Partyjność kształtuje świadomość. Tak można pomyśleć, czytając wyniki sondażu IBRiS dla Onetu, w którym zapytano respondentów o poglądy na inflację i własne perspektywy finansowe. Ogólnie rzecz biorąc, Polacy nie mają najlepszych nastrojów, w związku z rosnącymi cenami. Jednak uwagę zwraca zasugerowany w wynikach badania podział między wyborcami opozycji, która straszy inflacją, a elektoratem PiS-u, które próbuje łagodzić nastroje w tej sprawie.

Według opublikowanych wyników 99 procent wyborców opozycji „niepokoi wzrost cen”, podczas gdy w przypadku wyborców PiS-u jest tak u 75 procent. Jeszcze większa różnica występuje w przypadku twierdzenia: „obawiam się o swoją przyszłość finansową”. Potwierdza je 91 procent wyborców opozycji i tylko 48 procent wyborców PiS-u. Jeśli chodzi o twierdzenie, że „w ostatnich miesiącach stać mnie na coraz mniej rzeczy”, zgadza się z tym 86 procent wyborców opozycji i jedynie 36 procent wyborców PiS-u.

A zatem: powiedz mi, czy obawiasz się o własną przyszłość finansową, a powiem ci, na kogo głosujesz. A przecież wydawałoby się, że ilość pieniędzy w portfelu przy kasie w sklepie spożywczym to dość obiektywna miara, która nie ma wiele wspólnego z podziałami politycznymi. Rzecz jasna, wyników badania nie można traktować jako reprezentatywnych, ponieważ próba wyborców poszczególnych partii w ogólnej próbie badanych jest do tego zbyt mała, jednak ukazana zależność skłania do postawienia ciekawego pytania: czy polaryzacja polityczna powoduje, że ludzie żyją w odmiennych światach?

Otwarta przyszłość

Jest to pytanie, które blisko wiąże się z kwestią przyszłości demokracji liberalnej w Polsce. Spójrzmy na sprawę w następujący sposób. W latach 1989–2004 demokracja liberalna w Polsce rodziła się przy wsparciu zewnętrznych czynników, które stabilizowały naszą drogę polityczną. Z początku był to proces przechodzenia od gospodarki planowej do kapitalizmu, a zatem włączenie się w zasady międzynarodowego systemu gospodarczego. Następnie doszedł do tego proces przystępowania do NATO oraz UE. Wszystko to było równoznaczne z przyjęciem norm regulujących demokrację, państwo prawa, wolności osobiste. Mówiąc najprościej, przyjmowaliśmy pewien z góry określony standard cywilizacyjny.

W 2004 roku weszliśmy do Unii Europejskiej. A zatem określone według zewnętrznych kryteriów cele cywilizacyjne zostały spełnione – i pole polityki otworzyło się na nowo. A zatem potrzebne były już nie tylko zewnętrzne czynniki stabilności demokracji liberalnej, lecz również wewnętrzny popyt na nią – można powiedzieć: większościowa wspólnota polityczna, która akceptuje i podtrzymuje jej normy. Co więcej, w ostatnich latach owe zewnętrzne czynniki stabilizujące zaczęły słabnąć wraz z wydarzeniami takimi jak światowy kryzys finansowy, przekształcenia w porządku międzynarodowym – słabnąca demokracja nie tylko w Polsce, ale w wielu miejscach na świecie.

Paradoks polaryzacji politycznej

I teraz wróćmy do kwestii polaryzacji politycznej. Jeśli demokracja liberalna w Polsce miałaby istnieć w sposób stabilny, to potrzebuje trwałego poparcia ze strony większości społeczeństwa. Można wyobrazić sobie, że istniałaby ona dzisiaj w Polsce w sposób stabilny. Na przykład, gdyby Bronisław Komorowski wygrał wybory prezydenckie w 2015 roku, a lewica dostała się wtedy do Sejmu, to PiS nie miałoby prezydenta ani samodzielnej większości w parlamencie – i wydarzenia mogłyby potoczyć się inaczej.

Tymczasem jest możliwe, że tak jak samochód wpada w koleiny na drodze, tak wyborca może wpaść w koleiny w polityce – i wierzyć w to, że jego oszczędności są lub nie są zagrożone, w zależności od tego, na kogo głosuje. Trudno mieć wątpliwości, że podobnie jest w przypadku sądów, Unii Europejskiej albo demokracji liberalnej. Ludzie, którzy w innych okolicznościach mogliby spokojnie żyć w warunkach rządów prawa i stabilnej demokracji, obecnie głosują na partię polityczną, która rozmontowuje lub osłabia jedno i drugie. Godzą się na zmiany, ponieważ tak się składa, że z różnych powodów głosują na PiS, a w każdym razie nie widzą dla siebie innej opcji.

Oczywiście, istnieje również druga strona medalu. Jeśli mówimy, że istotna część wyborców godzi się na nieliberalny i niedemokratyczny zwrot dokonany przez PiS, to jest prawdą właśnie tyle, że godzą się na to. Jest to właśnie, można by powiedzieć, niedostatek owego „popytu wewnętrznego” na demokrację liberalną, który wyrażałby się w tym, że ludzie gotowi będą głosować wyłącznie na takie ugrupowania, które spełniają odpowiedni standard polityczny.

Oto zatem paradoks polaryzacji politycznej, którego trudno nie wziąć pod uwagę: jeśli konflikt polityczny zostanie ukształtowany w taki sposób, że strona przegrywająca będzie bronić słusznych spraw, to przegrają na tym słuszne sprawy. Jest to opis sytuacji politycznej, a nie ocena. Nie ma większego sensu obrażać się na takie okoliczności. Natomiast wynika z tego również pewna myśl w kwestii zadania, które stoi przed politykami demokratycznymi – chodzi o to, żeby wygrać z PiS-em w wyborach, ale również o utworzenie większościowej i liberalno-demokratycznej wspólnoty politycznej.