12 grudnia 2021 roku na stronach rosyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych ukazało się ultimatum wobec Stanów Zjednoczonych i całego Zachodu. Dwa dni wcześniej zostało one przekazane stronie amerykańskiej. Istotą dokumentu jest cofnięcie zegara historii i przyznanie Rosji prawa do kształtowania polityki bezpieczeństwa europejskiego z pominięciem suwerenności państw powstałych po upadku ZSRR, a także państw członków NATO przyjętych po 1997 roku.
Moskwa żąda „bezwarunkowych gwarancji”
Nie wchodząc w głębszą analizę, wprowadzenie w życie postulatów Moskwy oznaczałoby wycofanie się USA i Zachodu z przemian, które zaczęły się 7 grudnia trzydzieści lat temu, w dawnej domenie Jagiellonów – miejscowości Wiskule na Białorusi, na wschodnich obrzeżach puszczy Białowieskiej. Wtedy to, w 1991 roku przywódcy republik Rosji Borys Jelcyn, Ukrainy Leonid Krawczuk i Białorusi Stanislau Szuszkiewicz (a zdalnie Kazachstanu Nursułtan Nazarbajew) podpisali akt rozwiązania ZSRR. Teraz Rosja żąda pozycji kosztem przemian, jakie dokonały się od tamtego czasu – przyznania jej monopolu na terenie byłych radzieckich republik (zakaz rozszerzenia NATO), finlandyzacji „nowych” członków Sojuszu Północnoatlantyckiego, wycofania z całej Europy broni nuklearnych średniego zasięgu przy zachowaniu swojego arsenału, co daje jej potężne narzędzie szantażu polityczno – wojskowego.
W corocznej sesji pytań i odpowiedzi prezydenta Putina, jak odbyła się parę dni po ujawnieniu dokumentu, przywódca FR nie tylko podtrzymał to stanowisko, ale jeszcze zaostrzył, przy okazji nazywając ultimatum „bezwarunkowymi gwarancjami”, co wzbogaciło język dyplomacji o nowy termin na określenia szantażu. Wszystko to odbywa się w sytuacji kiedy wokół granic Ukrainy Rosja zgromadziła ponad sto batalionowych grup bojowych, wciąż przerzucając i wzmacniając te siły kolejnymi elementami. Komunikat jest jasny: albo się podporządkujecie albo zaczyna się wojna z Ukrainą.
W tej sytuacji Biały Dom z jednej strony wspomina o „bezprecedensowych sankcjach” z drugiej strony podejmuje rękawicę i ogłasza początek negocjacji z Rosją na 12 stycznia 2022. W logice deeskalacyjnej Zachodu, póki jest szansa, póki jeszcze rosyjskie czołgi nie ryją ukraińskiego czarnoziemu – trzeba rozmawiać. USA przecież doskonale zdają sobie sprawę, że zgoda na warunki rosyjskie to oddanie bezpieczeństwa Europy w ręce Moskwy i wycofanie się Amerykanów z kontynentu. Ale przecież ultimatum nie zostało upublicznione, by o nim rozmawiać, zostało napisane tak, by się nie dało go zrealizować. To zabieg mający, zgodnie z wielowiekową rosyjską i radziecką praktyką, przebrać agresora w kostium ofiary, której nic innego nie pozostaje jak bronić się. Poprzez agresję na suwerenne państwo. To najpoważniejszy kryzys bezpieczeństwa w Europie, z jakim mieliśmy do czynienia od rozpadu ZSRR.
Spełnia się polski koszmar
Wydawałoby się, że w takim czasie polska polityka podporządkuje wszystkie swoje działania, wewnętrzne i zewnętrzne, konsolidacji swojego miejsca w systemie dotychczasowych sojuszy. Wobec takiego zagrożenia wszystkie inne sprawy muszą zejść na plan dalszy – przecież udana agresja na Ukrainę zmieniłaby radykalnie położenie Polski, byłaby koszmarem naszego bezpieczeństwa: Rosja, wasalizując Ukrainę, miałaby na całej długości wschodniej granicy Rzeczpospolitej możliwość uderzenia, co wymusiłoby zmianę wszystkich planów operacyjnych i Polski, i NATO. Nie mówiąc już o końcu całej Giedroyciowskiej doktryny zapobiegania odrodzeniu się moskiewskiego imperium, co było DNA naszej polityki przez trzy dekady.
Tymczasem dzieje się coś niezwykłego. W tych dniach, w tych tygodniach narastającego kryzysu, Polska zachowuje się dokładnie odwrotnie, jakby chciała potargać te dotychczasowe więzy, które dawały przynajmniej minimum gwarancji własnego bezpieczeństwa. Najpełniej wyraził to nieformalny rządowy portal „Wpolityce”, wymieniając w artykule „Czy te kilka decyzji z ostatnich dni oznacza ważną zmianę” działania władz w trakcie narastającego kryzysu na wschodzie. Wymieniając je z dumą i aprobatą. A więc: odebranie mniejszości niemieckiej dotacji i przekazanie jej rzekomej symetrycznej polonii w Niemczech, powołanie Instytutu Strat Wojennych oraz ustawę „lex TVN” uderzającą w amerykańskie przywiązanie do wolności prasy i swobody działania kapitału. Całość okraszona metaforą, że oto „Dawid zaczyna używać wielu proc na raz przeciw Goliatowi”.
Trzymając się tej metafory, można by dopowiedzieć, że to ślepy Dawid, strzelający kamieniami nie w Goliata, ale we własne wojska. Na kanwie wysypu podobnych absurdów warto ilustracyjnie wspomnieć jeszcze o wymianie wpisów na Twitterze między chargé d’affaires ambasady USA w Warszawie protestującym przeciw „lex TVN” a Januszem Kowalskim, prominentnym przedstawicielem koalicji Zjednoczonej Prawicy, z kręgu bliskich współpracowników ministra Zbigniewa Ziobry. W odpowiedzi amerykańskiemu dyplomacie Kowalski napisał: „Niech Pan już wyjedzie z Polski. I nie wraca”. Dla Departamentu Stanu to nie jest wybryk idioty, ale jeden z głosów rządzącej w Warszawie większości.
Na takim „polskim tle” będą się odbywały negocjacje 12 stycznia. Oczywiście, w strategicznym wymiarze, USA nie stać na pozostawianie Polski i innych krajów przyjętych do Sojuszu samych, ale nie mamy co liczyć na wysłuchanie jakiegokolwiek głosu z Warszawy po takich demonstracjach. Weto prezydenta Dudy do ustawy wymierzonej w TVN niewiele zmienia w istocie rzeczy – wrażenie obcości naszego kraju wobec kluczowych sojuszników nadal pozostaje. Wobec kryzysu Polska PiS-u w jakiś dziwny sposób uparła się, by pokazać twarz kompletnie niezrozumiałą dla polityków Zachodu.
Cynizm Kaczyńskiego zagraża bezpieczeństwu Polski
Wszystko to można skwitować, że rzecz idzie o utrzymanie większości przez Jarosława Kaczyńskiego, więc stąd cynizm zaspokajania najdzikszych wybryków jego koalicjantów. Ale sytuacja hazardu kontra bezpieczeństwo Polski to coś więcej niż skrajny cynizm i łaknienie utrzymania się u władzy.
To jest szaleństwo, chciałoby się powiedzieć. Ale już ktoś dawno temu to przewidział, zgłębił naturę odzywającej się raz na jakiś czas polskiej nieobliczalności, nagłego odwrotu od wszelkiej racjonalnej polityczności – zwykle w czasach przełomów i kryzysów. Zgłębił, bo sam siedział w tym po uszy. Maurycy Mochnacki, rewolucjonista, powstaniec 1830 roku i wielokrotnie ranny żołnierz, filozof polityki i świetny publicysta, napisał w czasie powstania listopadowego :
„We wszelkiem politycznem działaniu trzeba mieć jakąś zasadę, wyciągnioną z filozoficznych rozumowań. Tą zasadą w sprawie restauracji polskiego narodu jest jego przeszłość historyczna, której teraz żadną miarą, ani się wyrzec, ani w niepamięć puścić nie możemy. […] Czy prędzej, czy później wyjarzmimy się z pod obcej przemocy, zawsze Polska nasza przynajmniej z jednej strony, z jednego względu mieć będzie zakrwawione oblicze i współczesnych przerazi pochmurnem wejrzeniem politycznego upiora… Albowiem nowej nieimprowizujemy Polski, ale z grobu wywołujemy Ojczyznę…” [dziennik „Nowa Polska”, nr 22 z 26 stycznia 1931 roku].
W obliczu najpoważniejszego kryzysu naszego bezpieczeństwa, w Warszawie rządzą upiory, gotowe ojczyznę na powrót do grobu złożyć, bo nie mogą w swoim upiorstwie znieść jej fizycznego istnienia, istnienia wymagającego racjonalności, a nie szaleństwa umarłych udających żywych. Trzymając się poetyki jak z „Ballad i romansów”, czy raczej niezliczonych filmów o wampirach: czosnek i osikowe kołki pilnie potrzebne.