Niemal równo rok temu Borys Budka i Rafał Trzaskowski ogłosili projekt „Koalicji 276”. Miał on zjednoczyć opozycję i prowadzić do utworzenia listy wyborczej, która zdobyłaby w parlamencie liczbę mandatów pozwalającą na odrzucenie prezydenckiego weta. Przedstawiciele innych partii opozycyjnych wyrazili zdziwienie tym ogłoszeniem, ponieważ nikt nie poinformował ich zawczasu o powstaniu takiej koalicji.
Dzisiaj nie ma już po tym śladu. Na kołku zawieszono również projekt Zjednoczonej Opozycji. Zadeklarował to ostatnio nawet Donald Tusk. Były premier powiedział w czasie kongresu Platformy Obywatelskiej, że nie dostrzega u partnerów chęci do takiej współpracy. Po raz pierwszy od dłuższego czasu mamy zgodność na opozycji, tyle że nie jest to zgodność, która prowadziłaby do zjednoczenia, lecz wspólne stanowisko, że na razie nie ma mowy o zjednoczeniu. Trzeba zatem zapytać, jak wpływa to na przyszłość opozycji?
Współpraca czy wojna?
Wydaje się, że możliwe są trzy główne scenariusze. W wersji pierwszej wszystkie partie działają niezależnie i w sposób nieskoordynowany. Nie trzeba zbyt wiele zastanowienia, żeby dojść do wniosku, że nie jest to rozwiązanie optymalne. W opcji drugiej zaczyna się wojna wszystkich ze wszystkimi. Nie trzeba również dowodzić, że i to nie byłoby korzystne dla opozycji – z wyjątkiem scenariusza, w którym w rezultacie takiego konfliktu Platformie Obywatelskiej rzeczywiście udaje się całkowicie zdominować opozycyjną scenę partyjną, odbudować poparcie na poziomie wyraźnie ponad 40 procent głosów i samodzielnie zyskać większość 3/5 lub 2/3 głosów w parlamencie. Mało realistyczne, a jeszcze mniej realistyczne w Senacie, gdzie obowiązują jednomandatowe okręgi wyborcze i współpraca opozycji będzie konieczna ze względu na ordynację.
W opcji trzeciej partie opozycyjne mogą nie deklarować w tej chwili wspólnego startu w wyborach – przyjmując zgodnie, że na deklaracje w sprawie list wyborczych jest jeszcze za wcześnie – ale mogą jednocześnie ogłosić rozpoczęcie prac programowych we wspólnych zespołach eksperckich, aby przygotowywać się do rządzenia, a co najmniej zbadać możliwość zbudowania przyszłego rządu.
Tego rodzaju rozwiązanie można rozumieć w kategoriach kompromisu, który politycznie nie byłby wcale bez sensu. Zastanówmy się nad jego konsekwencjami. Wszyscy partnerzy zachowują autonomię, co redukuje napięcia w kwestii wzajemnych relacji stron i zostawia furtkę w postaci możliwości prowadzenia (byle niezbyt agresywnej) rywalizacji politycznej.
Jednocześnie otwiera się pole do współpracy, co może zbliżać do siebie partnerów. Opozycja, która przygotowuje się do rządzenia, wygląda również bardziej poważnie i sprawczo. To może mieć pozytywny wpływ na mobilizację wyborców, co ma znaczenie, skoro w niedawnym sondażu większość ankietowanych była zdania, że opozycja nie jest gotowa do przejęcia władzy.
Zarazem w wyniku takich prac opozycja byłaby rzeczywiście lepiej przygotowana do rządzenia. A to będzie ważne, ponieważ w razie wygranej wyborczej w 2023 roku krajobraz polityczny wcale nie będzie sielankowy. Wręcz przeciwnie, jak pisał w „Kulturze Liberalnej” Bartłomiej Sienkiewicz, „polityka po PiS-ie nie będzie zwykłą polityką, po której wszystko wróci do tego, co było. Nie ma już przeszłości, jest tylko wyzwanie czasu nadchodzącego. Jeśli nie zmodernizujemy państwa i jego polityki, jeśli nie zdołamy sięgnąć po rewolucję ustrojową – co jest możliwe bez zmiany Konstytucji – to przyszłość będzie nadal chaosem i niepewnością”. Nowy rząd będzie miał ogrom wyzwań, jest więc tym ważniejsze, jak wypadnie w pierwszych miesiącach rządzenia. Jeśli dominować będzie niepewność i chaos, to PiS, lub jego następcy, mogą przeprowadzić kontruderzenie szybciej i mocniej, niż ktokolwiek by przypuszczał.
Zawiązanie takiej współpracy miałoby również znaczenie w sytuacjach awaryjnych. Byłoby to istotne, gdyby wybory odbyły się przed zwykłym terminem albo gdyby PiS przeforsowało zmianę ordynacji wyborczej, która wymuszałaby zjednoczenie opozycji. To ostatnie jest dzisiaj pewnie mniej prawdopodobne niż kiedyś, skoro Jarosław Kaczyński ma problem z większością w parlamencie, ale też niczego nie warto pochopnie wykluczać.
Same plusy?
Z punktu widzenia dalszej współpracy po stronie opozycji, ogłoszenie prac nad programem przyszłego rządu właściwie nie miałoby zatem minusów. Wiadomo zresztą, że tego rodzaju współpraca jest możliwa, co pokazują prace nad wspólnym projektem ustawy dotyczącej przywrócenia praworządności pod szyldem „Porozumienia dla Praworządności”. Pewien problem mogą stanowić jedynie najbardziej zagorzali kibice poszczególnych partii, którzy będą niechętnie przyjmować kompromisy. Ale wydaje się, że nie ma w tej mierze takiej trudności, z którą nie byłyby w stanie poradzić sobie roztropne mediacje.
Drugi problem to oczywiście PiS, które będzie wyśmiewać lub atakować podobne prace, ale nie widać tutaj możliwości takiego rodzaju uderzeń, których nie dałoby się skutecznie odeprzeć przy mądrym zarządzaniu projektem. Wreszcie, jest kwestia woli politycznej po stronie liderów partii opozycyjnych, którzy mogą postrzegać taką inicjatywę w kategoriach zagrożenia dla własnych interesów. Budować jest zawsze trudniej.