12 października 2021 miałem do wygłoszenia wniosek formalny. To takie okienko dla opozycji obecnej kadencji, gdzie można w czasie okrojonym do jednej minuty przedstawić wniosek o odroczenie obrad lub o przerwę. W ten sposób w zakneblowanym Sejmie można zwrócić uwagę na bieżące wydarzenia, co do których istnieje podejrzenie, że władza będzie chciała je zamieść pod dywan. Mniej więcej tyle nam zostało, by ratować parlament jako miejsce debaty publicznej.
Wnioski są zwykle odrzucane przez większość rządzącą. A gdy się zdarzyło kiedyś, że przeszedł wniosek o odroczenie obrad, marszałek zarządziła reasumpcję głosowania, którą władza wygrywa. Potem obrady toczą się dalej, wedle scenariusza większości rządowej.
Powstanka jak Dirlewanger
Moje wystąpienie dotyczyło wpisu członka kolegium Instytutu Pamięci Narodowej, zrównującego powstanki warszawskie z Oskarem Dirlewangerem, zbrodniarzem wojennym i osławionym katem Warszawy. Żądałem odwołania tego pana z kolegium IPN, wyjaśniając, że nie może pełnić żadnej funkcji publicznej w Polsce po takiej wypowiedzi. I że jeśli to się nie stanie, to tak jakby się wykluczyć z największych polskich symboli narodowych – flagi, znaku Polski Walczącej, z całej tradycji patriotycznej tworzącej poprzez symbole aksjomaty wspólnoty.
To było pokłosie manifestacji na Placu Zamkowym, kiedy hymn Polski i wystąpienia bohaterek powstania warszawskiego zagłuszały skrajnie prawicowe bojówki finansowane przez rządzących. Zagłuszały bezkarnie, bo były troskliwie chronione przez kordon policjantów, niedopuszczających do nich straży miejskiej.
Zaraz potem odezwały się różnego typu trolle i inne indywidua z mediów społecznościowych, rozradowane i wyśmiewające weteranki powstania za udział w manifestacji opozycyjnej. Na fali tej wściekłości, że ktoś inny niż rządzący obóz sięgnął do przynależnych wszystkim Polakom symboli narodowych, wystąpił ów pan z IPN, zrównując ofiary z katem.
Mówię do pustych foteli
Minuta na wystąpienie to niewiele, cztery do dopięciu zdań, potem zwykle marszałek krzyczy lub wyłącza mikrofon. Trzeba się zmieścić. Doświadczenie występowania z trybuny sejmowej jest trochę podobne do doświadczenia aktorskiego – mimo że w teatrze w blasku świateł nie widać publiczności, wyczuwa się dobrze nastrój widowni, jakąś energię lub jej brak wobec wypowiadanej kwestii.
Podobnie jest w Sejmie – prawa strona zwykle reaguje żywiołowo na opozycyjne wystąpienia, okrzykami, docinkami, opozycja nie pozostaje dłużna. Tym razem po stronie większości rządzącej sala była doskonale obojętna, ktoś coś krzyknął, ale tak z obowiązku, żadnej energii czy gniewu. Jakby toczyła się dyskusja, czy na Placu na Rozdrożu trzeba sadzić bratki czy tulipany. W trakcie tej minuty wyczułem, że to, o czym mówię, właściwie dla nich nie istnieje, jest wystąpieniem do pustych foteli.
Ale jeśli już normą jest bielizna patriotyczna, tatuaże z małym powstańcem na łydce, kotwica z „pamiętamy” na zwykłej nalepce na zderzaku samochodu, to i w końcu los bohaterek powstania, hymn i flaga państwowa stają się takim samym rekwizytem codzienności jak wszystko inne. Całość ulega zbanalizowaniu, nie budząc już żadnego uczucia. To są już tylko kwestie, o które możemy się pokłócić, jak o puszkę piwa lub pilota do telewizora: kto je ma trzymać, a kto nie. A tym samym przestaje istnieć problem tabu – nie można z pilota do telewizora lub z puszki piwa zrobić czegoś świętego i ważnego.
Nie można sprofanować czegoś, co już nie niesie powszechnych wspólnych emocji, niezależnie od partyjnych afiliacji. Oczywiście, jeśli się nadarzy okazja, by uderzyć w przeciwników, to takie rewizyty są poręczne. Jednak wycie neofaszystów w czasie śpiewania „Mazurka Dąbrowskiego” lub poniżanie bohaterek powstania warszawskiego nie budzi jakichkolwiek powszechnych uczuć, oprócz satysfakcji w bańce zwolenników rządu i oburzenia strony opozycyjnej. Nie wpływa na sondaże preferencji wyborczych.
Z tego wydarzenia najbardziej wyraziste były, oprócz prawicy, głosy oburzenia niektórych lewicowych komentatorów, że w reakcji na zagłuszanie, jedna z bohaterek powstania nazwała ich po imieniu, wołając „zamilcz chamie”. Lewica chciała, by nie sięgała do języka społecznego wykluczenia. Agresja „społecznie wykluczonego”, wobec dziewięćdziesięcioletniej żołnierki AK najwyraźniej popularnym lewicowym publicystom nie przeszkadzała.
Państwo zanika w walce plemion
Ostatnio na portalu Interia Przemysław Szubartowicz przypomniał zasadę „jedna Polska, dwie ojczyzny” w wierszach Antoniego Słonimskiego z czasów triumfującej sanacji i Tadeusza Borowskiego z podłych czasów, w których krematoria oświęcimskie dopiero co ostygły.
Może to jest coś, co, zachowując wszystkie proporcje, musimy co parę pokoleń przechodzić. Dreszcz febry, wstrząsającej ciałem całego społeczeństwa, trawionego gorączką i tym samym coraz bardziej obojętnego na zanik wspólnotowego imaginarium. I obojętnego na coraz więcej kwestii, które w „nie-podłych” czasach budziłyby powszechną empatię czy złość.
Może zanika samo państwo i jego symbolika, stając się coraz bardziej emocjonalnie pustym zbiorem, mimo że populiści wszelkiej maści tej symboliki używają, doprowadzając do jeszcze szybszej degradacji jej znaczenia. Być może wchodzimy w okres, w którym państwa zostają powoli przejmowane przez mechanizmy trybalistyczne, w których prawo do istnienia ma tylko najsilniejsze plemię, póki inne go nie obali i nie przejmie kraju razem z jego symbolami. Państwa jak puste znaki, jak puchar przechodni – imponujący z zewnątrz, lecz pusty w środku – dla najbardziej zdeterminowanego zwycięzcy.
Nie wiem, czy już tak jest. Ale wiem, że w Polsce sklejanie na powrót z ułamków jakichś „świętych znaków”, czczenie jakiś wzorów osobowych, wobec których bez mała wszyscy mają poczucie szacunku, jest już mało prawdopodobne.
Wniosek o odroczenie obrad do czasu, gdy IPN przedstawi Sejmowi propozycję zmian w kolegium, przepadł w głosowaniu. Człowiek, który zrównał bohaterki powstania z oprawcą powstańców, nadal będzie zasiadał w kolegium Instytutu Pamięci Narodowej. Nazywa się Krzysztof Wyszkowski. Jego patronem politycznym jest Jarosław Kaczyński.
Piszę to na pamiątkę, niech gdzieś się unosi w oceanie internetu. Może kiedyś ktoś za parę pokoleń przeczyta to na nowo, zanim się zacznie ta febra, która nas co jakiś czas nawiedza. Może kiedyś ktoś będzie potrafił to powstrzymać.