Powieść Hervé Le Telliera „Anomalia” jest nieprzeciętnie interesującym wydarzeniem literackim, ale nie tylko z tych powodów, dla których zyskała rozgłos medialny.
Jej autor jest obecnie prezydentem OuLiPo, grupy założonej w 1960 roku i gromadzącej pisarzy, których głównym zajęciem było (a może nadal jest) tworzenie tekstów literackich w oparciu o zasady kombinatoryki matematycznej, algebry, teorii gier i tym podobnych narzędzi, na ogół słabo kojarzonych z tekstami artystycznymi. Nazwa ugrupowania jest skrótowcem określenia Ouvroir de littérature potentielle, „pracownia literatury potencjalnej”. Wśród członków założycieli był dobrze znany polskim czytelni/cz/kom Raymond Queneau, a należały do niej między innymi takie tuzy, jak Italo Calvino, Georges Perec i Harry Mathews.
Takie dziedzictwo zobowiązuje, nawet (lub zwłaszcza) wtedy, kiedy powieść powstała w zasięgu jego oddziaływania intelektualnego otrzymuje Nagrodę Goncourtów, sprzedaje się we Francji w milionowym nakładzie, jakiego żadna książka nagrodzona tą nagrodą nie dostąpiła podobno od czasów „Kochanka” Marguerite Duras (czyli od prawie czterech dekad), staje się przedmiotem emocji i debat, unosi się na falach socmediów, jest tłumaczona na liczne języki i już mówi się o jej ekranizacji w postaci – coś niezwykłego! – serialu Netflixa.
Jak to się stało, że utwór wywodzący się z kręgu hermetycznej literatury przeznaczonej na ogół dla niezbyt szerokich kręgów stał się blockbusterem, bestsellerem i czymś jeszcze, co też zaczyna się na „b” i kończy na „er”, ale zapomniałem całości?
Przyjrzyjmy się z lotu ptaka strukturze „Anomalii”. Powieść dzieli się na trzy części. W pierwszej mamy zestaw krótkich szkiców dotyczących losów grupy ludzi, których generalnie nic ze sobą nie łączy, lecz autor w małych dawkach przekazuje nam sugestie, że jednak mają oni jakąś wspólną cechę. W części drugiej wyjaśnia się, że ludzie ci są pasażerami tego samego lotu transatlantyckiego oraz prezentuje się oś całego utworu – samolot, którym lecą, wpada mianowicie w silną turbulencję, gdzie doznaje tytułowej „anomalii” (nie dowiadujemy się jednak, na czym ona polegała jako zjawisko fizyczne). W jej następstwie rozdwaja się w czasie i przestrzeni, po czym jedna jego kopia z pełnym zestawem pasażerów i załogi ląduje w USA zgodnie z rozkładem, druga zaś – z tak samo pełnym zestawem personalnym – pojawia się tam z ponad trzymiesięcznym opóźnieniem, wywołując zamęt, niepokój i sensację. W części trzeciej mamy do czynienia głównie z serią konfrontacji podwojonych osób ze swoimi sobowtórami, przy czym zetknięcia te przybierają szeroki – bardzo przewidywalny – wachlarz odmian, od kordialnego porozumienia przez jedno- lub obustronną konfuzję i nieufność, komplikacje życiowe i uczuciowe aż po fizyczną eliminację jednego egzemplarza przez drugi. Opisy tych spotkań nie są zbyt złożone psychologicznie (temat sobowtóra rozpracowany został w literaturze nowoczesnej dość dokładnie przynajmniej od czasów Dostojewskiego i trudno byłoby tu dodać coś nowego), natomiast świetnie sprawdziłyby się, gdyby przenieść je na plan filmowy. W zakończeniu powieści autor umieszcza kilka niedomówień i sugestii, których zadaniem jest zapewne pobudzenie odbiorców do tego, by snuli na własną rękę domysły na temat „dalszych ciągów” i sensu tego wszystkiego. Kurtyna. Oklaski.
Streszczenie to, choć nieco uszczypliwe, oddaje zamysł „Anomalii” bez istotnych opuszczeń. Dodać do niego można, że Le Tellier stara się skomplikować strukturę swojej powieści na przykład w taki sposób, że wprowadza do niej pisarza nazwiskiem Victor Miesel, który napisał powieść pod tytułem „Anomalia”, a jego „wcześniejszy” egzemplarz zmarł śmiercią samobójczą, zanim „późniejszy” wylądował, na dodatek zaś jego imię bywa w tekście zapisywane w postaci Victør. Ta podwójność – Victor/Victør – odsyła nas dyskretnie do gier Pereca w „Życiu instrukcji obsługi”, do imienia Sorena (ściślej zaś: Sørena) Kierkegaarda, do sławnej niegdyś rozprawy literaturoznawczej „S/Z” Rolanda Barthesa, w której drobna odmiana w pisowni imienia pewnej postaci literackiej odgrywa dużą rolę jako motor uczonych dociekań, a wreszcie do pewnych form notacji językoznawczej (znakiem ø oznacza się w niej na przykład formant zerowy). Rozumiemy również, że wątek autotematyczny oraz paradoks istnienia i nieistnienia tej samej osoby w tym samym momencie czasu również mają przydać „Anomalii” intelektualnego splendoru. Wciąż jednak nie opuszcza sceptycznego recenzenta przykra myśl – że wszystko to jest w pewnym sensie pozorne. Nie jako fantastyczna opowieść, ale jako robota literacka. I nie rozprasza tego niepokoju nawet znakomity przekład, w którym tylko na stronach 177 i 332 pojawia się drobna usterka: „czarna materia” zamiast „ciemna materia”, co wzięło się stąd, że w oryginale użyto prawdopodobnie określenia „la matière noire”, które w języku francuskim oznacza tę tajemniczą składową naszego Wszechświata.
Dawni oulipijczycy znani byli z tego, że budując swoje teksty, stosowali tak zwane „przymusy”. Były to zestawy generowanych algorytmicznie warunków, kształtujących obraz świata przedstawionego w utworze. Wynikało z nich na przykład, że w którymś rozdziale czy nawet akapicie muszą się pojawić „ciastko tortowe” i „rakieta tenisowa” albo „żółta kredka” i „stary Szkot”. Autor musiał poprowadzić opis czy narrację w ten sposób, aby zdeterminowane „przymusami” obiekty pojawiały się w świecie powieści w sposób spójny i sensowny. Dla wtajemniczonych czytelników tropienie „przymusów” było jedną z głównych przyjemności w lekturze dzieł OULIPO. Niestety, czytając „Anomalię”, trudno powiedzieć, czy występują w niej jakiekolwiek „przymusy”, a jeśli nawet są w niej obecne, to nie tworzą żadnej wyraźnie określonej struktury.
Legendarna, a w pewnych kręgach nawet kultowa powieść Georgesa Pereca „Życie instrukcja obsługi”, również składa się z relacji o życiu wielu ludzi. Są to lokatorzy dużej kamienicy, opisywani według skomplikowanego algorytmu i przy użyciu licznych „przymusów”. Ramą fabularną całej tej powieści jest proces układania puzzle’a przez jednego z bohaterów, a sednem fabuły – moment, w którym postać ta odkrywa, że puzzle’a nie da się skompletować z powodu wady w jego wykonaniu, skądinąd zamierzonej przez wytwórcę układanki. Ponieważ historie życia innych postaci są przez Pereca relacjonowane wewnątrz wspomnianej ramy, jej akcja trwa, ściśle rzecz biorąc, kilka sekund – sprowadza się bowiem do momentu odkrycia kluczowej wady. „Życie instrukcję obsługi” można odczytywać na wiele sposobów, a jednym z nich jest jej rozumienie jako gnostyckiej alegorezy niedoskonałego świata stworzonego przez ułomnego lub złego demiurga.
W porównaniu z arcydziełem Pereca – a także z dokonaniami Pereca, Mathewsa i Calvino, nie mówiąc o Queneau – powieść Le Telliera wypada raczej blado, mniej więcej tak, jak podróbka z bazaru przy prawdziwym Chanel No. 5. Może ona jednak wywoływać również dobre wrażenie, ale tylko przy zestawieniu z codzienną papką medialną. Na tej podwójności spojrzenia polega najciekawszy problem, jaki wyłania się z jej lektury. Otóż nie jest pewne, czy LeTellier nie był w stanie doskoczyć do poprzeczki ustawionej przez jego mistrzów, czy też świadomie zdecydował się ustawić ją znacznie niżej, tak aby była dostępna dla jak największej grupy odbiorców, tych, którzy obcują na co dzień głównie z tweetami i serialami na Netfliksie, a nie z pomnikami literatury kombinatorycznej zeszłego wieku, najeżonej skomplikowanymi szaradami i nieprzyjaznej dla osób nienawykłych do tego typu rozrywek lub niewidzących potrzeby przymuszania się do nich.
Można też zapytać, dlaczego Le Tellier wybrał jako lansowane przez bohaterów powieści wyjaśnienie tytułowej anomalii „symulację” zamiast „pętli czasowej” lub „kwantowego zwielokrotnienia”. Być może zrobił tak dlatego, że „symulacja” znacznie lepiej pasuje do obrazu świata kreowanego przez media elektroniczne, silniej oddziałuje na wyobraźnię ich użytkowników, jest bliższa obecnemu światu życia niż tamte koncepcje, znane niewielu ludziom spoza kręgów naukowców i fanów twardej science fiction. Gdyby autor chciał naprawdę poszpanować, użyłby też na przykład koncepcji „mózgów Boltzmanna” albo takich pojęć, jak „rozmaitość Calabiego-Yau” czy choćby „zbiór Mandelbrota”. Nie wprowadził jednak żadnego z nich – i w ten sposób dostaliśmy produkt konfekcjonowany dla określonej grupy konsumentów, przykład literatury kombinatorycznej na czas tweetów. Bo „Anomalia” jest napisana w taki sposób, że jej tekst mógłby właściwie bez zmian posłużyć jako scenariusz kolejnego serialu netfliksowego, opartego na rozwodnionych tradycjach oulipijskich przetworzonych w taki sposób, żeby nikt nie musiał sobie tymi szaradziarskimi łamańcami głowy zawracać. Znów pytanie: czy tak miało być od początku, czy wyszło przypadkiem w robocie? Niemożność zdecydowanego rozstrzygnięcia tej kwestii jest może najgłębszą cechą dziełka Le Telliera. Pewną sugestią w tej sprawie może być zdanie ze strony 331 polskiego przekładu: „Przesłanie jest niezbyt jasne, lecz totalna swoboda wypowiedzi panująca w internecie tym dobitniej pokazuje, że ludzie przestali myśleć”.
Książka:
Hervé Le Tellier, „Anomalia”, przełożyła Beata Geppert, Wydawnictwo Filtry, Warszawa 2021.