Hubert Walczyński kończy swój tekst o podatkach koncyliacyjnym stwierdzeniem, że możemy się różnić w ocenach roli państwa w gospodarce, ale powinniśmy zgodzić się z tym, że funkcjonowanie państwa „nie powinno być finansowane z kieszeni najuboższych”. W pełni się z tym Hubercie zgadzamy. I zgadzamy się z tym, że system podatkowy w Polsce wymaga reform. Bo po prostu nie jest sprawiedliwy.
W szczegółach rozwiązań będziemy się trochę różnić i inaczej rozkładać akcenty. Zacznijmy jednak od sprawy podstawowej, czyli od celu zmian. Ten widzimy w Kontakcie i Krytyce Politycznej w sposób zbliżony. Reformie podatkowej w Polsce powinny przyświecać dwa cele.
[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/2021/11/24/spiecie-podatki-nowa-odslona/” txt1=”Czytaj inne teksty” txt2=”z tej edycji Projektu „Spięcie”” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2021/11/spiecie_v1a-550×226-e1637679551832.png”]
Dziś konsument płaci najwięcej
Pierwszym, najbardziej ogólnym, powinno być przeniesienie ciężaru utrzymania budżetu z podatków pośrednich na podatki bezpośrednie, czyli dochodowe. Dlaczego? To bardzo proste. Podatki konsumpcyjne są większym ciężarem dla mniej zarabiających, za to dochodowe od osób fizycznych, to najlepsze narzędzie do zmniejszania nierówności ekonomicznych.
Obecnie budżet naszego kraju utrzymywany jest w pierwszej kolejności przez podatki nakładane na różnego rodzaju konsumpcję. Wpływy z podatków pośrednich to równowartość 14 proc. PKB, tymczasem wpływy ze wszystkich podatków bezpośrednich oraz majątkowych (m.in. PIT, CIT i podatek od nieruchomości) to ledwie 8 proc. Tymczasem średnia unijna dla tych drugich to 13 proc. PKB. Sam PIT przynosi polskim finansom publicznym równowartość ledwie 5,3 proc. PKB – przeciętna w UE jest niemal dwa razy wyższa. W państwach egalitarnej północy utrzymanie budżetu w znacznie większym stopniu oparte jest na podatkach bezpośrednich, a w szczególności na podatkach od dochodów osobistych, które w Szwecji zapewniają budżetowi dochody na poziomie 15 proc., a w Danii 27 proc. PKB.
Progresja podatkowa głupcy
Drugim celem reformy powinno być wprowadzenie realnej progresji w podatku PIT. Fikcję polskiej progresji Hubert Walczyński opisał bardzo dobrze. Obecnie progresja obejmuje jedynie umowy o pracę, a i w tym przypadku jest wyjątkowo mizerna. Dzieje się tak dlatego, że najlepiej zarabiający z sektora prywatnego przechodzą na samozatrudnienie, w efekcie czego korzystają z ryczałtowych składek ZUS oraz liniowego PIT. Właśnie dlatego drugą stawkę PIT płaci tylko niecałe 5 proc. podatników – ponieważ 700 tys. najlepiej zarabiających przeszło na podatek liniowy.
Dlatego też kluczowym elementem reformy powinno być wprowadzenie powszechnego systemu podatkowo-składkowego dla wszystkich dochodów osobistych. Nie ma sensu reformować opodatkowania poszczególnych form działalności, jak zdaje się proponować Hubert Walczyński. Wszystkie dochody osobiste – tj. z pracy, zleceń, samozatrudnienia oraz dywidend – powinny być opodatkowane i oskładkowane dokładnie w taki sam sposób.
Po prostu domyślną formą pracy jest bycie pracownicą i pracownikiem. A przedsiębiorcom się jest wtedy, kiedy realnie zatrudnia się innych ludzi.
Przy tej okazji należałoby też znacznie zwiększyć progresję – wprowadzić dolną stawkę 10 proc., a także górną 40 proc. (dla dochodów powyżej pół miliona). W połączeniu z wprowadzonymi przez PiS – 4-procentową daniną solidarnościową (opodatkowującą dochody powyżej miliona rocznie) oraz wysoką kwotą wolną (30 tys. zł), taki system byłby faktycznie progresywny. Przy okazji odciążyłby też mniej zarabiających samozatrudnionych, wiążąc wymiar ich składek z faktycznym dochodem.
„Branie na fakturę” wszystkiego jest prawdopodobnie najbardziej powszechnym i kosztownym dla budżetu sposobem optymalizacji podatkowej w Polsce, tymczasem w debacie publicznej praktycznie nie występuje jako problem do rozwiązania. | Agnieszka Wiśniewska
Taki system bardzo wyraźnie podniósłby opodatkowanie faktycznych przedsiębiorstw formalnie funkcjonujących jako jednoosobowe działalności gospodarcze (JDG). Ale tak jak wspomnieliśmy wyżej – one powinny po prostu przechodzić na podatek CIT. Spółka z o. o. powinna być domyślną formą działania firm, które na stałe zatrudniają pracowników. Zreformowany PIT powinien dotyczyć tylko realnych JDG, które nikogo na stałe nie zatrudniają – czyli samozatrudnionych.
Politycy – poza lewicowymi – boją się tematu progresji podatkowej. Przy okazji niedawnych zapowiedzi Polskiego Ładu mogliśmy zobaczyć, jak na słowo „podatki” reagowała strona liberalna. Nasłuchaliśmy się komentarzy o tym, że PiS chce gnębić klasę średnią i podcinać skrzydła przedsiębiorcom. I choć dostępne w wielu miejscach wyliczenia pokazywały, że więcej mieli zapłacić naprawdę bardzo bogaci, to paniką zareagowali średniacy.
Pomysły podatkowe nie spodobały się chyba też wyborcom PiS, bo partia wycofuje się z wielu z nich. Zdaje się, że nawet wyborcy partii rządzącej nie wierzą, że rząd ściągnie podatki z największych firm, więc uważają, że ściągnie ze słabszych.
Tak czy siak żadna z dwóch największych sił politycznych dziś progresji podatkowej, która byłaby reformą całościową, nie wprowadzi. Paradoksalnie – choćby nawet politycy tych partii byli przekonani, że progresja to skuteczne narzędzie walki z nierównościami ekonomicznymi (a z tymi to chyba tylko Konfederacja walczyć nie chce) – to trudno im będzie przekonać do tego nawet własnych wyborców.
Obniżyć VAT, ale z głową
Obok wprowadzenia realnej progresji w podatku PIT równocześnie powinno się odpowiednio obniżyć VAT. Obniżka podstawowej stawki VAT o 1 pkt. proc. to koszt dla budżetu około 9 mld zł. Tak więc, jeśli opisana wyżej reforma PIT przyniosłaby dodatkowe 30 mld zł, podstawowa stawka VAT powinna spaść o 3 pkt. proc., czyli do 20 proc. Ewentualnie można po prostu rozszerzyć katalog produktów objętych niższą lub zerową stawką VAT, utrzymując podstawową stawkę na dotychczasowym poziomie. To drugie rozwiązanie byłoby może nawet lepsze, ale musiałoby zostać wcześniej uzgodnione z Komisją Europejską.
Ważne, żeby wszystkie reformy podatkowe były zsynchronizowane i planowane systemowo, bo bez tego o żadnej sprawiedliwości podatkowej nie będzie mowy.
Donald Tusk proponował niedawno, że należy obniżyć VAT na gaz, prąd i paliwa do zera i że nawet sam chętnie pomoże polskiemu rządowi w negocjacjach z KE dotyczących tego rozwiązania. Niestety, te pomysły bardziej niż jak przemyślany długofalowy plan wyglądają jak podwyżka VAT przez rząd PO w 2011 roku. Przypomnijmy, że do końca 2010 roku stawka podstawowa wynosiła 22, a obniżona 8 proc. Podwyżka o 1 pkt. proc. miała podreperować finanse państwa. Stare stawki miały wrócić w 2014 roku, ale nie wróciły. PiS obiecywał, że VAT obniży, ale tego nie zrobił i tak ta chwilowa zmiana jest z nami od dekady.
W polskich warunkach nie ma sensu wprowadzanie podatku majątkowego, co proponuje Hubert Walczyński. Co ciekawe Hubert przywołuje badania Marcina Wrońskiego, a nas to m.in. Wroński przekonał, choćby w wywiadzie, jakiego udzielił Krytyce Politycznej, że „wprowadzenie podatku majątkowego w USA, na poziomie całej Unii ma sens, ale w Polsce to jest nieuzasadnione”.
Można za to zreformować istniejące podatki majątkowe. Zresztą w duchu tego, co proponuje Kontakt. Powinno się więc zlikwidować zwolnienie z podatku od spadków ze strony najbliższej rodziny, ale wprowadzić albo kwotę wolną, albo po prostu zwolnić z tego podatku jedno mieszkanie, o ile spadkobierca nie posiada już własnych nieruchomości.
Wprowadzenie podatku katastralnego od kolejnego mieszkania również jest bardzo dobrym pomysłem, przy czym powinien on obowiązywać już od drugiej nieruchomości. Zakładamy, że w jednym mieszkaniu ktoś realnie mieszka, ale drugie i kolejne trzyma jako lokatę kapitału. Powinien więc od tego kapitału zapłacić podatek. Obecnie opodatkowanie nieruchomości mieszkalnych jest absurdalnie niskie i niesprawiedliwe. Podatek katastralny miałby jeszcze taką zaletę, że wyraźnie podniósłby wpływy samorządów, gdyż w całości trafia do budżetów gmin.
Nie ma natomiast potrzeby gruntownego reformowania podatku CIT. Unikanie podatków przez spółki prawdopodobnie nie jest tak potężne, jak się powszechnie wydaje. Według szacunków Polskiego Instytutu Ekonomicznego zagraniczna luka w CIT, będąca właśnie efektem wyprowadzania zysków za granicę, wynosi 3 mld zł. Zdecydowana większość luki w CIT to efekt ulg inwestycyjnych, a nie optymalizacji podatkowej. Należy więc rozważyć likwidację części ulg inwestycyjnych, ponieważ trudno znaleźć dowody na to, że one faktycznie przyciągają inwestorów, którzy oczywiście z nich korzystają, ale raczej przy okazji.
Na fakturkę?
Z samą optymalizacją można walczyć, intensyfikując działania skarbówki, która w ostatnich latach ograniczyła liczbę kontroli. Przy czym fiskus w działalności kontrolnej powinien objąć nie tylko zagraniczne korporacje, ale też małe firmy rodzime, których właściciele masowo zaliczają konsumpcję prywatną do kosztów.
Znacie na pewno wszyscy takie pytanie, które jest dziś zadawane przy niemal każdej kasie – nie ważne, czy kupujesz paliwo na stacji, playstation w sklepie, fotel czy ubranie. Pytanie to brzmi: „czy fakturka będzie?”. Normą stało się bowiem branie faktury na wszystko, na co się da i wrzucanie domowych wydatków „w koszty”.
„Branie na fakturę” wszystkiego jest prawdopodobnie najbardziej powszechnym i kosztownym dla budżetu sposobem optymalizacji podatkowej w Polsce, tymczasem w debacie publicznej praktycznie nie występuje jako problem do rozwiązania.
Inicjatywa wspierana jest przez Fundusz Obywatelski im. Henryka Wujca.