Wracamy z nową odsłoną „Spięcia”, wspólnego projektu pięciu redakcji o różnych profilach ideowych, od prawicy przez centrum do lewicy.

 

Sposób, w jaki partia rządząca radzi sobie z kryzysem na polsko-białoruskiej granicy, można krytykować z wielu perspektyw. Jest więc perspektywa prawna. Tak zwane push-backi, czyli po prostu wywózki ludzi na terytorium Białorusi i wyrzucanie ich w środku lasu, są nie tylko głęboko nieetyczne, ale również sprzeczne z prawem polskim i międzynarodowym. Wprowadzona w październiku tak zwana „ustawa wywózkowa”, która miała legalizować te praktyki, jest w rzeczywistości bublem prawnym sprzecznym z sygnowanymi przez Polskę międzynarodowymi aktami prawnymi, takimi jak konwencja genewska, Europejska Konwencja Praw Człowieka, Karta Praw Podstawowych UE, a także… z polską konstytucją. Do tego dochodzi stan wyjątkowy wprowadzony na początku września na terenach przygranicznych, bez wcześniejszego wykorzystania dostępnych mniej dolegliwych środków (jak na przykład poproszenie o pomoc Frontexu – przy wszelkich zastrzeżeniach do tej instytucji), czego wymaga Konstytucja. I jego faktyczne, niekonstytucyjne przedłużenie za pomocą przegłosowanej nocą ustawy. I wyłączenie prawa do informacji publicznej, poprzez wprowadzenie zakazu wstępu do strefy dla mediów. I wyłączenie chociażby prawa do swobodnego poruszania się, poprzez wprowadzenie zakazu wstępu do strefy dla medyków i organizacji humanitarnych. I budowa muru na granicy, wyjęta między innymi spod prawa budowlanego, prawa ochrony środowiska, prawa zamówień publicznych czy przepisów o udostępnianiu informacji o środowisku.

Jest też perspektywa ekonomiczna. Koszty budowy muru na granicy rząd oszacował na ponad 1,6 miliarda złotych. „Kryzys na granicy był przede wszystkim kryzysem humanitarnym i politycznym, a nie migracyjnym” – zauważają w swoim tekście Jakub Bodziony i Filip Rudnik. Poza tym, że czasownik „być” odmieniłabym w czasie teraźniejszym, a nie przeszłym, zgadzam się z tym stwierdzeniem. Udzielenie pomocy relatywnie niewielkiej liczbie osób przybywających na naszą granicę naprawdę nie przekracza możliwości logistycznych czy ekonomicznych relatywnie bogatego europejskiego państwa. 1,6 miliarda złotych, to pieniądze, które można by z powodzeniem zainwestować w rozwiązanie tego kryzysu zgodne z prawem międzynarodowym, humanitarnym, z prawami człowieka i ze zwykłą przyzwoitością: w budowę nowych lub powiększanie istniejących ośrodków dla uchodźców, programy integracyjne czy przyspieszenie procedur azylowych. Takie rozwiązanie i umożliwienie migrantom i migrantkom składania wniosków azylowych na przejściach granicznych odciążyłoby też mieszkanki i mieszkańców terenów przygranicznych – ruch migracyjny byłby kontrolowany i to nie lokalsi, a służby zajmowałyby się doraźną pomocą i logistyką. Tymczasem mury niosą paskudny ładunek symboliczny, nie przynosząc wcale spektakularnego zmniejszenia nielegalnych przekroczeń granicy. Jak pokazuje przykład Ceuty czy Stanów Zjednoczonych, otwierają raczej nowe możliwości przemytnikom, a samych uchodźców skazują na jeszcze większe niebezpieczeństwo.

Jest jeszcze perspektywa polityczno-piarowa i fakt, że działania rządzących, którzy na kryzys reagują histerią zamiast dyplomacją, pozwalają Aleksandrowi Łukaszence stawiać się w roli tego „dobrego” i „humanitarnego”. I perspektywa ekologiczna – budowa muru (a wcześniej zasieków) będzie miała katastrofalny wpływ na jeden z najcenniejszych przyrodniczo obszarów Polsce, jakim jest Puszcza Białowieska i tamtejszy Park Narodowy. I perspektywa bezpieczeństwa – jeśli przyjmiemy, że wśród osób przekraczających nielegalnie polską granicę faktycznie mogą znajdować się takie, które zagrażają naszemu bezpieczeństwu, czy nie lepiej dokładnie weryfikować migrantów podczas szczegółowych procedur azylowych niż wypychać ich do lasu? W końcu wielu z nich – bez żadnej weryfikacji ze strony polskich służb – udało się w końcu wydostać z leśnej matni.

Istnieje jeszcze zapewne wiele perspektyw, które pozwoliłyby wyciągnąć na światło dzienne różne aspekty koszmaru rozgrywającego się na polsko-białoruskiej granicy, a także roli, jaką w jego reżyserowaniu odgrywają polskie władze (nawet przy założeniu, że głównym reżyserem jest tu Łukaszenko). Jednak, kluczowy jest tutaj aspekt humanitarny i humanistyczny.

W 2015 roku Prawo i Sprawiedliwość (przy wsparciu kolegów i koleżanek z innych prawicowych partii) rozpoczęło równie genialną strategicznie, co obrzydliwą moralnie kampanię „zarządzania strachem”. W ich opowieści uchodźcy mieli być straszliwym zagrożeniem (terrorystycznym, obyczajowym, a nawet epidemiologicznym), które ściąga na Polskę Unia Europejska przy wsparciu Platformy Obywatelskiej. A rycerzem na białym koniu, który nas obroni, było PiS. To zatrute ziarno od początku kryzysu humanitarnego na granicy wydaje dalsze plony. Ich bodaj najbardziej spektakularnym przykładem była wspomniana przez Bodzionego i Rudnika paskudna, rasistowska i spektakularnie nieprofesjonalna „konferencja dwóch Mariuszy”.

„Język kształtuje świadomość” i tak – język debaty politycznej, w tym jego dopuszczalne granice, ma wpływ na postawy i opinie społeczne (czego, nawiasem mówiąc, zdają się nie rozumieć przeciwnicy tak zwanej „poprawności politycznej”). Ten język i ta opowieść kształtują także rozwiązania polityczne. Ich skutkiem jest z kolei niewyobrażalne cierpienie ludzi, którzy w przygranicznych lasach gubią się, marzną, głodują, chorują, są upokarzani i bici przez białoruskie i polskie służby, rozdzielani od swoich najbliższych, wreszcie – którzy umierają „na naszej granicy”. O niektórych zmarłych wiemy, o innych zapewne kiedyś się dowiemy, o reszcie być może nigdy nie usłyszymy. I to jest prawdziwy „kryzys na polsko-białoruskiej granicy”.

Zgadzam się z autorami „Kultury Liberalnej” w ich ocenie politycznej działań PiS-u na granicy. Zgadzam się również co do tego, że konieczna jest rzetelna debata społeczna dotycząca polskich polityk migracyjnych, zwłaszcza w obliczu nieuchronności procesów migracyjnych czy potencjalnej rosyjskiej agresji na Ukrainę. Za nie do końca słuszną uważam natomiast ich nieco symetrystyczną w wydźwięku krytykę sposobu kształtowania debaty na temat kryzysu na granicy przez stronę opozycyjną, a także słynnego biegu posła Franka Sterczewskiego.

Bodziony i Rudnik zarzucają, że działanie Sterczewskiego „trudno uznać za zmieniające cokolwiek”. Byłam tego dnia w Usnarzu i choć nie widziałam samego incydentu, wiem, jaki wywołał on efekt: tchnął w aktywistów i aktywistki nowy optymizm i radość. A zatem, choć z innego punktu widzenia – coś zmienił. I to dużo. Oczywiście nie przyniosło to efektu politycznego, bo sytuacja uchodźczyń i uchodźców w Usnarzu nie uległa strukturalnej poprawie. Natomiast poseł wykonujący bieg przez przeszkody był na tyle niecodziennym widokiem, że dodatkowo przyciągnął uwagę mediów, obnażając równocześnie absurd i surrealizm sytuacji, która miała miejsce w małej przygranicznej miejscowości. Nie wiem oczywiście, co działo się w głowie posła Sterczewskiego, kiedy podjął decyzję o ruszeniu z torbą Ikei na szwadron służb mundurowych. Jednak wnioskując z atmosfery na miejscu, obstawiam, że bieg był desperackim ruchem, podszytym nadzieją, że może się uda, a nawet jeśli nie – to przynajmniej będzie szum. I to się udało. I bardzo dobrze!

Politycy i polityczki opozycji mogli zapewne lepiej rozegrać narracyjnie opowieść o kryzysie na granicy, choć równocześnie należy docenić niektóre ruchy, jak chociażby polityczne wyciąganie na światło dzienne tragedii „Dzieci z Michałowa”. Jeśli chodzi o wypowiedź Janiny Ochojskiej, podobnie jak Bodziony i Rudnik, jestem głęboko sceptyczna wobec porównań „ad Holocaustum” w debacie publicznej. Nie scedowałabym jednak odpowiedzialności za kształt tej debaty na stronę opozycyjną, a przynajmniej nie w równym stopniu co na rządzących. Po ich stronie mamy bowiem cały aparat władzy, z jego służbami mundurowymi, przepychanymi nocą ustawami, tubą propagandową w postaci prorządowych mediów, czy wreszcie – „konferencją dwóch Mariuszy”. Próby przekonania opinii publicznej, że działania rządu są nieskuteczne, pod wieloma względami szkodliwe, niehumanitarne czy bezprawne przypomina więc raczej walkę Dawida z Goliatem niż uczciwe starcie przeciwstawnych stanowisk w demokratycznym państwie. Porównanie to jest tu nieprzypadkowe – niech finał tej biblijnej historii będzie promykiem nadziei. Bo gdzie w kryzysie humanitarnym na polsko-białoruskiej granicy jest pozytywny bohater – Dawid, a gdzie czarny charakter – Goliat, jest dla mnie jasne i niepodlegające dyskusji.

***

Za konsultację prawną dziękuję Stanisławowi Zakroczymskiemu.

 

* Autor ilustracji: Max Skorwider.