Któregoś dnia dziecko jednej z nas wróciło ze szkoły szczególnie podekscytowane. Trwała już pandemia, więc każde wyjście z domu było czymś niezwykłym i interesującym, ale ten dzień był naprawdę wyjątkowy. „Wiesz – powiedziało niespełna czternastoletnie dziecko – okazało się, że prawie wszystkie dziewczyny w klasie, oprócz Uli*, są LGBTQIA+”.
Pierwsza myśl: ależ ta Ula jest odważna! Bo musiało wymagać odwagi, żeby powiedzieć całej grupie, że jest się inną… hetero kobietą. Druga refleksja dotyczy proporcji. Wszystkie dziewczynki w klasie, oprócz Uli, to 13 na 14 osób, czyli 92 procent grupy.
Wydawało się to, jeśli nie statystycznie nieprawdopodobne, to przynajmniej bardzo interesujące. W klasie były osoby biseksualne, homoseksualne, niebinarne i Ula.
Szkoła była społeczna, lewicowa i bardzo otwarta. Może to dlatego?
Zaczęłyśmy sprawdzać. Szybko okazało się, że podobne zjawisko obserwują nasi znajomi – przybywa dzieci queer. [Pojęcie „queer” obejmuje znaczeniem wszystkie osoby nieheteroseksualne i osoby transpłciowe – przyp. red.] Zdecydowałyśmy, że zajmiemy się tematem na poważnie. I oto, po roku badań i lektur, wiemy już, że zjawisko wykracza daleko poza wielkomiejskie lewicowe szkoły. Rozciąga się, jak internet długi i szeroki, po całym zachodnim świecie. Gwałtownie przybywa nie tylko nastolatków otwarcie mówiących, że nie są osobami heteroseksualnymi, ale przede wszystkim mówiących, że nie identyfikują się z płcią, którą przypisano im przy urodzeniu. Masa dzieciaków na całym świecie pragnie dokonać częściowej lub całkowitej korekty płci albo uciec z szufladki z napisem „chłopak” lub „dziewczyna”.
[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/2021/10/28/polemika-przemoc-i-wykluczenie-to-codziennosc-osob-trans/” txt1=”Przemoc i wykluczenie to codzienność osób trans” txt2=”przeczytaj polemikę Jana Szpilki” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2021/10/Obraz-Gerd-Altmann-z-Pixabay-wstp-550×367.jpg”]
Co to znaczy dużo
O jakich liczbach mówimy? W ciągu ostatnich trzydziestu lat – podają autorzy podręcznika „Dysforia i niezgodność płciowa. Kompendium dla praktyków” – liczba klientów pierwszej na świecie kliniki dla dzieci i nastolatków z dysforią płciową, czyli poczuciem niedopasowania tożsamości płciowej do płci przypisanej przy urodzeniu, skoczyła z 34 przypadków rocznie do 686. Jeszcze bardziej gwałtowny wzrost zanotowała londyńska klinika GITS (Gender Identity Development Service): w 2009 roku z problemem dysforii płciowej, zgłosiło się tam 97 młodych osób, a w 2018 – już 2519.
Nie każde dziecko niemieszczące się w szufladce oznaczonej przez położną trafia do kliniki. Nie każde tego potrzebuje. Nie każde chce dokonać medycznej korekty płci. Części wystarczy zmiana imienia, nawet nieformalna, albo używanie zaimków zgodnych z płcią odczuwaną. Albo to, co dla rodziców jest zazwyczaj najtrudniejsze do zrozumienia: używanie naprzemiennie wszystkich dostępnych zaimków. „Byłom dziś w szkole, napisałam kartkówkę z fizyki i dostałem szóstkę” – może powiedzieć niebinarne dziecko, uważając takie zdanie za całkowicie naturalne i spójne. Ale może też powiedzieć „Byłam w szkole, napisałam i dostałam szóstkę” albo: „Napisałam i dostałem”.
Na szkolnych korytarzach coraz częściej widać tęczę. Nastolatki noszą swoje podręczniki, drugie śniadania albo rzeczy na WF w płóciennych tęczowych torbach z Tigera. Czy to znaczy, że wszystkie one są LGBTQIA+? Nie. Dla większości z nich tęczowa torba za 8 złotych to nie forma coming outu, a raczej symbol bycia sojusznikami. To wyraz poglądów, buntu przeciwko krzywdzącemu status quo.
A nawet jeśli tęczowe torby są teraz w modzie, nie oznacza to jeszcze, że człowiek mówiący: „Poszłom i kupiłam ten chleb, o który mnie prosiłaś. Dobry wybrałem?”, też ulega jakiejś modzie…
Moda na bycie queer?
Naukowcy i naukowczynie, nauczyciele(-ki) i rodzice, zauważyli już, że nastolatków, które określają się jako queerowe, jest coraz więcej. Zaczynają to zjawisko opisywać, ale jeszcze nie zdążyli go wyjaśnić. Nie ma wciąż wiarygodnych, dużych badań populacyjnych na ten temat. Są natomiast obserwacje i hipotezy.
Trzy lata temu amerykańska lekarka dr Lisa Littman stworzyła koncepcję „dysforii płciowej o nagłym początku” [ang. rapid onset gender dysphoria]. Littman tłumaczyła gwałtowny wzrost liczby osób trans w Stanach „społeczną zaraźliwością” i modą, której miały ulegać nastoletnie dziewczynki. Dr Littman swoją teorię oparła na przeprowadzonych przez siebie badaniach. Sęk w tym, że ich metodologia, a co za tym idzie – wiarygodność, została błyskawicznie podważona przez środowisko naukowe.
Littman przeprowadzała bowiem wywiady z rodzicami trans dzieciaków znalezionymi na grupach internetowych dla matek i ojców nieakceptujących tranzycji. Badaczce słusznie zarzucono stronniczość. Podobna reakcja spotkała książkę Abigail Shrier pod tytułem „Irreversible Damage”, która z kolei w dużym stopniu opiera się na uznanych za niewiarygodne wynikach badań dr Lisy Littman. Autorka dowodzi, że rzadko która transpłciowa nastolatka jest naprawdę transpłciowa – uważa, że nastolatki ulegają niszczycielskiej modzie. Książka została wydana również po polsku i również w Polsce wywołuje kontrowersje.
Jak mówi Emilia Wiśniewska, prezeska Fundacji Trans-Fuzja: „To się wciąż nie opłaca. Bycie trans nie nadaje się na modę”.
Nie nadaje się, bo koszty są za duże.
Te koszty to przede wszystkim ryzyko odrzucenia. W mniejszym stopniu przez rówieśników, coraz bardziej otwartych i akceptujących także odmienne od własnej tożsamości płciowe czy orientacje seksualne i romantyczne. Największe ryzyko to odrzucenie przez osoby dorosłe – rodziców, dziadków, dalsze ciotki i wujków, a także nauczycielki i nauczycieli.
Prosty przykład: w trzydziestodwuosobowej klasie warszawskiej szkoły branżowej jest dwoje otwarcie queerowych dzieciaków. Każde z nich poprosiło rówieśników, pedagogów i pedagożki, by zwracali się do nich imieniem innym od tego, które widnieje w dokumentach. W przypadku jednego z dzieci, będącego w trakcie tranzycji, dostosowali się wszyscy. W przypadku drugiego, za którym nie stali rodzice: nikt. To znaczy – nikt z dorosłych. Kiedy jedna z nauczycielek doprowadziła dziecko do płaczu, mówiąc, że nie będzie akceptować tych wymysłów, rówieśnicy solidarnie wspierali je, obiecując, że choćby nauczyciele mieli nigdy nie użyć preferowanego, niebinarnego imienia, oni będą go używać.
Więc nawet jeśli rówieśnicy – a nie zawsze bywa tak różowo – gotowi są używać nowych imion i preferowanych przez osobę trans zaimków, dla znacznej części dorosłego świata nadal jest to trudne do zaakceptowania. Szczególnie trudne do przyjęcia jest też, że osoby, które nie odnajdują się w prostym podziale na kobiety i mężczyzn, nie tylko same go odrzucają, ale „jeszcze” domagają się równouprawnienia i akceptacji dla ich „dziwnych końcówek” i – często – „dziwnych” imion.
Wychowawczyni wspomnianej klasy chce dobrze. Ale czuje się zagubiona: „Sama nie wiem, co mam o tym myśleć. Czy to na poważnie, czy tylko kaprys?”. Sytuacji nie ułatwia jej fakt, że queerowa osoba w jej klasie prosi o używanie bardzo ekstrawaganckiego imienia. Ani to, że dzieje się to bez wiedzy, a więc i bez zgody jej rodziców. A bez pisemnej zgody rodziców w polskiej szkole nauczyciel nie może nic. Różnica między sytuacjami tych dwóch osób z jednej klasy sprowadza się więc do tego, że jedna ma po swojej stronie rodziców, a druga nie.
Zachowanie rodziców ma ogromne przełożenie na dobrostan dziecka. Według Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego wskaźnik prób samobójczych wśród osób transpłciowych jest ponad dwudziestokrotnie wyższy niż w populacji ogólnej. Bycie osobą trans nie jest łatwe – nawet gdy ma się kochającą rodzinę. Wtedy nadal – jak podają autorzy „Dysforii i niezgodności płciowej” – człowiek statystycznie częściej doświadcza depresji, ale ryzyko zachorowania jest zdecydowanie niższe niż wśród osób, które nie mają wsparcia rodziny. Podobnie ryzyko samookaleczenia czy podjęcia próby samobójczej. Podkreślają to nie tylko badacze, ale przede wszystkim psychoterapeuci i psychiatrzy zajmujący się nastolatkami queer.
Specjaliści nalegają na wsparcie rodziny tak bardzo, że Abigail Shrier, autorka kontrowersyjnej książki „Irreversible Damage”, zarzuca im stosowanie szantażu emocjonalnego wobec rodziców, którzy odmawiają uznania tożsamości płciowej dziecka. Kiedy dorosłe już dziecko zrywa z takimi rodzicami kontakty, Shrier uważa, że to kolejny destrukcyjny skutek „indoktrynacji gender”, podczas gdy tak naprawdę powodem zerwanej relacji jest po prostu brak akceptacji ze strony rodziców.
W rzeczywistości bycie trans, w ogóle bycie queer, jest wciąż za trudne, żeby to mogła być moda.
A więc dlaczego tyle nastolatków jest queer?
Może Alfred Kinsey po prostu się pomylił, szacując w swoich słynnych raportach, że mniej więcej co dziesiąta osoba jest nieheteronormatywna? A jeśli co druga? Może osób queer zawsze było tyle samo, tylko teraz – paradoksalnie, mimo nagonki ze strony rządu i Kościoła katolickiego – dzieciaki czują, że świat jest na tyle otwarty, że można być sobą?
Tę otwartość w dużym stopniu zawdzięczają internetowi. Internet daje wiedzę ułatwiającą im zrozumieć i zaakceptować samych siebie, kontakty tym, którzy ich poszukują, bliskość i wsparcie podobnych sobie ludzi. Internet to jednak przede wszystkim okno na świat: daje wiedzę o tym, jak żyje się w innych krajach. Skoro we Francji legalne są małżeństwa jednopłciowe i adopcja przez nie dzieci, to czemu w Polsce nie ma nawet związków partnerskich? Skoro w Berlinie chłopak z chłopakiem może iść po ulicy za rękę i się nie bać, to czemu nie może tak być we Wrocławiu?
Kolejnym wyjaśnieniem może być bunt przeciwko przypisanym rolom płciowym i wszystkiemu, co z nich wynika. Dzięki odrzuceniu klasycznej binarności można na przykład czuć się chłopakiem, identyfikować z męską płcią, a zarazem chętnie sięgać po atrybuty przynależne dotąd jedynie kobietom – jak choćby po coraz popularniejsze wśród chłopców malowanie paznokci, albo… okazywanie słabości. Z kulturowego wzorca dziewczyny ktoś bierze to, z czym czuje się dobrze. Zamiast wybierać między pakietem „chłopak” a pakietem „dziewczyna”, nastolatki biorą z obu to, z czym są w zgodzie.
I w takim sensie można mówić o modzie. Bo o ile nikt z powodu mody nie będzie się decydować na kosztowną, bolesną i trudną tranzycję, to czemu, będąc chłopakiem, nie pomalować sobie paznokci, albo nie zacząć nosić garnituru, będąc dziewczyną?
Z takimi wnioskami zgadza się, na podstawie swoich obserwacji, nauczycielka z liceum w dużym mieście, edukatorka antydyskryminacyjna: „Dzieci odrzucają nachalne wzorce kobiecości i męskości, nie chcą wchodzić w te role. Dziewczyny nie chcą być instagramowymi modelkami, szukają dla siebie innych ról. Kiedy zaczynają odrzucać stereotypy, odnajdują siebie”.
Dodaje jednak: „Tyle że to nie jest aż tak proste. Nie wszyscy młodzi ludzie, którzy komunikują swoją tożsamość, chcą tylko odrzucać opresyjne wzorce kulturowe. Część z nich faktycznie odczuwa głęboki dysonans między własną tożsamością a tym, co zostało im narzucone. Poza tym współczesna młodzież w ogóle dużo głębiej wnika w kwestie własnej tożsamości”.
Czyli znów, jak z tęczową torbą z Tigera – część osób po prostu nosi się w sposób łamiący dawne reguły, bo tak im się podoba. Część natomiast sięga po atrybuty dotychczas zarezerwowane dla jednej z płci po to, by wyrazić swoją tożsamość.
Nowa rewolucja tożsamościowa
Ponad pięćdziesiąt lat temu młodzi ludzie buntowali się przeciwko konsumpcyjnemu światu ich rodziców. Młodzi Amerykanie żyjący w dobrobycie, ale też w cieniu wojny w Wietnamie, zapragnęli zburzyć stary porządek. „Rewolucja lat sześćdziesiątych była radykalną propozycją zmiany kulturowego i ideologicznego oprogramowania, które wykrystalizowało się w krajach zachodnich w okresie powojennym, faworyzującego typowo mieszczańskie wartości, skoncentrowanego wokół bezpieczeństwa, stabilnej pracy, dobrobytu, silnej roli rodziny […] i generalnego podobieństwa jednostek, objawiającego się w homologiach stylu życia” – piszą Jerzy Kaczmarek i Marek Krajewski w książce „Rewolucje 1968”.
Dominujący wówczas model życia wykluczał wszystkich tych, którzy się w nim nie mieścili, a postawy z nim niezgodne uznawane były za dewiacyjne, antyspołeczne, antypatriotyczne. W rewolucji seksualnej, którą w pewnym stopniu zawdzięczamy hipisom, młodzi ludzie odrzucili tradycyjne role mężów i żon, kobiet i mężczyzn. W trwającej rewolucji tożsamościowej wydają się odrzucać „pakiety” płciowe, jakie narzuca im społeczeństwo. Chcą wolności do własnej tożsamości i wolności do jej ekspresji. Chcą móc być sobą.
Socjolog Lewis Yablonsky, opisując amerykański ruch hipisów, dzielił ich na „hipisów prawdziwych” i na „osoby hipisopodobne”. Dziś taki podział brzmi wstecznie – kto bowiem ma prawo do decydowania, kto jest „prawdziwy”, a kto nie? Autorowi książki „The Hippie Trip” chodziło jednak o to, by rozróżnić osoby identyfikujące się z filozofią hipisowską na tyle głęboko, by żyć zgodnie z nią na co dzień, i tych, którzy przyjmowali ją bardziej powierzchownie. Jedni żyli w komunie, inni „tylko” nosili dzwony. Ci, którzy „tylko” nosili dzwony, pokazywali, że filozofia i sposób życia „prawdziwych hipisów” są im bliskie. Bez nich rewolucja trwałaby dłużej. W rewolucji tożsamości dzwony zastąpiła tęczowa torba, a hipisopodobnych – sojusznicy i sojuszniczki osób LGBTQIA+.
* imię zmienione
** Autorki pragną zaznaczyć, że nie zgadzają się z podglądami wyrażonymi przez Kathleen Stock w wywiadzie opublikowanym w tym numerze.