„Był z drewna, pachniał dymem i zwierzętami” – pisze o kraju, z którego obaj pochodzimy [„Przewóz”, Wyd. Czarne]. „Nic się nie zmieniało. W którymś momencie elektryczność zastąpiła lampy naftowe”. Obaj pamiętamy ten moment. „Bo jeszcze świeciło się naftą. W połowie lat sześćdziesiątych minionego wieku”. Gorzej, bo sześćdziesiąt – a może już tylko pięćdziesiąt – kilometrów od stolicy. „Minionego wieku” znaczy, że nie dziewiętnastego. A łatwo było pomylić. Widziałem w Ameryce ekspozycję maszyn z XIX wieku, które u naszego dziedzica młóciły, wiały, bronowały. Ja długo byłem przekonany, że urodziłem się w XIX wieku i upewniałem się o tym za każdym razem, gdy – całkiem fizycznie – tam powracałem (patrz „Ekipa Antygona”, „Ojczyzna”, „Dziedzictwo”). „Tam” oznacza przestrzeń i czas. „Jechałem w głąb starowiecza” – jak pisze Stasiuk. W 1992 roku była już elektryczność, ale wciąż brakowało wychodków albo były niedostępne suchą stopą (patrz „Obowiązek” w „Monologu polsko-żydowskim”).

Tubylcy „nasłuchiwali, czy Niemiec nie wróci, czy Żyd nie zmartwychwstanie, czy Ruski nie odejdzie” i tylko „że Niemcy, że Żydzi, że Ruscy i w ogóle chuj”. „Bo wojna się skończyła, ale nie minęła”. Bo „wojna nie kończy się nigdy dla kogoś, kto ją widział”. Toteż „Siedzieli i pili w żydowskim domu nocą, nasłuchując, czy Niemiec nie wróci, Ruski nie wygoni…”. „Nie przytrafiło im się w życiu nic większego niż wojna. Nie widzieli i nie mieli zobaczyć rzeczy potężniejszej […]. Nawet komunizm ze swoją międzyoceaniczną apokalipsą dotarł do nich furmanką…” [s. 188]. Ich – nasz – czas historyczny dzieli się na „przed wojną”, „jak Niemcy weszli”, „jak Ruscy przyszli”, bo „nie ma ważniejszej rzeczy w życiu niż wojna” [s. 193].

I ludobójstwo. Jak się zaczęło? „Najpierw kazali mu gołymi rękami sprzątać po koniach, bo chłopi stali furmankami. Kazali mu to zbierać do kapelusza. Polacy się śmiali. Polacy to wesoły naród. Potem go zabili bagnetem, przy wszystkich. Mój brat to widział. Widział i już wiedział, że Niemcy nas zabiją i nikt się nie upomni. Wszyscy się będą śmiali” [s. 157]. Lakoniczny, mistrzowski skrót i najprostsza odpowiedź na pytanie, jak zaczyna się ludobójstwo i po czym się je poznaje. Albo takie syntetyczne ujęcie, nie mniej precyzyjne: „Posłuchaj, przewoźniku Mośków, wojna się nie skończy, póki my żyjemy. A na wojnę potrzebne są pieniądze. Najlepiej mośkowe…”. Wykładowca tego rozdziału historii – z patriotycznym „póki my żyjemy” – występuje pod pseudonimem Siwy, lecz się niczym nie różni od skądinąd znanego Burego.

W przywoływanym do życia „starowieczu” płynie rzeka, co „nie chciała porzucać starorzecza, które wypłukiwała w ziemi przez tysiące lat” [s. 118]. Starowiecza ani starorzecza nie ma jeszcze w słownikach, ale teraz trzeba je koniecznie dostawić. Akcja powieści dzieje się równoległe w przeszłości i teraźniejszości, przestrzeni i pamięci. „Stąpał po kruchym lodzie swojej pamięci i bałem się, że lód pęknie, a on zapadnie się w głąb ciemności” – to o ostatnim tubylczym świadku, który jest przewodnikiem tego Wergiliusza po tym piekle. Z którego pochodzimy. Które on podsłuchuje i przenika absolutnym słuchem i fenomenalnym wzrokiem, a ja potwierdzam, bo na własne oczy i uszy widziałem i słyszałem. Jestem mu wdzięczny także za przypomnienie, że „Liw był ciemny”, bo bardzo dawno tej starowiecznej rzeczki nie widziałem. I za wzmiankę „skręciłem w stronę Dobrego”, bo to maleńka mieścina, gdzie moja rodzina. Tak maleńka, że można tam nigdy nie skręcić.

Ta powieść Stasiuka – w przeciwieństwie do większości polskiej epiki – ma fabułę, intrygę i dramat. Jest to niemal gotowy scenariusz filmowy ze szczegółowymi scenopisami i wspaniałymi rolami zarówno dla mężczyzn, jak i kobiet. Wymarzony dla kunsztownych polskich operatorów i kamerzystów, którzy należą do najlepszych w świecie. Nie wiem tylko, czy jest odpowiedni polski reżyser. Z epickim rozmachem, którego Polakom na ogół brak. I żeby nie przerysował, co jest w zwyczaju polskiej kinematografii, gdy w grę wchodzi historia.

 

Książka:

Andrzej Stasiuk, „Przewóz”, wyd. Czarne, Wołowiec 2021.