Dramatyczne wydarzenia w Kazachstanie zwróciły uwagę świata na obszar Azji Środkowej. Znaczenie tych wydarzeń daleko wykracza poza sytuację kraju leżącego na styku kontynentów. W miejscu, gdzie spotykają się cywilizacje i kultury, rozgrywa się walka o sfery wpływu, dostęp do surowców i szlaków komunikacyjnych.
Mocarstwa motorem zmian
Azja Środkowa od wieków była obszarem łączącym daleką Azję z Bliskim Wschodem i z Europą. To przez terytoria dzisiejszego Kirgistanu, Tadżykistanu, Uzbekistanu, Turkmenistanu, a częściowo także Kazachstanu wiodły liczne odnogi starożytnego Jedwabnego Szlaku, który przez wieki odgrywał kluczową rolę w światowym handlu.
W XX stuleciu, wraz powstaniem Związku Sowieckiego, rewolucją w Chinach i rozwojem transportu, Wielki Szlak właściwie stracił znaczenie. Jednak już na przełomie XX i XXI wieku ponownie ożywiła się dyskusja o jego odbudowie. Stało się tak za sprawą nowych technologii, rosnących możliwości realizacji przedsięwzięć infrastrukturalnych na ogromną skalę i chęci ponownego połączenia szlakiem lądowym Azji z Europą. Inicjatorem projektu była chińska Inicjatywa Pasa i Szlaku.
Względna stabilność polityczna w młodych postsowieckich państwach zdawała się sprzyjać pomysłowi stworzenia w regionie siatki korytarzy tranzytowych. Jednak ta stabilność wcale nie oznaczała, że te kraje ulegały demokratyzacji. Wręcz przeciwnie, budowały raczej systemy autorytarne, przypominające niejednokrotnie dawne despotie Azji Środkowej. Mimo to, a może właśnie dlatego, Pekin chętnie finansował modernizację lub budowę dróg i szlaków kolejowych. W zamian zyskiwał możliwości eksploatowania zasobów naturalnych, w które obfitują tereny, o których mowa.
Suwerenność drażni Rosję
Prawdziwym złotem krajów środkowoazjatyckich są jedne z największych na świecie złóż gazu ziemnego i ropy naftowej. W czasach sowieckich ich eksploatacja pozwalała na zaspokojenie potrzeb całego państwa. Jednocześnie eksport surowców możliwy był jedynie przez terytorium Rosji, co uzależniało republiki środkowoazjatyckie od decyzji Moskwy.
Po uzyskaniu niepodległości młode państwa dążyły do zbudowania systemu przesyłowego, który będzie niezależny od rosyjskiego tranzytu. Przykładem na to są choćby rury wiodące z zachodniego Kazachstanu do Chin czy projekty połączenia złóż leżących w Turkmenistanie z Indiami oraz Chinami.
Gospodarki tych mocarstw potrzebują ogromnych ilości surowców energetycznych. Środkowoazjatycki gaz i ropa mogłyby stać się ważnym komponentem miksu energetycznego obu krajów. Dla Rosji otwierające się nowe rynki zbytu stanowią zagrożenie, ponieważ utrwalają niezależność od Moskwy i podkopują fundamenty rosyjskiego monopolu na eksport surowców energetycznych z obszarów dawnego Związku Sowieckiego.
Owa emancypacja była dla Moskwy tym bardziej irytująca, że do gry o środkowoazjatyckie zasoby energetyczne włączyły się amerykańskie i europejskie koncerny wydobywcze. Kremlowska logika, w myśl której dawne republiki miały pozostawać wyłącznie w sferze wpływów Rosji, nie może zaakceptować na dłuższą metę zachodniej obecności w krajach uznawanych przez część rosyjskich elit politycznych za „papierowe suwerenności” (bumażnyje suwiernitety – jak wyjaśniał mi to niegdyś Władimir Wolfowicz Żyrynowski).
Wielu graczy, ten sam dystans
Zasoby naturalne Azji Środkowej, to nie tylko ropa i gaz. To także uran, metale ziem rzadkich (ich zasoby ciągle nie są w pełni przebadane), a w Kirgistanie – także złoto. A każdy z rywalizujących o nie graczy chce zapewnić swym inwestycjom i swym interesom jak najlepsze warunki.
Takie warunki z pewnością próbował tworzyć były prezydent Kazachstanu Nursułtan Nazarbajew. Motywowany był raczej nie demokratycznymi wartościami, a imperatywem zachowania spokoju społecznego i „międzyetnicznej zgody”. Wychodził bowiem ze słusznego skądinąd założenia, że inwestycje zagraniczne pojawią się w kraju jedynie wtedy, gdy na scenie społecznej nie będzie dochodzić do nadmiernych wstrząsów.
Oczywiście silne powiązania z Rosją utrzymywały się przez cały okres kazachskiej niepodległości. Trzeba bowiem pamiętać, że granica między tymi państwami liczy prawie 7000 kilometrów. Ważną rolę odgrywa również struktura kazachskiego społeczeństwa, ukształtowanego nie w wyniku naturalnych migracji ludności, ale w wyniku przymusowych przesiedleń i zsyłek z terytorium Rosji.
Jednocześnie jednak polityka Nazarbajewa zakładała próbę utrzymania jednakowego dystansu wobec wszystkich uczestników środkowoazjatyckiej gry. I w tym przypominała ona choćby politykę Leonida Kuczmy, byłego prezydenta Ukrainy.
Jednak dawny hegemon postrzegał postępującą emancypację krajów Azji Środkowej jako istotne zagrożenie swoich interesów nie tylko gospodarczych i politycznych, lecz także militarnych.
Pokrzepienie dla zbolałej rosyjskiej duszy i powidoki imperium
Kremlowska logika geopolityczna polega w dużym stopniu na budowaniu przekonania o ciągłym zagrożeniu. To zresztą stały element rosyjskiego myślenia. Już w czasach carskich stratedzy uważali, że Azja Środkowa stanowi miękkie podbrzusze Rosji i że w starciu z ekspandującym wówczas w Azji Imperium Brytyjskim Moskwa będzie zmuszona do obrony południowych rubieży swych wpływów.
Od kilkunastu już lat Rosjanie ponownie umacniają swoją obecność militarną w krajach Azji Środkowej. Bazy w Tadżykistanie mają stanowić ochronę tego kraju, a szerzej Azji Środkowej, przed ewentualną falą islamskiego fundamentalizmu. Z kolei baza w Kirgistanie to istotny symbol obecności rosyjskiej nawet z dala od własnych granic. Buduje bowiem przekonanie, że Rosja to nadal mocarstwo, bez którego młode państwowości nie dadzą sobie rady.
W tym miejscu warto wrócić do ostatnich wydarzeń w Kazachstanie. Trudno jednoznacznie orzekać, czy zostały one wywołane z użyciem sztucznego detonatora odpalonego w momencie rosnącego niezadowolenia społecznego, wynikającego z pogarszającej się sytuacji gospodarczej oraz zmęczenia autorytaryzmem.
Pewne jest natomiast to, że reakcja kazachskiego prezydenta, który wezwał na pomoc wojska Organizacji Układu o Wzajemnym Bezpieczeństwie, pozwoliła Rosji na militarną interwencję w Kazachstanie. Znając dotychczasowe dokonania rosyjskich sił pokojowych – zapewne nie zakończy się ona szybko. A nawet jeżeli do wycofania tych wojsk dojdzie, Moskwa będzie mogła po raz kolejny wykazywać, że na terenach byłego Związku Sowieckiego bez udziału Kremla nic nie może się wydarzyć, o czym powinni pamiętać pozostali gracze środkowoazjatyckiej szachownicy. Czyż może być coś bardziej krzepiącego dla zbolałej rosyjskiej duszy, która wciąż nie może się pogodzić z upadkiem Imperium?