Wracamy z nową odsłoną „Spięcia”, wspólnego projektu pięciu redakcji o różnych profilach ideowych, od prawicy przez centrum do lewicy.
Kryzys humanitarny na granicy się nie skończył. Wciąż w bazach na terenie Białorusi może być między tysiącem a dwoma tysiącami osób, które białoruskie służby mogą zechcieć przepchnąć przez granicę. Wciąż są też żywi ludzie w przygranicznych lasach. Grupa Granica podała, że od 1 do 20 stycznia 2022 zgłosiło się do nich po pomoc 345 osób.
Kryzys wartości i instytucji
Jesienią panowało przekonanie, że kryzys skończy się, kiedy nastaną mrozy. Wydawało się też, że gdzieś jest granica okrucieństwa. Okazało się, że mimo deszczu, śniegu, malejących szans na przeżycie można przepychać ludzi w tę i z powrotem. Rządowi nie zależało na zakończeniu kryzysu. Wręcz przeciwnie, podsycał go, grzał temat i wokół niego organizował społeczne emocje, ratując sondaże. W ramach obrony ojczyzny wprowadzono stan wyjątkowy, propaganda trąbiła o „wojnie hybrydowej”, ataku − opis coraz bardziej odrywał się od rzeczywistości.
W międzyczasie przesuwały się granice tego, co jest i co nie jest do przyjęcia. Daliśmy się nabrać na patriotyzm, który wciąż kojarzy nam się tylko z mundurem, i klasycznie, w imię bezpieczeństwa, oddaliśmy część praw. Służby graniczne Sejm nagrodził oklaskami, przeszła specustawa pozwalająca na budowę muru za 1,6 miliardów złotych pod kontrolą CBA, z pominięciem wszelkich praw (budowlanego, wodnego, środowiskowego, zamówień publicznych), zgód i konsultacji, wreszcie przegłosowano ustawę pozwalającą na łapanki i wywózki. Nawet Senat, głosami również opozycyjnych senatorów, się na nią zgodził, mimo że ustawa łamie przepisy zawarte w Konstytucji, prawa człowieka, obowiązujące Polskę konwencje genewską i o prawach dziecka, której sama Polska jest projektodawczynią, a także przepisy wynikające z przynależności do OBWE.
Wiadomo było od początku, co należało zrobić: przestrzegać obowiązujących procedur, przyjmować i rozpatrywać wnioski, udzielić humanitarnej pomocy, wpuścić dziennikarzy, żeby relacjonowali sytuację oni, a nie funkcjonariusze Łukaszenki.
Dlaczego stanie po stronie prawa stało się nagle tak trudne? Nieoczywiste? Bo sondaż pokazał, że większość chce chronić granicę. Trudno się dziwić. Ale nie było tam pytania: czy pan/pani zgadza się, żeby ludzie umierali z zimna i głodu w lesie. Niedawne badania pokazały, że humanitarną pomoc popiera większość wyborców wszystkich partii.
Kto wreszcie opowie coś fajnego o Polsce?
Mądrej, wyważonej, ale stanowczej odpowiedzi w duchu europejskich wartości, stanięcia po stronie prawa ze strony doświadczonych polityków zabrakło. Na granicy najaktywniejsze były posłanki i posłowie najmłodsi i wiekiem, i stażem, wyrośli z aktywizmu. Po ustawie wywózkowej i oklaskach dla straży granicznej niemal wszyscy zaczęli mówić językiem TVP o „nielegalnych migrantach”, o obronie granic, choć nikt na granice nie napadał, nie było agresji ze strony migrantów, wręcz przeciwnie, robili wszystko, by nie dać się sprowokować służbom białoruskim, by uciec z pisanej cyrylicą narracji „Migranty szturmujut polskuju granicu”, coś w społeczeństwie pękło. I trudno się dziwić.
Jakub Bodziony i Filip Rudnik z „Kultury Liberalnej” piszą: „istotna część opozycji używała przejaskrawionego języka. To prowadziło wyłącznie do dewaluacji słów. […] Tego typu porównania nie równoważą skrajnego przekazu prawicy, a jedynie pogłębiają radykalizację debaty publicznej”. No, trochę racja. Ale też trudno się dziwić, że wobec katastrofy, którą jedna strona opisywała językiem propagandy, a o której druga strona milczała, część osób wpadła w rozpacz, a nie dysponując ani rosomakami, ani instytucją zaczęła krzyczeć o Eichmannie.
Kiedy w wolnym kraju ktoś umiera w lesie z zimna i wyczerpania, a w jego obronie stają nieliczni, wszyscy tracimy.
Tracimy okazję, by pokazać zupełnie inną opowieść o Polsce od tej słyszanej codziennie, w której boimy się garstki głodnych ludzi, a w smutnych oczach dzieci widzimy podstęp, który ma zmiękczyć nasze serca. Tracimy okazję, by przypomnieć, że to solidarność, zaangażowanie, aktywność zwykłych ludzi są naszymi znakami rozpoznawczymi w świecie. Kiedy Europa otwierała przed nami drzwi, robiła to na hasło „Solidarność”. Tracimy okazję, by wobec Europy być rzeczniczką rozwiązań zgodnych z prawami człowieka – jeśli z tej wartości zrezygnujemy, będziemy już wyłącznie konsumentami. Dziś sieć pomocy obywatelskiej dla migrantów jest ewenementem. Wokół niej zorganizowały się różne środowiska, aktywiści chodzą po lasach, szukając, czy ktoś gdzieś nie zamarza, organizują pomoc medyczną, dostarczają jedzenie, ubrania, telefony, dbają o ludzi przetrzymywanych w zamkniętych ośrodkach, sporządzają raporty, szukają kontaktu z instytucjami unijnymi, organizują wokół granicy badania, starają się z przekazem docierać do mediów w krajach pochodzenia migrujących. Odwalają pracę, którą powinno wykonywać państwo.
Mamy się czym chwalić. Ale tego głosu zabrakło. Gdyby był, takich gmin jak Michałowo od razu znalazłoby się więcej.
Czego się dowiedzieliśmy?
Po działaniach władz bardziej niż po deklaracjach można chyba zobaczyć jej priorytety. Propaganda przekonywała, że mamy „wojnę hybrydową” z Białorusią, „stan wojenny”, że idą na nas terroryści, pedofile i zoofile. Że bronimy granic, że przecież nie chcemy, żeby „tysiące ludzi tak po prostu szły przez granicę”. Pokazywane to było jako jedyne możliwości: albo wywózki, albo kolumny migrantów swobodnie przechodzące granicę. Tymczasem okazało się, że zatrzymanie migracji nie jest naszym priorytetem, bo pomimo obwarowania granic, rosomaków, tysięcy funkcjonariuszy, w Niemczech znalazło się już grubo ponad 11 tysięcy ludzi, z naszej granicy.
Wojnę informacyjną też przegraliśmy – dziennikarze z całego świata docierali na granicę od strony białoruskiej, sceny z granicy pokazywały białoruskie służby. Priorytetem nie było też najwyraźniej zmaganie się z Łukaszenką, wręcz przeciwnie rząd eskalował kryzys, odpychając możliwość rzetelnej współpracy w ramach Unii Europejskiej, a i tak dopiero interwencja Merkel i Macrona przyniosły pewne uspokojenie.
Jedyne co działa, to poligon, strefa wyjęta spod prawa. Działa świetnie, nawet po upływie stanu wyjątkowego. Służby ćwiczą się w przekraczaniu uprawnień, przemocy wobec cywili, „bawią się w podchody i berka”. Po co PiS-owi tak wyćwiczone służby? Czy większe uprawnienia, dodatki, możliwość testowania gadżetów militarnych mają skłonić służby do większej lojalności, kiedy wygrana wyborów nie będzie oczywista? Czy zamknięcie służb w spolaryzowanej narracji, gdzie jedni krzyczą: bohaterowie, a drudzy: zbrodniarze, ma ułatwić im wybór?
Dowiedzieliśmy się też, tu zgadzam się z Jakubem Bodzionym i Filipem Rudnikiem, że wciąż brak pomysłu na poważną politykę migracyjną, tak po stronie rządu, jak i opozycji. A ten kryzys mógłby nas przecież przygotować na następne. Przy granicy ukraińskiej gromadzą się wojska rosyjskie, być może czeka nas fala uchodźców z Ukrainy. Czy jesteśmy na to gotowi?
Nie do końca zgadzam się natomiast z tezą, że brak polityki migracyjnej wynika z braku funduszy. Skoro stać nas na utrzymywanie tysięcy funkcjonariuszy przez tyle miesięcy, na budowę muru, to znaczy, że nie pieniądze są tu problemem.
Najmniej dowiedzieliśmy się o ludziach, którzy do nas szli. Zajęci sobą, prężeniem muskułów, targami politycznymi, nie zainteresowaliśmy się kto, skąd, dlaczego i z czym przychodzi. Ludzi zmuszonych zostawić za sobą wszystko, oprócz nadziei, męczymy, poniżamy, nieciekawi ich kompetencji, kultury, doświadczeń, traktujemy jak sienkiewiczowską „czerń”, bezimienny odstręczający tłum.
* Autor ilustracji: Max Skorwider.