30 grudnia 2020 roku Argentynki uzyskały prawo do bezpiecznego i bezpłatnego przerywania ciąży. Dyskusja w senacie zakończona głosowaniem trwała do czwartej nad ranem. 38 senatorów głosowało za, 29 – przeciwko. Jeden wstrzymał się od głosu. Nareszcie, po latach konsekwentnej kampanii, protestów i wytrwałej pracy aktywistek, aborcja w Argentynie została zalegalizowania.
Argentyńska historia walki o prawo kobiet do decydowania o sobie jest jednak długa i wyboista. Składa się na nią wiele anonimowych nieszczęść, krzywd i upokorzeń, od lat skrupulatnie odnotowywanych przez feministyczne działaczki. Do dziś wielu tym historiom brakuje twarzy i nazwisk. Jednak przypadki, które przedostały się do dyskusji publicznej, zyskały znaczenie symboliczne. A to dlatego, że stały się odzwierciedleniem szerszego problemu i reprezentacją wielu innych niedopowiedzianych historii.
Choć każda z nich jest inna, łączy je jedno: cierpienia, którego doświadczyły kobiety i ich najbliżsi, można było uniknąć. Gdyby nie pewien paragraf z kodeksu, stawiający prawo płodu do życia ponad prawem do życia kobiety, cierpieniu można było zapobiec. Bohaterki historii, które je ujawniły, stały się „patronkami” manifestujących Argentynek.
Tak stało się ze zmarłą dwudziestolatką, Aną Acevedo, chorującą na nowotwór matką dwójki dzieci. Ana zbyt długo czekała na sądowe pozwolenie na przerwanie ciąży, przez co nie mogła na czas poddać się leczeniu. Nagłośniony w mediach został również dramat zgwałconej Rominy Tejeriny, która spędziła dziewięć lat w więzieniu za uduszenie noworodka. Kolejną patronką została jedenastoletnia Lucía (imię fikcyjne), wykorzystywana seksualnie przez sześćdziesięciokilkulatka, której nie pozwolono przerwać ciąży i której dziecko zmarło cztery dni po cesarskim cięciu w wyniku wad wrodzonych.
Jednak sprawa, która ostatecznie wstrząsnęła opinią publiczną, to przypadek Belén skazanej na osiem lat więzienia za „zabójstwo na szkodę osoby najbliższej”, bo tak oskarżyciel zaklasyfikował samoistne poronienie, do którego doszło w szpitalu w Tucumán. Jej historię opisała w reportażu „Wszystkie jesteśmy Belén” prawniczka i aktywistka Ana Elena Correa. Książka w przekładzie Mai Gańczarczyk właśnie ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa Karakter.
Dramat Belén zaczyna się 21 marca 2014 roku, kiedy dziewczyna zgłasza się do szpitala z ostrym bólem brzucha. Niezdiagnozowana, po zwykłym badaniu manualnym, otrzymuje od lekarzy środek przeciwbólowy. Idzie do łazienki. Jest zbyt słaba, by sprzątnąć po sobie i spuścić wodę. Kiedy dociera z powrotem do łóżka, zaczyna krwawić. Pielęgniarka wzywa więc lekarza. Równocześnie z nim na salę wchodzi policjantka, która szuka „matki” znalezionego w toalecie wydalonego płodu. Ginekolog stwierdza, że doszło do samoistnego poronienia i niewiele sobie robiąc z obowiązującej go tajemnicy lekarskiej, wręcza policjantce kartę Belén. W ten sposób „poronienie samoistne” staje się „zabójstwem”.
W momencie, w którym Belén dowiaduje się, że była w ciąży, do pokoju wchodzi pielęgniarz z płodem w pudełku, krzycząc „Zobacz, kurwo, co zrobiłaś”. Kolejnego dnia pojawia się ksiądz z Biblią w ręku, który mówi jej: „Zabiłaś własne dziecko. Bóg cię ukarze”.
Krótko potem Belén zostaje oskarżona o zabójstwo. Prokurator Dávila nakazuje aresztowanie dziewczyny, która na rozprawę zaczeka w więzieniu. Do oskarżycielskiego chóru dołącza też wynajęty obrońca, adwokat Abraham Musi, który twierdzi, że sprawa Belén „to niełatwy przypadek”. I, że „za to, co zrobiła, należy jej się dożywocie”. Pobrawszy zaliczkę, porzuca sprawę oskarżonej jeszcze przed rozpoczęciem rozprawy.
Nowa, przydzielona z urzędu adwokatka właściwie potwierdza oskarżenia prokuratora. Belén zostaje skazana na osiem lat pozbawienia wolności za „zabójstwo na szkodę osoby najbliższej przy uwzględnieniu nadzwyczajnych okoliczności łagodzących”. Przewodniczący składu sędziowskiego Dante Ibáñez uzasadnia surowy wyrok następująco: „Spoczywa na nas […] obowiązek ochrony wartości życia Bezimiennego (N.N.)”.
Gdyby nie wsparcie i solidarność kobiet, które zaangażowały się w jej uwolnienie, Belén prawdopodobnie wciąż odsiadywałaby swój wyrok.
Szczęśliwie, o sprawie Belén dowiaduje się jednak Soledad Deza, adwokatka, feministka i (co w polskich realiach może zaskakiwać) katoliczka. Jest jedną z liderek grupy „Katoliczki za Prawem do Decydowania o Sobie”, zrzeszającej wierzące aktywistki, które sprzeciwiają się przedmiotowemu traktowaniu kobiet.
Choć wyrok już zapadł, Soledad postanawia zawalczyć o los Belén. Chce nie tylko doprowadzić do uniewinnienia, lecz także pozbyć się społecznego piętna „dzieciobójczyni”, które wyrok skazujący zostawia na młodej dziewczynie.
Żeby to osiągnąć, Soledad postanawia wyciągnąć historię Belén z hermetycznego świata prawników i opowiedzieć ją światu. Wraz z zespołem prawniczek i działaczek, przy wsparciu zaangażowanych dziennikarek oraz polityczek, Soledad udaje się rozniecić ogień społecznego oburzenia wobec wyroku.
Informacja o skazanej pacjentce z Tucumán obiega świat. W sprawę angażują się argentyńskie organizacje feministyczne (między innymi Latynoamerykański i Karaibski Komitet na rzecz Obrony Praw Kobiet oraz Kobiety Macierzy Latynoamerykańskiej) i potężne siły międzynarodowe, między innymi sprawozdawca Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw tortur Juan Méndez, a także Amnesty International.
Nowa strategia przynosi efekty. Sprawa staje się na tyle głośna, że prawicowa prasa i konserwatywni politycy argentyńscy zmuszeni są do przerwania milczenia. Skrzynkę Belén zasypują listy wsparcia od rodaczek i kobiet z całego świata: z Wielkiej Brytanii, Hiszpanii czy Tajwanu. W konsekwencji łańcuszek oburzenia i „strategia solidarności” rośną w siłę.
Pierwszy marsz pod hasłem „Uwolnić Belén” odbył się 28 maja w Międzynarodowy Dzień Działań na rzecz Zdrowia Kobiet. Sprawa Belén znalazła się również na sztandarach rocznicowego marszu organizowanego pod hasłem #NiUnaMenos (#AniJednejMniej). Dwa lata wcześniej, w 2015 roku, marsz zrodził się na fali gniewu spowodowanego rosnącą przemocą wobec kobiet i morderstwem ciężarnej czternastoletniej Chiary Páez.
Ostatnie zdanie oświadczenia wydanego w związku z organizacją pierwszego marszu stało się mottem kolejnych protestów i manifestacji, docierając daleko poza granice Argentyny: „To ogólne poruszenie, to wielkie i pełne zaangażowanie społeczne, to jeden wspólny krzyk. Ani jednej więcej”.
W 2016 roku powtórzyły je stanowczo Peruwianki, organizując największy w historii kraju marsz przeciwko przemocy wobec kobiet. W 2018 roku seksistowskie i antydemokratyczne wypowiedzi Jaira Bolsonaro, ówczesnego kandydata, a obecnie prezydenta Brazylii, wyprowadziły na ulice miliony kobiet zebranych pod hasłem #EleNão (#OnNie). W 2019 roku Chilijki przygotowały performance „Gwałciciel na twojej drodze” („Un violador en tu camino”), wystąpienie krytykujące patriarchalne prawo i kulturę oraz skandaliczne zachowanie carabineros, czyli chilijskiej policji, brutalnie tłumiących protesty, które wybuchły w październiku. Przetłumaczony na wiele języków performance odśpiewały i odtańczyły feministki w wielu krajach, między innymi w Stanach Zjednoczonych, Hiszpanii czy Turcji. W Polsce, hasło „NiUnaMenos” (jako „AniJednejWięcej”) wybrzmiało najwyraźniej podczas tegorocznych protestów po śmierci pani Izabeli z Pszczyny.
Zdaje się, że slogan „NiUnaMenos”, może więc posłużyć za kamień węgielny nowej odsłony globalnego feminizmu. Chociaż wzmożone uczestnictwo kobiet w polityce oraz zmiany w postrzeganiu samych siebie – z przedmiotu prawa na podmiot – były przełomem i symbolicznie datują początek walki Argentynek na rok 2015, kiedy ich hasło po raz pierwszy wybrzmiało na ulicach, nie można zapominać o dużo dłuższej historii feminizmu w tym kraju.
Początków tej walki można doszukiwać się już w 1975 roku, kiedy to grupa aktywistek rozpoczęła kampanię „Koniec z podziemną aborcją” („Basta de abortos clandestinos”). Wspomniane hasło zaś, po raz pierwszy pojawiło się już w 1995 roku w Meksyku, kiedy to postulat „Ani jednej zmarłej więcej” („Ni una muerta más”) zgłosiła poetka i aktywistka Susana Chávez podczas protestu przeciwko serii zabójstw kobiet w Ciudad Juárez (mieście na granicy z USA).
Argentynkom udało się rzeczywiście zmienić prawo. Potrzebowały (tylko? aż?) pięciu lat, aby zagwarantować sobie dostęp do bezpiecznej i bezpłatnej aborcji. Najważniejszą lekcją, która płynie z tej historii, jest właśnie lekcja solidarności, konsekwentnie manifestowanej przez pięć lat. Reportaż Any Eleny Correi opowiada zatem przede wszystkim o istocie siostrzanego wsparcia, o sile, jaką daje poczucie, że „nie idą same”, i o mocy, jaką może mieć konsekwentnie i stanowczo wypowiadane obywatelskie żądanie.
Historię Belén wraz ze wszystkimi szczegółami (oraz zakończeniem), których zabrakło w powyższym streszczeniu, poznają Państwo w książce „Wszystkie jesteśmy Belén”.