Język kaszalota
Pewne zdanie w tekście Andrzeja Nowaka zwróciło moją uwagę. Historyk opublikował w tygodniku „Sieci” [nr 7/2022] wspomnienie zmarłego niedawno pisarza Jarosława Marka Rymkiewicza. Jak pisze profesor Nowak: „Kaszalot przepuszczał poetę łaskawie między swoimi ząbkami”. W ten sposób Nowak komentuje fakt, że Rymkiewicz otrzymywał nominacje do Nagrody Literackiej Nike, a także samą nagrodę.
Ten kaszalot, jak dowiadujemy się z tekstu, ma symbolizować „Lewiatana III RP i siedzącego w jego malutkim wielorybim mózgu Adama Michnika”. Niezbyt elegancko, a w dodatku trochę niesmacznie, skoro zaraz potem pojawia się w nawiasie fragment wyraźnie stylizowany na Rymkiewicza, który wygląda jednak na niewypał wyobraźni literackiej i nijak nie pasuje do reszty tekstu: „(mózg płetwala, jak czytam, waży siedem kg, język zaś cztery tony)”. Zaciekawiło mnie zresztą, czy jest to prawda, i okazuje się, że język płetwala, jak czytamy w Google, waży średnio 2,7 tony. Być może Andrzej Nowak korzystał z portalu DinoAnimals.pl, gdzie rzeczywiście podana jest liczba 4 tony jako wartość maksymalna.
Rymkiewicz uładzony
Uwagę zwraca również coś innego. Otóż portret Rymkiewicza napisany przez Nowaka zdaje się nieco uładzony, a można by wręcz pomyśleć, że został podporządkowany współczesnym celom politycznym. Oto dowiadujemy się, że poeta wypowiada się o Polakach jako „potężnych duchach” rodem z dzieł Słowackiego, publikuje wybitne poezje oraz eseje na temat kultury polskiej, a także wykazuje zgoła buntowniczy temperament, potępiając obalenie rządu Jana Olszewskiego, a także ogłaszając, począwszy od „Wieszania” [2007], dzieła coraz bardziej drażniące „Salon III RP”.
Jedyną właściwie sugestię ze strony Nowaka, który przecież wie o tym doskonale, że Rymkiewicz nie przypomina konwencjonalnego polskiego tradycjonalisty, znajdujemy może w następującym fragmencie: „Zmaganie z czasem, z nicością. Zmaganie o Polskę, o wolność, o sens. To pewnie najgłębszy rdzeń tego, co Jarosław Marek przed nami odkrywał”. Jest to pewnie prawda, chociaż Nowak nie ujawnia przed czytelnikami, być może nie chcąc ich zaszokować, co też rzeczony Jarosław Marek, który „szukał powagi polskiej odpowiedzi na nicość głęboko”, miał przez to na myśli.
Nie mam w tym miejscu, rzecz jasna, zamysłu demaskatorskiego, ponieważ nie ma w tej kwestii niczego tajemniczego, każdy może zajrzeć w bibliotece do książek Rymkiewicza i samodzielnie sprawdzić, co też autor miał na myśli. Nie jest też moją rolą poprawianie Nowaka, skoro ten przedstawia się czytelnikom jako przyjaciel Rymkiewicza, bo przecież jako przyjaciel z pewnością nie wspomina twórczości pisarza w sposób, który byłby mu niemiły.
Przypomina mi się natomiast przy tej okazji kilka myśli Rymkiewicza. Dlaczego o nich mówić? Pewnie głównie z tego powodu, że lubię czytać Rymkiewicza i nie podoba mi się takie sztywne stawianie granic w kwestii tego, który pisarz jest „czyim” pisarzem. Może też dlatego, że zostały wypowiedziane, więc tak po prostu było i nie ma potrzeby tego fałszować. A przy okazji, trochę na marginesie, interesuje mnie chyba również Rymkiewicz jako postać osobna, inspirujący autor, który zwyczajnie nie wpisuje się w kanon popularnego wyobrażenia o polskiej prawicowości. Chociaż w pewnym znaczeniu może się w ten kanon wpisuje, ale nie jest to chyba akurat znaczenie, które zgadzałoby się z wyobrażeniem polskiej prawicy na własny temat – do tego jeszcze wrócę.
Przypomnienie tych kilku spraw będzie może nawet zgodne z myśleniem samego Rymkiewicza, którego interesował przecież obraz historii w zbliżeniu – i który poświęcał kolejne akapity, aby pisać, że rzeczywistość i dzieje przedstawiają się nam jako luźno związana kolekcja fragmentów i tylko największym wysiłkiem da się je ułożyć do postaci w miarę uporządkowanej. Twórczość Rymkiewicza jest więc bogatsza, niż nakazywałaby prawicowa poprawność polityczna, podobnie jak dzieje Mickiewicza są pod piórem Rymkiewicza bogatsze, niż nakazywałby kanon myślenia romantycznego.
W domu Maryli czy w pałacu?
Eseje Rymkiewicza czyta się wspaniale. Już tylko z tego powodu, że napisane są wyśmienitym stylem. Co jednak ważniejsze, polska historia ukazuje się w nich w postaci szczególnie intensywnej, zgoła na nowo urzeczywistnionej, niekiedy zachwycającej: „Przeszłość to jest żmut: wszystko splątane i wcale nie zależy mi na tym, żeby to, co splątane, rozplatać. Nawet przeciwnie. Moje odczucie czasu mówi mi, że jego sekretna istota, do której powinienem starać się dotrzeć, jest w centrum żmutu, tam gdzie przechowała się jeszcze odrobina ciepła, odrobina życia”.
Nie chodzi tu więc o typową dla współczesnej prawicowej publicystyki pompatyczność wyrazu, która przybiera zwykle formy trudne do zniesienia. Wręcz przeciwnie, czasem jest to zwrócenie uwagi na detal i skierowanie wielkiej siły wyobraźni na odnalezienie i wypełnienie treścią owego historycznego szczegółu. Jak pisze autor w „Żmucie”: „Ale mnie znacznie bardziej niż wszystkie wielkie problemy romantyzmu interesuje taki oto fakt: gdzie on poszedł tego sierpniowego ranka, kiedy już się ogolił i zawiązał chustkę? Gdzie jedli śniadanie? W domu Maryli czy w pałacu?”.
Ten rodzaj czułości wobec bohaterów polskiej historii jest bodaj rewersem innego ważnego motywu tekstów Rymkiewicza, czyli fascynacji nicością i śmiercią. Nie chciałbym tutaj niczego nadmiernie uprościć, co może się zdarzyć przy zbyt krótkim przedstawieniu sprawy, ale rzecz wydaje się stosunkowo jasna. Jeśli żywimy pogardę dla śmierci, to żyjemy pełną piersią, a tym samym jesteśmy zdolni do czynów wielkich, podobnie jak w filozofii Nietzschego, z którym Rymkiewicz prowadzi czasem dialog. Jednocześnie, wszystkie owe czyny, wielkie i małe, nie mają znaczenia w obliczu nieuchronności tejże śmierci, która jest końcem; Rymkiewicz nie wierzy w życie pozagrobowe, nie jest katolikiem, o czym Nowak nam nie przypomina.
W takim razie wszystko, co robią ludzie, jest kompletnie absurdalne i ostatecznie niczemu nie służy. Tego nie możemy przewalczyć. Możemy jednak uchwycić w słowach pewien moment, tak jak się wydarzył, a przez to przyjrzeć się życiu z pewnym dystansem – wnikliwie, skrupulatnie, bez uprzedzeń. Ludzie robią to, co robią. Nawet jeśli jest to okropne albo dziwne – a może właśnie z tego powodu – można to opisać, czasem zrozumieć, a czasem się zadumać, innym razem za coś zganić, skoro nam się nie podoba.
Rodzi się w nas zatem pewna czułość wobec bohaterów naszych historii, którzy wciąż prowadzą życie, jakby na przekór absurdowi. Do tego czują i doświadczają tak wiele, wszystko to jest przecież zupełnie niekonieczne, a mimo to dzieje się i może dlatego wręcz domaga się opisania. A już najpiękniejsze jest to życie może właśnie wtedy, gdy ujawnia się w nim pewna zgodność z obiektywną rzeczywistością nihilizmu, to znaczy w momencie spotkania twarzą w twarz z nicością.
Pęknięta głowa wojewody
Jeśli ktoś czytał Rymkiewicza, to wie, że wcale w tym opisie nie przesadzam, nawet jeśli upraszczam, a Rymkiewicz wszystko to opisał lepiej i ładniej, natomiast jeśli ktoś nie czytał, to niech za ilustrację posłuży mu cytat z „Wieszania”, które dotyczy tytułowej czynności w okresie insurekcji kościuszkowskiej. Jak pisze autor, kiedy już ludzie znikną z powierzchni Ziemi, „wszystko powróci do swojego pierwotnego porządku – koło nonsensu przestanie się nonsensownie kręcić i życie na ziemi uzyska (może odzyska) swój głęboki sens. Ale dobrze byłoby zostawić po sobie jakieś świadectwo – takie, które poświadczałoby potworność i zgrozę naszego nonsensownego istnienia. Jakąś książkę, która by o tej naszej egzystencjalnej potworności i egzystencjalnej zgrozie mówiła”.
Zniszczenie, umieranie, zabijanie, to zresztą, jak wiadomo, powracający motyw twórczości Rymkiewicza. O ile „Wieszanie” dotyczy wiadomo czego, w pismach autora można również znaleźć skrupulatne wyliczenia innych sposobów, na jakie można było wykonać w dawnej Polsce wyrok śmierci. Jest w tym często element humoru – książki Rymkiewicza pełne są humoru, chociaż nie sarkazmu ani szyderstwa, jak słusznie zwraca uwagę Nowak – ale i element upodobania. W innym miejscu czytamy na temat okoliczności śmierci, dość makabrycznych, wojewody wileńskiego Mikołaja Czarnego, żyjącego w czasach Zygmunta Augusta. Jak się dowiadujemy, Czarny miał chorować na podagrę i w formie kuracji postanowił rzekomo natrzeć sobie ciało rtęcią: „stawy, tętna, skronie i głowę”, podawał w liście nuncjusz papieski, czego dowiedział się ponoć od samego króla.
Rymkiewicz: „To już wiemy, czym musiało to się skończyć. Natarty rtęcią, posrebrzony w swej całości wojewoda. Widzimy go, jak chodzi, kompletnie goły i kompletnie srebrny (srebrny także właśnie tam, gdzie trzeba; w tym miejscu, które leczono rtęcią), po swojej sypialni, i czeka, żeby przestał go boleć duży palec u prawej (lub u lewej) nogi. Zygmunt August, który lubił różne dziwne lekarstwa (jego czarownice nacierały go jakimiś tajemniczymi środkami), opowiadając nuncjuszowi o tej rtęciowej kuracji, pewnie się trochę dwuznacznie uśmiechał. Z dalszego ciągu listu Commendonego (czyli z dalszego ciągu opowieści króla) dowiadujemy się, że Mikołaj Radziwiłł umierał, w straszliwych cierpieniach, przez trzy dni. «Naprzód popękały mu oczy, uszy i gęba, następnie rozparło mu boki, a na koniec głowa rozszczepiła się na dwie części, tak, iż opuszczony od Boga w wynalazku swoim, z okropném wyciem wyzionął ducha, niemal śmierć sobie zadając własnémi rękami». Głowa rozpadająca się na dwie części! I wycie, które wydobywa się z każdej z tych dwóch części – z tych dwóch połówek głowy, która się rozpadła – wycie stereofoniczne, jak muzyka z dwóch głośników, które stoją po dwóch stronach mojego komputera. Cóż to za wspaniałe widowisko”.
Inwazja ślimaków
Jeśli więc Rymkiewiczowi podobało się coś w polskiej prawicy, to wolno przypuszczać, że raczej nie to, że chętnie poszłaby na kremówki z Janem Pawłem II. Jeśli ten czegoś w swoich esejach żałuje, to na przykład tego, że w wyniku różnych okoliczności historycznych Polacy nie stali się „dzikim narodem królobójców”.
Podoba mu się więc przekora, żywiołowy duch anarchii i zniszczenia, antyestablishmentowy sznyt, a także kult poległych i bardziej ogólne upodobanie śmierci – które na gruncie pesymistycznej antropologii Rymkiewicza czasem prowokuje w ludziach właśnie to, co najbardziej żywe. Jeśli autor pisze o najważniejszych wyrazach człowieczeństwa, to wspomina o schopenhauerowskiej woli istnienia, a także niepowstrzymanym pragnieniu wolności, natomiast życie jest w jego pismach „katastrofą”. Jeśli pojawia się potrzeba takiego wyboru, to Rymkiewicz staje po stronie życia, a zatem po stronie śmierci, a nie po stronie zasad.
Tego rodzaju poglądy Rymkiewicza mają zresztą szersze znaczenie, ponieważ odnoszą się w ogóle do losów człowieka jako gatunku biologicznego. Rymkiewicz wyobraża sobie na przykład, jak będzie wyglądał świat, gdy w procesie ewolucji naturalnej ludzie wyginą, a w roli dominującego gatunku zastąpią ich ślimaki. W tym kontekście wypowiada w swoich dziełach zdania, pod którymi mogłaby się podpisać europosłanka Sylwia Spurek, chociaż Rymkiewicz idzie w tej materii na tyle daleko, że nie jestem pewien, czy byłaby gotowa podpisać się pod wszystkimi.
Jak oświadcza autor w „Samuelu Zborowskim”, „ślimaki czy inne stwory nie są ani lepsze, ani gorsze od ludzi, nie są ani mniej, ani bardzie postępowe. Wszystko, co jest, jakiekolwiek jest, jest godne podziwu”. W innym miejscu: „Jeśli w życiu planetarnym dostrzeżemy pewną otwartą całość, jeśli tak je ujmiemy, jako całość harmonijną lub chaotyczną, wszystko jedno (a właśnie tak należy je ujmować – takie jest moje stanowisko w tej sprawie), to nie ma żadnego powodu, żeby jakiś gatunek życia uważać za lepszy, a jakiś za gorszy; żeby jakiś gatunek (na przykład ten nasz) uważać za uprzywilejowany, a jakiś inny (na przykład ślimaczy lub wiewiórczy) za podrzędny, a nawet niegodny uwagi. Ja przynajmniej takiego powodu nie widzę – nie czuję się lepszy”.
Do tego momentu jeszcze nic nadzwyczajnego, chociaż takie wypowiedzi mogłyby zgorszyć niektórych kuratorów oświaty, biskupów albo przeciwników piątki dla zwierząt. Ale teraz, można powiedzieć, następuje zwrot akcji. Bo o ile dla Spurek byłby to bodaj powód, żeby aktywnie dbać o dobrostan przedstawicieli różnych gatunków, o tyle dla Rymkiewicza taki aktywizm to jest chyba coś naiwnego, więc częściej będzie to dla niego powód do schopenhauerowskiej refleksji, że spośród mnogości gatunków ostatecznie nie liczy się żaden. „Gatunek, do którego należymy – pisze Rymkiewicz – kiedyś zniknie z pożytkiem dla planetarnej całości – wcześniej czy później coś takiego z pewnością nastąpi i myślę o tym z prawdziwą przyjemnością”.
Najważniejsze zdanie w historii Polski
Wreszcie: najważniejsze zdanie w historii Polski. A w każdym razie w historii politycznej, „ważniejszego zdania w polityce polskiej dotychczas nie wypowiedziano”. Rymkiewicz pisze w ten sposób o jednym z artykułów henrykowskich (1573), które to zdanie powinien „znać na pamięć, powinien nauczyć się go na pamięć, już w szkole, każdy Polak”. Dlaczego jest ono najważniejsze? „W dwudziestu dziewięciu słowach jest tam zawarte najważniejsze z ludzkich praw każdego Polaka, także najważniejsze z jego polskich praw”.
Jak czytamy w dokumencie: „A jeślibyśmy (czego Boże uchowaj) co przeciw prawom, wolnościom, artykułom, kondycjom wykroczyli abo czego nie wypełnili, tedy obywatele koronne obojga narodu od posłuszeństwa i wiary nam powinnej wolne czynimy”. Komentarz Rymkiewicza: „Co to znaczy? Jeśli ludzie, którzy rządzą Polską, nie wypełniają swoich obowiązków – jestem wolny od posłuszeństwa. Jeśli ludzie, którzy rządzą Polską, przekraczają swoje obowiązki – jestem wolny od posłuszeństwa. Jeśli ludzie, którzy rządzą Polską, nie dotrzymują warunków, na których objęli władzę – jestem wolny od posłuszeństwa. Jeśli ludzie, którzy rządzą Polską, łamią w jakikolwiek sposób prawo, jeśli nie przestrzegają prawa, jeśli naruszają moje osobiste prawa – jestem wolny od posłuszeństwa. Jeśli ludzie, którzy rządzą Polską, w jakikolwiek sposób ograniczają moją wolność – jestem wolny od posłuszeństwa”.
Książka, z której pochodzi ten fragment, ukazała się w czasach rządów Platformy Obywatelskiej, a właściwie wkrótce po katastrofie smoleńskiej, co nie jest bez znaczenia. Dzisiaj ten artykuł pewnie posłużyłby politycznie przede wszystkim ruchom antyszczepionkowym, gotowym przeciwstawić się rzekomej tyranii rządu w imię anarchicznej wolności, przy czym wielu przeciwników PiS-u po stronie opozycji również znalazłoby w nim coś dla siebie. Czy jednak Rymkiewicz mógłby coś z takiego użytku pochwalić – co do tego mam pewne przypuszczenia, ale nie wiem.
Historia naszych umysłów
Przypomina mi się natomiast jeszcze jeden fragment i przytaczam go może tylko po to, żeby zrobić trochę więcej bałaganu w tym przedstawieniu dzieła Jarosława Marka Rymkiewicza, które skompilował profesor Andrzej Nowak, ale może z innego jeszcze powodu. Otóż jest to zdanie, którego moglibyśmy się spodziewać po jakimś tytanie wolności i społecznego pluralizmu, a zresztą może nawet i nie po nim. Wydaje się, że żeby napisać takie zdanie nie wystarczy mieć jakichś ogólnie liberalnych przekonań – liberałowie bywają najbardziej sztywnymi z ludzi – lecz trzeba mieć jeszcze potężną wyobraźnię literacką, a przy tym mieć dostatecznie żywy zmysł rzeczywistości, żeby zachować po wypowiedzeniu tego zdania trzeźwość oceny, a także wystarczająco wiele rzetelności, odpowiedzialności i zaufania czytelników, ażeby mieli oni pewność, że nie zrobi się z tego zdania niewłaściwego użytku, tylko właśnie użytek najwłaściwszy.
„Ale mnie – wyjaśnia Rymkiewicz – wcale nie zależy na ustaleniu, jak to było naprawdę. Albo powiem tak: zależy mi, tyle że nie bardzo. Niech będzie tak, jak było naprawdę, ale niech pozostanie też tak, jak było w legendzie. I niech będzie jeszcze jakoś inaczej. A to, jak było naprawdę, niech stanie się jeszcze jedną wersją legendy. I niech kursuje wiele takich wersji, nie mam, nie miałbym nic przeciwko temu. Niech te wersje przenikają się i łączą, niech sobie przeczą i niech się potwierdzają. Niech to się składa – te wszystkie przypuszczenia, domniemania, domysły, zmyślenia – więc właśnie, w co by to się miało ułożyć, na co złożyć? Na historię, tę co była i tę co tylko mogła być, i jeszcze tę, która nie mogła być, lecz została wymyślona. To jest taka historia, którą lubię. Czyli taka, w której chciałbym żyć, w której chciałbym uczestniczyć. Może być prawdziwa, ale nie musi. Może być zmyślona, ale też nie musi. Historycy powiedzą, że to nie jest historia, bowiem historią jest to, co się wydarzyło. A to się nie wydarzyło? Te zmyślenia, domniemania, przypuszczenia? Też się wydarzyło, tylko jakoś inaczej: jakby mniej realne to było, lecz jednak realne. Różnica polega zatem na stopniu realności. Więc to też jest historia, tyle że nieco inna: historia mojego umysłu, naszych umysłów”.