Incele – skąd się wzięli?
Przez trzydzieści lat doświadczyliśmy gwałtownej pauperyzacji społeczeństwa, gigantycznego bezrobocia i emigracji, ale też relatywnie szybkiej poprawy jakości życia, przeobrażenia rynku pracy, rozwinięcia nieobecnego wcześniej sektora usług. Czas życia Polaków wydłużył się, dokonaliśmy skoku w powszechności edukacji wyższej i staliśmy się bardziej mobilni. Wreszcie też zaimportowaliśmy wszystkie zachodnie tendencje – wydłużenie się czasu podjęcia decyzji o założeniu rodziny i usamodzielnienia, rosnącą liczbę rozwodów, problemy demograficzne, liberalizację poglądów i laicyzację, wreszcie – radykalną zmianę relacji damsko-męskich oraz przeobrażenie ról społecznych.
Terapia szokowa w wielu aspektach nie zakończyła się razem z odejściem ery Leszka Balcerowicza, ale trwa nadal, rozchodzi się w naszej społecznej świadomości jak kręgi na zmąconej tafli wody. Kolejna dekada XXI w. stawia nowe pytania o kierunek zmiany polskiego społeczeństwa.
Jednym ze zjawisk, które jakiś czas temu zostało zauważone na Zachodzie, a teraz pojawia się w Polsce, są incele. To grupa mężczyzn żyjących w niedobrowolnym celibacie (ang. involuntary celibacy), dla której główną osią tożsamości jest niepowodzenie w relacjach z kobietami. Jako punkt przełomowy dla pojawienia się tego zjawiska wskazywany jest rok 2008. To wtedy, jak pokazuje m.in. głośne badanie amerykańskiego General Social Survey, zanotowano gwałtowny wzrost liczby mężczyzn między 18. a 29. rokiem życia deklarujących, że nigdy nie uprawiali seksu. Odsetek ten w dekadzie 2008-2018 wzrósł z 8% do 27%, tymczasem w wypadku kobiet wzrost ten jest znacząco niższy, zatrzymuje się w analogicznym okresie na 18%. Potwierdzają to także inne badania, które wskazują, że rozbieżności występujące między płciami wywołują coraz większą frustrację wśród młodych mężczyzn. Te emocje mają swoje realne konsekwencje w postaci mizoginii. Nie można usprawiedliwiać tego zjawiska, trzeba jednak zaznaczyć, że nie bierze się ono znikąd.
Chociaż nie posiadamy analogicznych i długookresowych badań, istnieje sporo podobieństw, dzięki którym można wnioskować, że problem ten istnieje i będzie narastać także w Polsce. Być może jesteśmy więc świadkami „przebiegunowania” relacji damsko-męskich i końca męskiej przewagi, a to wiele osób przywita z zadowoleniem. Co jednak, jeśli to zjawisko nie dotyczy tylko relacji seksualnych, ale obejmuje także inne sfery życia społecznego?
W ostatnim czasie na temat zjawiska inceli i problemów, z jakimi się zmagają, pisze się coraz więcej. Tę kwestię na łamach „Krytyki Politycznej” podejmowała m.in. Patrycja Wieczorkiewicz w tekście Jak zdradziłam sprawę feministyczną i przeszłam na stronę inceli. Autorka przyznaje, że po podjęciu przez nią powyższego tematu „część feministek zarzuciła jej, że przeszła na stronę wroga,” zaś same internetowe środowisko inceli podejrzewało ją o bycie „koniem trojańskim”, którego zadaniem jest znalezienie dowodu na ich mizoginię i postawienie pod internetowy pręgież.
Warto przeczytać reportażowe teksty Wieczorkiewicz, bowiem widać w nich wyraźnie, że toczy się spór nie o fakty, ale o narrację, kto jest dziś większą ofiarą. Grupy feministek i inceli pełnią przede wszystkim funkcję terapeutyczną – nieustanne próbują znaleźć potwierdzenie, że to właśnie ich grupa jest dyskryminowana, to na niej powinna skupiać się cała uwaga i ponadprzeciętna troska. W tym artykule nie chodzi mi o licytowanie się, kto jest ofiarą i domaganie się tego, aby mężczyźni otrzymali analogiczną atencję, jaką dziś w debacie przyznaje się problemowi dyskryminacji kobiet. Moim celem jest pokazanie, jak ślepi jesteśmy na krzywdę w pewnych sektorach, która dotyka dziś przede wszystkim mężczyzn, choć sama płeć jest tutaj tylko jednym z wielu czynników.
Seks nie jest najważniejszy
Relacje seksualne i wchodzenie w związki to tematy niezwykle istotne i elektryzujące debatę publiczną, jednak warto zostawić je na boku. Stanowią bowiem zaledwie wycinek szerszego zjawiska. Sama seksualność to kwestia osobnej debaty poświęconej bardziej kształtowi współczesnej kultury niż polityki. Trudno przecież, aby za pomocą polityk publicznych państwo rozwiązywało kwestię problemu dobierania się ludzi w pary. Jednak to, na co państwo wpływ już ma, a co jest przedmiotem ogromnego nacisku przeciwstawnych grup, to m.in. edukacja, rynek pracy, polityka rodzinna i system emerytalny.
W zależności więc, kogo zdefiniujemy dziś jako poszkodowanego przez system, temu w dłuższej perspektywie łatwiej będzie stać się jego beneficjentem. Dlatego właśnie na tym polu odbywa się nieustanna walka o stworzenia wrażenia, która z grup jest tą bardziej uciskaną. Paradoksalna zaś sytuacja w diagnozach dotyczących społeczeństwa polega na tym, że najbardziej pokrzywdzonymi grupami często nie są te, którym z jakichś powodów nie pomagamy, lecz te, których nawet nie potrafimy zauważyć.
Dlaczego naszym zadaniem jest pochylenie się nad polaryzacją płci i odpowiednie zdefiniowanie problemów każdej z nich? Z punktu widzenia interesu publicznego każde zaburzenie społecznej równowagi grozi nieprzewidzianymi, najczęściej negatywnymi skutkami. Feministki jako zagrożenie podają przykłady morderstw czy zamachów (chociaż nie tylko na kobiety), jakich dopuszczali się młodzi mężczyźni m.in. w USA czy Kanadzie, ale także w Niemczech i Wielkiej Brytanii.
Z drugiej jednak strony widzimy, że w Polsce mężczyźni nie tak bardzo są skłonni dokonywać zamachów na innych, jak dokonują tego na własne życie. To oni popełniają co roku 85% spośród wszystkich ok. 5000 samobójstw rocznie. Co nie unieważnia faktu, że możemy punktowo wskazywać na objawy narastającej frustracji i resentymentu wobec kobiet. Nie możemy jednak pominąć faktu, że coraz większa polaryzacja to także rozpad dotychczasowej umowy społecznej, która będzie coraz częściej kwestionowana.
Świetnym jej przykładem może być system emerytalny. Do tej pory na kwestię różnego czasu odchodzenia na emeryturę kobiet i mężczyzn patrzyło się przez pryzmat większego obciążenia kobiet m.in. pracą domową. Jednak w momencie, w którym praca domowa i opieka nad dziećmi dzielone mają być równomiernie, 1/3 małżeństw się rozpada (czego inicjatorkami wedle wniosków rozwodowych w 2/3 są kobiety), w młodym pokoleniu narasta coraz większe poczucie, że system emerytalny jest niesprawiedliwy. Przystosowany jest bowiem do poprzedniego, coraz rzadziej obowiązującego modelu rodziny. Dochodzi do tego o kilka lat krótszy czas życia mężczyzn (tego system nie uwzględnia) oraz ich wyraźnie dłuższy czas pracy (późniejsze przejście na emeryturę, ale także wcześniejsze rozpoczęcie aktywności zawodowej).
Ideologia nierówności
Kondycja społeczna nierozerwalnie związana jest także z polityką. Nie da się zrozumieć politycznych wyborów młodych lewicowych kobiet i prawicowych mężczyzn bez społecznych uwarunkowań. W Polsce niestety debata skupiona jest na kwestii, jak tłumaczyć świat, aby społeczeństwo chciało podążać wytyczoną przez ideologów ścieżką. Liberałowie w sukurs lewicy nieustannie wieszczą społeczne kataklizmy, z incelskim neofaszyzmem na czele, część prawicy zaś załamuje ręce nad emancypacją kobiet.
Jako rozwiązanie najczęściej wskazuje się systemową przemoc lub używa pedagogiki wstydu, która ma zmusić społeczeństwo do przybrania właściwych postaw i poglądów. To nieudolna próba zmierzenia się ze skutkami społecznych nierówności. Najpierw musimy być ich świadomi, by następnie wprowadzić odpowiednią politykę. Oczywiście z jednym zastrzeżeniem – nie wszystkie nierówności społeczne są złe, niektóre są moralnie obojętne, inne zaś mogą być uznane za pozytywne. Przykładem naturalnej i dobrej nierówności wymagającej wsparcia ze strony państwa jest np. możliwość zajścia w ciążę prze kobietę.
Na zjawiska społeczne patrzymy więc głównie przez pryzmat szerzącej się ideologii, zapominamy o społecznych uwarunkowaniach. W wybiórczy sposób czytamy również badania. Można zadać pytanie lewej stronie debaty publicznej, w jaki sposób mężczyźni mają statystycznie stawać się bardziej liberalni, jeżeli coraz częściej są gorzej od kobiet wykształceni, mniej mobilni, a co za tym idzie, częściej pozostają w domu rodzinnym, mieszkają w małym mieście i mają coraz mniejsze możliwości, aby znaleźć życiową partnerkę. A jeśli nie może statystycznie znaleźć jej mężczyzna w mniejszym mieście, to nie znajdzie go kobieta w metropolii.
Dlatego niektórych konserwatystów należy zapytać, w jaki sposób kobiety realizować mają konserwatywny model rodziny, skoro częściej wyjeżdżają za granicę, migrują do wielkich miast na studia, wykazują większą potrzebę podnoszenia społecznego kapitału i skłonność do socjalizacji. Jak podaje GUS, w samej Warszawie młodych kobiet jest o 15% więcej niż mężczyzn, co odpowiada tendencjom wszystkich dużych miast w Polsce. To sprowadza się do konkluzji, którą zwięźle wyraził prof. Szukalski w wywiadzie dla „Dziennika Polskiego”: „Badania prowadzone wśród wykształconych osób na Zachodzie pokazywały, że kobieta po renomowanej uczelni, zarabiająca ponad 200 tys. dolarów rocznie, raczej na pewno pozostanie singielką. Nie dlatego, że tyle pracuje i nie ma czasu na związek. Ale dlatego, że po prostu nie ma dla niej odpowiednich mężczyzn”. Skoro tendencje te zauważalne są również w Polsce, to dlaczego u nas kobiecy singlizm również nie miałby być z czasem kulturową dominantą?
Zmiana paradygmatu równościowego
Życiowy start, możliwości rozwoju, miejsce zamieszkania i kapitał społeczny często stanowią ważniejsze przyczyny nierówności niż sama płeć, a wskazywanie na systemową niesprawiedliwość ze względu tylko na mężczyzn lub kobiety to zbyt daleko idące uproszczenie. Jak pokazuje wiele danych, wewnątrz jednej płci zachodzą bowiem duże różnice. W Klubie Jagiellońskim postanowiliśmy naświetlić złożoność tego problemu w raporcie „Przemilczane nierówności. O problemach mężczyzn w Polsce” Michała Gulczyńskiego i podnieść wiele systemowych obaw i zdiagnozowanych nierówności z męskiej strony. Jeśli bowiem jesteś mężczyzną, który urodził się na wsi, istnieje dziś większe prawdopodobieństwo, że znajdziesz się na dole społecznej drabiny ze wszystkimi tego konsekwencjami. Trudno, aby było inaczej, jeżeli, jak opisujemy szerzej w raporcie, „obecnie w Polsce co piąty nastolatek i »tylko« co dziesiąta nastolatka nie posiadają podstawowych kompetencji w zakresie czytania”. Jeśli zaś jesteś kobietą, to chociaż tak samo jak mężczyźnie łatwo może przyjść ci zasiadanie na stanowisku kierowniczym (aktualnie kobiety piastują takie funkcje w ponad 48%), niekoniecznie zrobisz karierę w firmowym zarządzie lub na stanowisku prezesa. Czemu jednak w debacie ma wybrzmiewać tylko to drugie?
Zarówno kobiety, jak i mężczyźni są ofiarami nierówności, a w zależności od poglądów będziemy mieli tendencje do wyszukiwania tych lub innych danych. Gdybyśmy patrzyli tylko na statystyki, to jedną z ciekawszych jest ta dotycząca zdominowanego przez mężczyzn sektora budowlanego, gdzie kobiety ze względu na bardziej wykwalifikowane stanowiska zarabiają średnio więcej niż panowie.
Istnieje więc obiektywna różnica jakościowa. Kobiety są nadal w gorszej sytuacji, lecz przede wszystkim na górze hierarchii społecznej, a ta dotyczy przecież niewielkiego procenta całego społeczeństwa. Natomiast coraz częściej nierówności, które dotykają mężczyzn, zauważalne są w zawodach na niższym poziomie hierarchii. Mężczyźni pracują w nich, ponieważ coraz gorzej radzą sobie w obecnym systemie nauczania, w coraz mniejszej części docierają na studia gwarantujące dobrą pracę. Skupiając się więc na nierównościach z perspektywy elitarnej, możemy przegapić to, co dzieje się na dole. To zaś będzie tylko napędzało istniejącą już tendencję. W końcu to raczej nie prezeski banków, ale nisko wykfalifikowani mężczyźni będą mieli większy wpływ na społeczną stabilność, a co za tym idzie, na kierunek politycznej zmiany, i to nie ze względu na płeć, lecz liczebność własnej grupy.
Świetnym przykładem tej drabiny jest uniwersytet. Wciąż większość najwyższych stanowisk zajmują tam mężczyźni. To rektorzy, władze uczelni, to także większość kadry profesorskiej. Na ten problem wskazują feministki, które mówią, że „potrzebujemy zmian w edukacji, to wciąż obszar męskiej dominacji”. Jednak jeśli popatrzymy, co dzieje się na samym dole uniwersytetu, to dane okażą się zupełnie inne. Co roku studia wyższe kończy 70% więcej kobiet niż mężczyzn. Sprawia to, że dziś na 100 mężczyzn z tytułem magistra przypada 160 kobiet. Jednak nie jest to polski fenomen, ale efekt szerszego problemu, który opisywany jest m.in. w USA.
Co prawda, różnice te nie są tak duże w przypadku studiów doktoranckich, natomiast już teraz kobiet ubiegających się o ten tytuł jest ponad połowa. Jeżeli więc zależy nam, aby na każdym poziomie edukacji panowała równość, musimy powiedzieć sobie jasno – na średnim szczeblu właśnie ją osiągnęliśmy. Na wysokim szczeblu cały czas dominują mężczyźni, których społeczne zmiany jeszcze nie zdążyły dosięgnąć, natomiast na samym dole panuje znaczna nierównowaga na korzyść kobiet. System edukacji wyższej, który w powszechnej świadomości jest zdominowany przez mężczyzn, wypuszcza na rynek pracy istotnie większą część lepiej wykształconych kobiet.
Jednak problemy mężczyzn z pójściem na studia zaczynają się na samym dole edukacyjnej drabiny. Jak zauważa autor raportu Klubu Jagiellońskiego Michał Gulczyński, już dziś 20% więcej kobiet niż mężczyzn zdaje maturę, a w wieku szkolnym chłopcy osiągają wyraźnie słabsze wyniki, m.in. w umiejętności czytania ze zrozumieniem. Czy wpływ na to może mieć fakt, że 89% nauczycieli w szkołach podstawowych i prawie 70% w ponadpodstawowych to kobiety? Czy nie powinniśmy mówić o potrzebie maskulinizacji zawodu nauczyciela, tak jak podnosimy problem nierównowagi w świecie akademickim?
Niepewna przyszłość
Już dziś mężczyźni obarczeni są ryzykiem bezdomności (80%), popadnięcia w nałogi (80% spośród wszystkich pijących szkodliwie to mężczyźni), uszczerbku na zdrowiu w czasie pracy (62%), przedwczesnej śmierci (85%). Jeżeli współczesne poczucie alienacji wśród młodych mężczyzn będzie narastać, a cała debata publiczna skupi się na kwestiach dyskryminacji kobiet, to za moment staniemy przed poważnym problemem społecznym. Prześpimy moment, w którym za sprawą zmian kulturowych, ale także kształtu współczesnej gospodarki, przyczynimy się do umocnienia nie tylko coraz silniejszej grupy inceli, ale poprzez ignorowanie problemu sprowokujemy powstanie odpowiednika męskich feministek podnoszących hasła maskulinizacyjne.
Coraz większa liczba miejsc pracy wymagających kompetencji miękkich, rozbudowany sektor usług, wyższe kompetencje kobiet pracujących na wyższych szczeblach w czasach postępującej automatyzacji i pauperyzacji pracowników fizycznych, których większość stanowią mężczyźni, to bardzo realny scenariusz przyszłości. Powinien on martwić zarówno prawicę, jak i lewicę, bowiem dynamika wydarzeń społecznych jest aktualnie większa niż kiedykolwiek. Musimy odrzucić ideologię, jeżeli nie chcemy, aby to ona za chwilę zaczęła organizować nam rzeczywistość.