W jednym ze swoich wystąpień, szef sztabu generalnego Federacji Rosyjskiej, generał armii Walerij Gierasimow wspomniał Georgija Issersona, radzieckiego dowódcę i teoretyka wojny sprzed najazdu Hitlera na ZSRR, cytując fragmenty jego książki „Nowe formy wojny” z 1940 roku: „W ogóle nie wypowiedziano wojny [polsko–niemieckiej]. Wszystko zaczyna się od wstępnego rozmieszczenia wojsk. Mobilizacja i koncentracja nie dotyczą okresu po wybuchu stanu wojny, jak to miało miejsce w 1914 roku, ale niezauważalnie i stopniowo następowały na długo przedtem”. Następnie Gierasimow dodał: „Nasz kraj przelał dużo krwi za to, że nie wysłuchał wniosków profesora z Akademii Sztabu Generalnego”.

Isserson uważany jest za teoretyka radzieckiej doktryny wojennej, tej, którą potem marszałek Żukow w praktyce doprowadził do perfekcji w czasie drugiej wojny światowej. Za swoje poglądy Isserson poniósł „zasłużoną karę” – piętnaście lat łagru. Stalin nie wybaczał wizjonerom, szczególnie tym, którzy ostrzegali przed katastrofą. Isserson był twórcą teorii uderzenia na całej głębokości wojsk nieprzyjaciela, konflikt miał ogarnąć wszystko, co z daleka od frontu – jednocześnie i wszystkimi siłami. Stalin w czasie operacji „Barbarossa” poznał skutki tego nowego prowadzenia wojny, los Issersona został przypieczętowany. 

Wojna częścią, a nie kontynuacją polityki

Gierasimow jest jego następcą. Doktryna zwana od jego nazwiska odwraca dotychczasowe prawa wojny. Na łamach „Politico” pisała o niej Molly McKew: „To wizja wojny, z zaangażowaniem hakerów, mediów, biznesmenów, przecieków informacji, fałszywych wiadomości oraz z wykorzystaniem zwykłych i asymetrycznych środków militarnych. Dzięki internetowi i mediom społecznościowym możliwe stało się to, o czym radzieccy specjaliści od wojny psychologicznej mogli tylko marzyć – odziaływanie na politykę wewnętrzną wroga tylko za pomocą informacji. Doktryna Gierasimowa rozbudowuje nowe narzędzia, dzięki czemu metody niewojskowe nie tylko wspomagają działania militarne, ale stają się podstawowym sposobem osiągnięcia zwycięstwa. Same stają się działaniami wojennymi”.

Przewrót, którego dokonał Gierasimow, polega na tym, że zamiast wojny jako kontynuacji polityki, jak to chciał widzieć Carl von Clausewitz, Gierasimow sprawił, że stała się ona elementem polityki. W tej wizji wojna toczy się cały czas, nigdy nie ma pokoju – jest tylko kwestią okoliczności, jakie narzędzia w danym momencie zostaną wykorzystane. Nie ma już rozróżnienia na wojnę i pokój, na poziom taktyczny czy strategiczny, rozdzielenie na sfery cywilne lub wojskowe. Zanika różnica między internetowym trollem, załogą czołgu czy dyplomatą – oni wszyscy są jednocześnie spójnym zasobem operacji. Operacji, która ma siać niepewność co do intencji, zastraszać, dokonywać rozłamu w opinii publicznej – bez wystrzału paraliżować możliwość reakcji. 

Jak u Issersona, tyle że innymi środkami: na całej głębokości i wszystkim co jest w dyspozycji. W 2014 roku, kiedy Rosjanie dokonywali ostatecznego złamania oporu zbrojnego Ukrainy w „worku debalcewskim”, Moskwa jednocześnie wyprowadzała w trybie alarmowym całą swoją flotę bałtycką, uzbrojone w broń nuklearną „niedźwiedzie”, czyli bombowce strategiczne naruszały przestrzeń powietrzną Wielkiej Brytanii, a w zachodnim internecie zachodniej pytano, co jest celem Rosji: atak na Zachód czy tylko Ukraina. Gdy w wyniku negocjacji w formacie normandzkim okazało się, że chodzi „tylko” o Ługańsk i Donieck, w całej Europie można było niemal usłyszeć pełne ulgi westchnięcie.

Pomny tych doświadczeń, prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski na międzynarodowej konferencji bezpieczeństwa w Monachium parę dni temu domagał się ogłoszenia listy potencjalnych sankcji przed agresją Rosji na Ukrainę, a nie po. Wprowadzenie groźby w życie nic nie zmieni, bo cel zostanie osiągnięty. Czy w wyniku negocjacji, czy w wyniku użycia sił zbrojnych, to w doktrynie Gierasimowa już nie ma większego znaczenia. Przy bezradności najsilniejszego sojuszu w dziejach, jak często określa się NATO. 

Agresor obawia się o swoje bezpieczeństwo 

Amerykanie zastosowali metodę informowania o zamierzeniach rosyjskich, chcąc uniknąć błędów z czasów Baracka Obamy i pierwszej agresji na Ukrainę. Wtedy Waszyngton był niezwykle powściągliwy, co dawało Rosjanom pole do popisu, teraz prezydent Joe Biden wielokrotnie ostrzegał przed planowanymi prowokacjami czy pełnoskalową agresją, podając nawet konkretne domniemane daty rosyjskiej inwazji. Jednak jeśli nie towarzyszą temu przekonywające działania powstrzymujące, to Stany Zjednoczone stają się „wyprzedzającym notariuszem” działań rosyjskich, ale nie są w stanie ich powstrzymać. 

Wzmocnienie wschodniej flanki jako odpowiedź ma przecież wymiar symbolicznej, a nie symetrycznej odpowiedzi. Podobnie jak groźba sankcji. W praktyce Waszyngton, wydając kolejne alarmistyczne zapowiedzi, wzmacnia w ten sposób przekaz Moskwy – a tym samym presję informacyjną na Ukrainę. Przyniosło to dość kuriozalne efekty: we Francji i w Niemczech, nie tylko w prasie, ale i w wypowiedziach polityków, można było usłyszeć, że „nie ma bezpieczeństwa dla Europejczyków, jeśli nie ma bezpieczeństwa dla Rosji” (Emmanuel Macron) lub że „bezpieczeństwo w Europie może być osiągnięte tylko z Rosją, a nie przeciwko niej” (Olaf Sholz). A więc to nie ofiara, ale agresor ma problemy z bezpieczeństwem. 

To odwrócenie pojęć jest najlepszym dowodem, jak działa doktryna Gierasimowa w praktyce – zamiana agresora w ofiarę to danie Rosji przyzwolenia na wojnę. Przecież musi bronić swojego bezpieczeństwa. Zdumiewające, że odważnym, czyli w tym przypadku rozsądnym politykiem okazał się przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel oznajmujący, że pora „przestać wyciągać do Rosji rękę z gałązką oliwną”. Wobec doktryny Gierasimowa jedyna rozsądna polityka to właśnie odwaga i zdolność mówienia agresorowi zawczasu „sprawdzam”. 

Doktryna obusieczna 

Jest jednak nadzieja, że nie wszystko musi pójść tak pesymistycznie, jak w scenariuszach opisanych wyżej. Doktryna Gierasimowa ma bowiem jedną słabość – jest wrażliwa na niepowodzenie. Uruchomienie konfrontacji z użyciem wojska i poniesienie szeregu niepowodzeń w stosowaniu nagiej siły załamuje skuteczność wszelkich innych towarzyszących temu operacji. Król staje się nagi, a jego narzędzia bez znaczenia. 

Wystarczy grzęznąca ofensywa czy rejestrowane telefonami lokalne rosyjskie klęski, czołgi w płomieniach i trupy – a sytuacja może ulec zmianie. W infosferze wszystkie bronie są obosieczne i nie obowiązuje już parytet siły, tylko skutecznych emocji. Jeśli się gra zbiorową psychologią, to trzeba być świadomym ryzyka. Gdy informacja jest tym samym co czołgi i rakiety, to kiedy przegrywa się na jej polu, to również one mogą utracić swoją moc. Wtedy wojna może się przenieść na terytorium agresora – nie fizycznie, ale w tym informacyjno-internetowym sensie. 

Zresztą tę doktrynę, mimo retoryki rosyjskiej o zagrożeniu Zachodem, stworzono właśnie w celach ofensywnych, a nie obronnych. Ukraina to nie tylko wielki kraj, ale i miliony ludzi o wielkiej odwadze. Mimo przewagi wroga mogą oni nie chcieć negocjować swojej suwerenności z najeźdźcą i nie prosić o pokój. Zaciekłości i odwagi Ukraińców doświadczyły i imperium otomańskie, i Polacy z Litwinami, i wojska Hitlera. Opór wobec rosyjskiej agresji może okazać się silniejszy, niż wynikałoby to z różnicy potencjałów, a konsekwencje dla agresora boleśniejsze, niż przewiduje. 

Wtedy może się okazać, że doktryna Gierasimowa nie bierze pod uwagę tego, co Rzymianie uważali za klucz do zwycięstwa: virtu. Męstwa, w obecnych czasach wspartego narzędziami oddziaływania psychologicznego. Wojna zawsze jest hazardem, nawet jeśli się wydaje, że rozstrzygnęła się przed pierwszym wystrzałem. Ostatecznie dobrze to znamy z naszej historii – wszak „Potop” Henryka Sienkiewicza jest o psychologii wojny, która w finale daje zwycięstwo stronie słabszej i jak się wydawało – pozbawionej szans w starciu z nowoczesnym wojskiem najeźdźcy. A i współcześnie nie brak podobnych przykładów. Czego braciom Ukraińcom życzę z całego serca.