Z pewnością wszyscy na łamach „Spięcia” zgodzimy się z autorem z Klubu Jagiellońskiego w jednym – młodzi, sfrustrowani i nie umiejący odnaleźć się we współczesności mężczyźni są poważnym problemem społecznym. To głównie z tej grupy zaciąg biorą najniebezpieczniejsze ruchy społeczno-polityczne – rasistowskie i antysemickie, antydemokratyczne, nawołujące do ograniczania praw człowieka, zwłaszcza kobiet i mniejszości, walczące o powszechny dostęp do broni, faszyzujące czy akceptujące przemoc fizyczną jako narzędzie polityki. Dość powiedzieć, że gdyby w 2019 roku głosowali tylko mężczyźni w wieku 18-30 lat, wybory wygrałaby Konfederacja, czyli jedyna partia w Polsce, która w sposób otwarty manifestuje właściwie wszystkie wymienione powyżej postawy.

Grupę tę przyjęło się określać mianem inceli, które oznacza mężczyznę żyjącego w mimowolnym celibacie – niekoniecznie jednak słusznie. Nie wszyscy incele są zaangażowani politycznie i nie wszyscy mężczyźni aktywni seksualnie przestają być prawicowymi radykałami. Nieuprawnione jest także zrównywanie, co zdaje się robić Brzyski, młodych radykałów z reprezentantami ubogiej klasy ludowej z terenów wiejskich i małych miast. Patrząc na poparcie wspomnianej Konfederacji, młodych skrajnych prawicowców znajdziemy w miejscowościach o różnej wielkości, wśród różnych grup dochodowych i zawodowych.

Kontekst jest dużo szerszy niż seksualność i życie intymne, choć problemy na tym tle na pewno są tu istotną charakterystyką. Świadczy o tym nie tylko rosnąca wśród mężczyzn liczba singli i osób nieaktywnych seksualnie, ale także powszechne w dyskusjach prawicy lękliwe fantazje o młodych, silnych uchodźcach, którzy próbują wedrzeć się do Polski, by gwałcić „nasze kobiety”, czy rozważania o ideale męskiego piękna, które ma przykuwać uwagę kobiet, manifestujące się w popularnych memach z chadem i gigachadem.

Bez młota to też robota

Skąd w młodych mężczyznach tyle złości i czemu tak trudno porozumieć się im z kobietami? Ponieważ w ostatnich dekadach, gdy kobiety doskonaliły język i narzędzia swojej emancypacji, mężczyźni zatrzymali się w rozwoju.

Zmiany jak na dłoni widać choćby na rynku pracy. Kobiety stały się lepiej wykształcone od mężczyzn, częściej posługują się językami obcymi i czytają więcej książek. Jednocześnie wraz z unowocześnieniem zachodnich gospodarek i rozrostem sektora usług kosztem przemysłu coraz większe znaczenie w pracy zyskały cechy wcześniej uważane za „kobiece”, podczas gdy standardowy, wpajany od pokoleń „męski” zestaw cech stracił na znaczeniu.

Siła fizyczna i wytrzymałość przestały być ważne, a kluczowe stały się zdolności komunikacji i rozwiązywania konfliktów, empatia i umiejętności opiekuńcze.łość i frustracja są w pewnym sensie zrozumiała – rynek pracy przestał wysoko cenić tradycyjnie postrzeganą męskość, a miejsca dotąd zarezerwowane dla mężczyzn zaczęły zajmować kobiety.

Wraz z awansem społecznym kobiety zliberalizowały także swoje podejście do ról płciowych i modelu rodziny. Tymczasem mężczyźni nadal wyznają poglądy rodem z pierwszej połowy XX wieku. I tak wg. sondażu Kantar dla Gazety Wyborczej 78 proc. młodych mężczyzn uważa, że „rolą mężczyzny jest praca i utrzymanie rodziny”, wobec 53 proc. kobiet. Młodzi mężczyźni częściej uważają też, że „rolą kobiety jest zajmowanie się domem i rodziną”, że „to naturalne, że kobieta potrzebuje męskiej ochrony” oraz że „jeżeli kobieta miała zbyt wielu partnerów seksualnych, źle to o niej świadczy”.

Przyczyny problemów w komunikacji między płciami są więc jasne. Coraz lepiej radzące sobie w życiu i liberalne światopoglądowo młode kobiety coraz mniej są w stanie znieść sfrustrowanych, konserwatywnych rówieśników. A ci zamiast spróbować nadrobić powiększający się dystans, uciekają w rozpaczliwe manifestacje siły i przemocy – marsze, internetowy hejt i walkę z wyimaginowanymi wrogami – od gejów i uchodźców po Żydów, „lewaków” i feministki.

Męskość jeszcze się trzyma

Świat się zmienił i przynajmniej części mężczyzn żyje się gorzej. To jednak wciąż za mało by stwierdzić, jak robi to autor z Klubu Jagiellońskiego, że są oni dyskryminowani.

Polskim mężczyznom nadal żyje się nieźle. Spójrzmy na przykład na kwestię emerytur, w której dyskryminacji dopatrzył się red. Brzyski. Jasne, mężczyźni przechodzą na emeryturę pięć lat później. Nie zmienia to faktu, że dostają średnio o połowę większą emeryturę od kobiet – 2 tys. zł miesięcznie dla kobiet wobec niemal 3 tys. zł dla mężczyzn (dane ZUS, 2020 r). Wśród osób pobierających emeryturę minimalną bądź niższą, aż 85% to kobiety. Wśród seniorów zagrożonych ubóstwem w 2019 r. było niemal dwa razy więcej kobiet niż mężczyzn (Eurostat). Tę nierówność odzwierciedla zresztą przebieg całej drogi zawodowej. Wg. Eurostatu mężczyźni w Polsce zarabiają nawet jedną trzecią więcej od kobiet.

Rambo na terapii

Są oczywiście ciemne strony męskości i do nich niewątpliwie należą przytoczone przez Brzyskiego statystyki samobójstw. Faktycznie, 85% z nich popełniają mężczyźni. To zatrważająca dysproporcja i być może tu możemy dostrzec przynajmniej częściową odpowiedź na pytanie, dlaczego przybywa mężczyzn, którzy nie radzą sobie z rzeczywistością.

Statystyka samobójstw jest bardziej zrozumiała, gdy zestawimy ją np. z faktem, że w przypadku kobiet depresję diagnozuje się od dwóch do czterech razy częściej niż u mężczyzn. Nie dzieje się tak dlatego, że mężczyźni lepiej radzą z problemami. Po prostu w trudnych momentach dużo rzadziej szukają pomocy psychologa lub psychiatry. Zamiast tego są skłonni szukać ukojenia w alkoholu (czterokrotnie częściej uzależnieni) lub narkotykach (których używają dwukrotnie częściej).

Dodajmy do tego jeszcze jedną smutną statystykę – aż jedna czwarta młodych mężczyzn zgadza się ze zdaniem: „Płacz nie przystoi prawdziwemu mężczyźnie”. Brak autoprzyzwolenia na przeżywanie emocji, lęk przed udaniem się po pomoc i ucieczka w używki to mieszanka, która musi prowadzić do tragedii.

Powód tej niechęci do szukania pomocy i wyrażania emocji nasuwa się od razu. Mężczyźni boją się stygmatyzacji związanej z zaburzeniami psychicznymi i słabością. Innymi słowy, boją się wypadnięcia poza ramy patriarchalnej wizji męskości propagowanej przez ojców, rówieśników i kulturę. W ten sposób stają się ofiarami patriarchalnego potwora, którego sami stworzyli.

Czy da się dyskryminować mężczyznę?

Dyskryminacja to prześladowanie poszczególnych osób lub grup albo ograniczanie ich praw ze względu na jakąś odmienną cechę. To oznacza, że aby możliwa była dyskryminacja, musi istnieć grupa dyskryminowana, która tę cechę posiada, i grupa dyskryminująca, która tej cechy nie posiada (lub odwrotnie). Kto zatem dyskryminuje mężczyzn? Twierdzenie, że kobiety, byłoby raczej komiczne. Mimo obaw niektórych nadal faktem jest, że Polska, podobnie jak w większości krajów świata, wciąż jest rządzona pod dyktando mężczyzn.

Zarówno w sektorze prywatnym – udział kobiet we władzach 140 czołowych spółek giełdowych wynosi zatrważająco niskie 13,8% – jak i we władzach publicznych. W Sejmie zasiada ich 28 proc., zaś w rządzie uchowała się tylko JEDNA kobieta. Oznacza to, że w Radzie Ministrów jest obecnie dwukrotnie więcej Mariuszów i Zbigniewów, niż kobiet. Za to Michałowie liczebnością w rządzie przewyższają kobiety aż czterokrotnie.

Wynika z tego, że jeśli ktokolwiek dyskryminuje dziś mężczyzn to są to… sami mężczyźni, a więc zastosowanie tu kategorii dyskryminacji ze względu na płeć staje się bez sensu. Taki język kontynuuje spór, przed którym red. Brzyski przecież przestrzegał – koncentruje się na dochodzeniu, kto jest bardziej ofiarą, zamiast przyczyniać się rozwiązaniu problemu dla obu płci.

A żeby to zrobić, musimy zwrócić się przede wszystkim przeciwko archaicznemu wzorcowi męskości – który, w ramach opisanego wcześniej mechanizmu, sam się reprodukuje – i który utrudnia mężczyznom odnalezienie się na zmieniającym się rynku pracy, radzenie sobie z emocjami czy tworzenie relacji z kobietami.

To walka na poziomie polityk publicznych w obszarach takich jak edukacja, rynek pracy, kultura czy zdrowie psychiczne. Świadome działanie państwa stanowi niezbędny punkt wyjścia. Współczesna szkoła zamiast ugruntowywać cnoty niewieście, powinna koncentrować się na uczeniu chłopców zdrowiej komunikacji i rozumienia emocji, a uczniów nakłaniać raczej do oglądania Sex Education, zamiast kolejnej opowiastki o polskich bohaterach, którzy mimo braku szans na zwycięstwo niezmordowanie prują z karabinu czy z czego tam mają, do niepolskich wrogów.

Jednak żadna zmiana nie dokona się bez zaangażowania samych mężczyzn. Do tego potrzeba jest ten rodzaj solidarności, którą na przełomie ostatniego półtora wieku okazały sobie kobiety. Przeglądając dziś prasę czy nowości wydawnicze, widzimy masę artykułów i książek pisanych przez kobiety dla kobiet, które zadaniem jest wspierać w radzeniu sobie z problemami w pracy czy związku, z problemami psychicznymi, pokazujących jak lepiej ze sobą i bliskimi oraz bardziej się realizować. Za to mężczyźni, radzą sobie wzajemnie jak być dobrym liderem (a trudno będzie zorganizować świat, w którym mamy samych liderów) oraz jak powiększyć bicepsa (bo ten, który mają, z pewnością jest za mały).

Ta męska solidarność powinna jednak manifestować się w zgodzie z ideą nieniszczenia komitetów, a zakładania własnych. Emancypacja nie musi być grą o sumie zerowej. Mężczyźni muszą się trochę posunąć i zrobić miejsce kobietom – tu globalne procesy są i będą nieubłagane. Ale przestrzeń do samorealizacji, które w ten sposób stracą mogą odzyskać gdzie indziej – tam, gdzie dostępu bronią im dziś przestarzałe płciowe stereotypy.

 

Fot. Pexels.com