Premier Kanady Justin Trudeau znany jest z tolerancyjnego, włączającego języka. W kontekście ujawnionej niedawno tragedii narodowej – odkrycia nieoznaczonych grobów dzieci przy katolickich placówkach edukacyjnych – polityk pisał o Kanadyjczykach kilka dni temu w następujący sposób: „Ludzie w całym kraju zapalają świece, aby oddać cześć autochtonicznym kobietom, dziewczynkom oraz osobom 2SLGBTQQIA+, które zaginęły lub zostały zamordowane”.
Niezależnie od tragicznej historii, do której odnosił się Trudeau, uwagę zwrócił nietypowy skrótowiec. Premier Kanady nie powiedział – inaczej niż bywało wcześniej w zwyczaju – o osobach homoseksualnych, o osobach LGBT albo LGBT+. Zamiast tego, rozszerzył skrót w taki sposób, aby obejmował określenia na szereg dodatkowych tożsamości seksualnych lub płciowych. W jaki sposób byłoby najlepiej mówić? Oto pytanie, które jest dla wielu osób całkiem emocjonujące.
Harry Potter i osoby menstruujące
Część dyskusji na temat praw mniejszości seksualnych jest już dobrze rozpoznana i oswojona. Wiadomo, że ich przedstawiciele domagają się równego traktowania, w tym na przykład możliwości zawarcia związku partnerskiego albo małżeństwa jednopłciowego. Gdy w czasie kampanii wyborczej PiS prowadziło nagonkę na mniejszości seksualne – należało odeprzeć ten atak w imię bezpieczeństwa i wolności naszych współobywateli. Z badań opinii publicznej wynika, że wprowadzenie związków partnerskich popiera obecnie większość Polaków – spośród polskich partii politycznych jedynie koalicja Lewicy popiera postulat małżeństw osób tej samej płci.
Inna część dyskusji zyskuje w ostatnim czasie na znaczeniu i budzi spore emocje, przede wszystkim w anglosaskiej sferze publicznej. Dotyczy ona pojawienia się nowych kategorii na określenie tożsamości seksualnych lub płciowych, ale w szczególności litery „T” w skrócie „LGBT”. Otóż w przeszłości mówiło się o transseksualności zazwyczaj w kontekście korekcji płci – gdy osoba dokonywała pewnych zmian we własnym ciele, na przykład przyjmując hormony albo poddając się operacjom lekarskim, aby uzgodnić własną cielesność z doświadczeniem płciowości. Obecnie częściej mówi się o transpłciowości [ang. transgender] – co zmniejsza znaczenie kwestii biologicznej budowy organizmu, a zwraca uwagę na kwestię tożsamości płciowej, która różni się od płci przypisanej przy urodzeniu.
Być może najgłośniejszym punktem owych nowych sporów była wypowiedź J.K. Rowling, autorki serii książek o Harrym Potterze, która w 2020 roku skrytykowała wyrażenie „osoby menstruujące” (w odróżnieniu od: „kobiety”), a także stwierdziła następująco: „Jeśli płeć [ang. sex] nie istnieje, to nie istnieje pociąg do osób tej samej płci. Jeśli płeć nie istnieje, to wymazane zostaje doświadczenie życiowe kobiet na całym świecie. Znam i kocham osoby trans, ale wymazanie pojęcia płci odbiera wielu osobom możliwość sensownej dyskusji na temat ich życia”. Zdaniem krytyków, wypowiedź Rowling wpisuje się w nurt określany skrótowcem TERF [ang. trans-exclusionary radical feminism], który ma opisywać grupę osób przeciwstawiających się prawom osób transpłciowych w imię feminizmu.
Kto decyduje, kim jestem?
W największym skrócie sprawa dotyczy tego, czy można określić własną płeć wyłącznie na podstawie deklaracji – na zasadzie samoidentyfikacji. Zwolennicy tego podejścia twierdzą, że jeśli ktoś ma wyraźne poczucie, że przynależy do innej płci niż dotąd mu przypisywana, jest to wystarczające, aby zmienić identyfikację płciową. Krytycy tego podejścia powiedzą, że wynika z niego postulat zmiany prawa, tymczasem ignoruje ono fakty biologiczne, które mają znaczenie w wielu praktycznych kontekstach. Z kolei sceptycy powiedzą może, że ludzie w ogóle nie posiadają przesadnie jasnych i wyraźnych pojęć w większości tematów, więc trudno nadmiernie polegać na subiektywnych odczuciach – decyduje biologia, fizyka, zobiektywizowany język akademickiej nauki.
A zatem zwykle w debacie pojawiają się dwa stanowiska. Naturalizm głosi, że płeć jest sprawą rzeczywistości, a zatem istnieją kobiety i mężczyźni, a także ludzie przejawiający pewne różnice w stosunku do normy statystycznej. W tym sensie płeć nie może być sprawą samoidentyfikacji – jest sprawą natury i faktów. W odróżnieniu od tego, kulturalizm głosi, że koncepcja płci jest natury społecznej, a zatem nasze pojęcie męskości albo kobiecości jest kulturową konstrukcją, która może podlegać zmianom. Oznacza to, że w imię wolności i sprawiedliwości możemy dopuścić zmianę istniejących pojęć kobiety oraz mężczyzny, a może w ogóle rozluźnić podobne kategorie, aby uwzględnić w obrazie wykraczającą poza konwencjonalne pojęcia sytuację osób transpłciowych albo niebinarnych.
Oczywiście, możliwe są również stanowiska pośrednie. Na przykład, można powiedzieć, że naturalizm jest prawdziwy, tyle że ewolucja biologiczna wynika z przypadkowych mutacji genetycznych, a zatem natura jest ogółem queerowa. Z tej perspektywy nie ma niczego dziwnego w tym, że istnieją rozmaite indywidualne różnice między ludźmi, również takie, które dotyczą ekspresji ich seksualności lub płci. Możliwości jest więcej. Tak czy inaczej, w każdym przypadku aktualne pozostaje praktyczne pytanie, co powinniśmy zrobić, żeby tworzyć sprawiedliwy porządek polityczny.
Ile tożsamości w tożsamości
Z perspektywy polityki liberalno-demokratycznej warto z początku zwrócić uwagę na trzy rzeczy. Po pierwsze, etyka liberalna domyślnie opowiada się za wolnością ekspresji. Jeśli zatem ktoś potrzebuje wyrażać się w pewien sposób, to jego sprawa, dopóki nie krzywdzi innych. Ale jest tutaj jeszcze coś więcej: jeśli osoba wyraża się w nowy sposób, na który nie było dotąd miejsca w sferze publicznej, wiąże się to z nowymi pytaniami o sposoby wyrazu oraz granice ludzkiej podmiotowości. Etyka liberalna jest domyślnie po stronie indywidualnej podmiotowości – proponuje ona ideał wspólnoty politycznej, w której cenimy indywidualność i podmiotowość człowieka.
Po drugie, liberalizm tradycyjnie patrzy na konflikty tożsamościowe z pewną konsternacją. Z jednej strony – dlaczego jest tak bardzo ważne, by podkreślać, jaka jest moja tożsamość, a nawet domagać się jej afirmacji przez wszystkich innych? Z drugiej strony – dlaczego jest tak bardzo ważne, żeby odmawiać komuś uznania tożsamości? Tego rodzaju postawa ma swoje uzasadnienie historyczne. Wiemy, że za dużo tożsamości w polityce prowadzi do wojny społecznej. W przeszłości ludzie podkreślali, że są katolikami albo protestantami i zupełnie dosłownie prowadzili z tego tytułu wojny religijne. A zatem wcale nie jest oczywiste, że powinniśmy wyrażać dumę z własnej tożsamości, podobnie jak nie jest oczywiste, że powinniśmy odmawiać komuś uznania tożsamości.
Rzecz jasna, sytuacja mniejszości seksualnych jest dość szczególna – jest to grupa, która nie cieszy się obecnie równością w społeczeństwie, a nierzadko podlega prześladowaniom. W tym kontekście można powiedzieć, że duma z wyrażenia własnej tożsamości seksualnej lub płciowej jest w pełni uzasadniona – chodzi o pokazanie, że mniejszości są w porządku, a prześladowania powinny ustać. W tym samym kontekście można powiedzieć, że celem parad równości jest koniec parad równości. Jeśli równość będzie domyślna, to tożsamość seksualna osoby będzie ogółem równie interesująca, co kolor jej włosów, czyli nie za bardzo – z wyjątkiem bardziej osobistych kontekstów, dotyczących przyjaciół, rodziny, kochanków i innych bliskich osób.
Po trzecie, ważną zasadą etyki liberalnej jest pochwała postawy wyczulonej na cierpienie oraz krzywdę innych. Zgodnie z tą zasadą, powinniśmy z uwagą wsłuchiwać się w głosy ludzi, którzy mówią nam o niewysłowionym dotąd doświadczeniu krzywdy, poniżenia, okrucieństwa, ponieważ z dużym prawdopodobieństwem próbują powiedzieć nam coś ważnego, a wysłuchanie tego pomoże nam budować bardziej sprawiedliwe społeczeństwo. Jak pisał filozof Richard Rorty, „w mojej utopii solidarność ludzka byłaby traktowana nie jako fakt, który należy ujawnić poprzez odrzucenie «uprzedzeń», lecz raczej jako cel do osiągnięcia. Można go osiągnąć nie poprzez dociekania, lecz za pomocą wyobraźni, imaginacyjnej zdolności dostrzegania w obcych nam ludziach cierpiących bliźnich. Solidarności nie odkrywa się dzięki refleksji, lecz stwarza się ją”.
W domu, w szkole
Zwróćmy uwagę na kilka praktycznych wniosków, które z tego płyną. Łatwo zauważyć, że temat określenia tożsamości płciowej na zasadzie samoidentyfikacji budzi w debatach duże emocje, a nawet rodzi agresję. Aktywiści działający na rzecz praw osób transpłciowych regularnie postulują wykluczenie z debaty publicznej albo wyrzucenie z uniwersytetu osób, które nie przyjmują ich postulatów w automatyczny sposób, a nawet tylko dopuszczają rozważenie, czy zasada samoidentyfikacji jest wystarczającym kryterium określenia płci osoby. Z kolei krytycy aktywistów regularnie wypowiadają się w tonie pełnym zajadłości, w atmosferze walki, a nie rozmowy – i, na przykład, przedstawiają postulaty osób transpłciowych w kategoriach zagrożenia dla kobiet.
Wydaje się, że wzajemne odnoszenie się do siebie z godnością i szacunkiem jest warunkiem minimum cywilizowanej, demokratycznej rozmowy. Oznacza to również, że jeśli uznajemy prośbę Jana, aby nie nazywać go „Jankiem”, to tym bardziej możemy zwracać się do innej osoby zgodnie z preferowanym rodzajnikiem, skoro najwidoczniej chodzi o sprawę mającą znacznie większe znaczenie dla poczucia siebie niż forma imienia.
Do tego istnieją powody, aby myśleć, że jest to temat, którego nie można zbyć albo odsunąć na bok jako marginalnej nowinki. Ważnym kontekstem jest tutaj edukacja i wychowanie. Z dostępnych danych wynika – podobnie jak z obserwacji w szkołach, o których można usłyszeć od rodziców oraz nauczycieli – że istnieje rosnąca grupa młodych osób, która nie chce być przyporządkowana do płci męskiej lub żeńskiej. Niezależnie od przyczyn, jest to realne zjawisko, które wpływa na relacje rówieśnicze, a także na relacje między dziećmi a rodzicami. A zatem temat może z czasem pojawić się w wielu domach, w zwykłych kontekstach życia rodzinnego. Tego rodzaju młodym osobom, podobnie jak wszystkim młodym i starszym, należy się podmiotowe traktowanie i normalna rozmowa na temat ich potrzeb.
Wreszcie, można zwrócić uwagę na bardziej ogólny wniosek polityczny. Otóż interesy osób walczących o sprawiedliwość mogą wchodzić w konflikty – jak widać na przykładzie niektórych feministek oraz niektórych aktywistów na rzecz praw osób transpłciowych. Nie jest i nie będzie tak, że wszyscy, którzy walczą o sprawiedliwość, działają w sposób spójny – ponieważ nie wszystkie roszczenia do sprawiedliwości są spójne i nie istnieje jednocząca koncepcja sprawiedliwości, która może w każdej chwili pogodzić wszystkich. Dążenie do sprawiedliwości jest negocjowanym procesem politycznym – tym bardziej jest ważne, aby przedkładać w tym procesie pedagogikę, edukację, rozmowę i wolę spotkania ponad agresję i wykluczenie.