczygielskiego film został znacznie zmodyfikowany i niestety przegrywa z powieścią na wielu płaszczyznach. Na czwartej stronie okładki nowego wydania książki możemy przeczytać wypowiedź reżysera, który podkreśla wagę wątków społecznych w literackim pierwowzorze i fakt, że chciał się do nich odnieść w swojej produkcji. W ekranizacji akcent kładzie się jednak na inne, mniej złożone problemy, a jednym z głównych elementów fabuły ukazujących aktualne kwestie społeczne jest opieka nad małą Melą, która nie jest wstanie poruszać się samodzielnie i nie komunikuje się w typowy dla ośmioletniego dziecka sposób.
Twórcy adaptacji zdecydowali się także zmniejszyć liczbę bohaterów, eliminując jedną z dwóch nastoletnich protagonistek – cyniczną i błyskotliwą Justynę. W ekranizacji pojawia się natomiast Natalia: u Szczygielskiego jej postać, a także stosunek pozostałych członków ekipy wobec niej ewoluują – niepewna siebie, uważana za nieco infantylną, dziewczynka odnajduje w sobie hart ducha i w końcu zyskuje uznanie przyjaciół. Tymczasem w scenariuszu Magdaleny Nieć i Katarzyny Gacek Natalia jest wiecznie pochlipującą, obrażalską nastolatką, której działania chłopięcy bohaterowie komentują wytartymi i dziś bardzo kontrowersyjnymi frazesami, jak „dziewczyny są jakieś dziwne”, „dziewczyny ciągle płaczą” czy też – o zgrozo! – zachęcają przyjaciółkę do zdobycia się na odwagę słowami: „po prostu zapomnij, że jesteś dziewczyną”. Tego rodzaju kwestie oburzą zapewne nie tylko postępowych rodziców, ale też wiele młodych widzek – aż dziwne, że nikt na etapie produkcji nie poczynił refleksji na temat obrazu dziewczyńskości w filmie, zdominowanym przecież przez chłopców.
Powielanie genderowych stereotypów to najjaskrawsza ilustracja tego, w jaki sposób powieść Szczygielskiego została przełożona na wielki ekran – wszystko w filmie Paleja zdaje się bowiem karykaturalnie wyostrzone i uproszczone, odarte ze swojej subtelnej wielowymiarowości. Cierpi na tym obraz postaci kobiecych, osób starszych (zrezygnowano z postaci babki Iwa i Meli, ważnej w książce z kilku powodów), nieuprzywilejowanych czy z niepełnosprawnościami, a także relacji między dziećmi a dorosłymi, w adaptacji wyraźnie spolaryzowanymi. Konflikty międzypokoleniowe, na przykład między Iwem a jego mamą, oraz powiązania między lepiej i gorzej sytuowanymi sąsiadami są tu wyraźnie spłycone, a w finale znajdują swoje stereotypowe rozwiązanie.
Głębi brakuje także – jeśli nie przede wszystkim – głównemu wątkowi filmowej wersji fabuły „Czarnego Młyna”, którego konstrukcja przywodzi na myśl raczej scenariusz przeciętnej jakości gry RPG niż literacki pierwowzór. Związki przyczynowo-skutkowe są tu czasem mało czytelne, a motywacje bohaterów i konstrukcja antagonisty – niewiarygodne, jakby za wszystkim tym stało wielu twórców, działających pośpiesznie, w oparciu o bardzo ogólny przewodnik po świecie przedstawionym. W efekcie ostateczna rozgrywka, ukazująca choćby Marcina Dorocińskiego ciskającego kulami z lawy i zwiastującego przejęcie władzy nad światem głosem przepuszczonym przez syntezator mowy, wydaje się nie tyle epicka, co dość absurdalna (potwierdziły to zresztą reakcje nastoletniej publiczności, obecnej z nami na sali kinowej). Powieść Szczygielskiego oferowała bardziej subtelną wizję konfliktu rozgrywającego się w Młynach, którego rozwiązanie stanowiło wyzwanie dla nastoletnich bohaterów pozostawionych samym sobie. Mało przekonujące jest, wreszcie, jednoznacznie szczęśliwe zakończenie filmu, sugerujące, że pokonanie irracjonalnego Zła wiąże się też z załagodzeniem wszelkich sporów oraz z finansowym dobrobytem.
Choć scenariusz budzi wiele zastrzeżeń, to można dostrzec plusy ekranizacji, takie jak świetna gra aktorska, zarówno młodszych, jak i starszych członków obsady. W pamięć zapada zwłaszcza duet Iwo Wiciński i Magdalena Nieć: relacja między głównym bohaterem i jego matką jest złożona, co – mimo nieskładnego scenariusza – udało się świetnie pokazać. Napięcie między sfrustrowanym i rozczarowanym życiem synem a troskliwą i wiecznie zaniepokojoną matką widz odczuwa z pełną siłą. Równie udane są zdjęcia, choć powieściowe Młyny wydawały się znacznie bardziej przygnębiające niż mieniące się kolorami letnie miejsce akcji filmu, a także udźwiękowienie – zarówno nastrojowa muzyka, jak i niepokojące dźwięki wydawane przez Czarny Młyn świetnie budują napięcie.
„Czarny Młyn” w filmowej wersji zebrał do tej pory dużo pozytywnych recenzji i właściwie trudno się dziwić, skoro tak rzadko do polskich kin trafia rodzima produkcja przeznaczona dla dzieci lub młodzieży. Szkoda, że twórcy filmu – od scenarzystek po reżysera – nie oddali klimatu powieści, skupiając się na ekscytującej, pozbawionej głębi historii, jednocześnie epatując obrazami trudności ekonomiczno-społecznych, które uznać można za przesadnie sentymentalne. Najbardziej niezrozumiałe w 2021 roku wydaje się powielanie stereotypów genderowych, tak krzywdzących dla dziewczynek, które za kilka, kilkanaście lat będą musiały zmierzyć się ze zdominowanym przez mężczyzn światem dorosłych. Należy mieć nadzieję, że w polskim kinie dla młodego widza takie obrazy już się nie pojawią.
Książka:
Marcin Szczygielski, „Czarny Młyn”, Instytut Wydawniczy Latarnik, Warszawa 2021.
Film:
„Czarny Młyn”, reż. Mariusz Palej, Polska 2021.
Proponowany wiek odbiorcy: 10+
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.