Jesienią bieżącego roku odbędzie się XVI Międzynarodowy Konkurs Skrzypcowy imienia Henryka Wieniawskiego – z tej okazji w sali kameralnej Filharmonii Narodowej w Warszawie przypomniano kilkoro jego laureatów i laureatek w różnych składach. Wśród nich znalazła się Weriko Czumburidze (Veriko Tchumburidze, wspominaliśmy o niej na łamach KL przy okazji Festiwalu w Krzyżowej 2021), która zwyciężyła konkurs w 2016 roku jako reprezentantka Turcji i Gruzji, a tym razem wystąpiła w towarzystwie Gruzinki Ketewan Sepaszwili (Ketevan Sepashvili), laureatki między innymi II Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego w Tbilisi. 

(Skutecznie) przełamując fale

Artystki wykonały ambitny program złożony z czterech sonat i stanowiący bardzo dobry przykład tego, jak układać repertuar na tego typu koncerty zarówno pod względem walorów poznawczych („monografia sonaty skrzypcowej w ujęciu historycznym”), jak i atrakcyjności estetycznej. Występ składał się z dwóch części. Chociaż w ramach poszczególnych elementów zachowano chronologię, to przełamana została ona w obrębie całości: najpierw duet wykonał „Sonatę E-dur” BWV 1016 J.S. Bacha plus „Sonatę d-moll” op. 9 Karola Szymanowskiego, a po przerwie „Sonat(in)ę D-dur” op. 137 nr 1 Franza Schuberta i „Sonatę h-moll” P.110 Ottorina Respighiego. 

Przełamanie Szymanowskiego i Respighiego młodzieńczą sonatą Schuberta (wydaną pośmiertnie jako „sonatina”) to dobry pomysł z uwagi na komfort wykonawczyń. Taki układ pozwolił im odetchnąć nieco od wyzwań technicznych, chociaż między burzą Szymanowskiego a naporem Respighiego klimat biedermeierowskiego saloniku robi wrażenie dość specyficzne. Wolelibyśmy chyba najpierw Schuberta (na rozgrzewkę, kiedy publiczność dopiero wciąga się w klimat koncertu) i Szymanowskiego, a potem Bacha (z kontemplacyjnym mollowym „Andante ma non tanto”) i Respighiego. Trudno jednak czynić z tego poważny zarzut.

Abstrahując od takiej czy innej kolejności, wykonanie wszystkich utworów było bez zarzutu. Rzadko się zdarza słyszeć duet kameralistyczny tak swobodny artystycznie i muzykalny, a zarazem tak zgrany i sumienny pod względem rzemiosła. W pierwszej i ostatniej części Bacha Czumburidze sięgnęła po charakterystyczną dla siebie ciemniejszą barwę i romantyczny rozmach. We wspomnianym „Andante” potrafiła jednak wycofać się, niejako „schować” samą siebie i delikatnie wyeksponować refleksyjną melodię, chętnie sięgając po lekko odbarwione flautando, brzmiące jakby z oddali. 

Zdjęcie: Ketevan-Sepashvili i Weriko Czumburidze, luty 2022 Filharonia Narodowa

Tańcząc wśród min

Sepaszwili dała dowód tego, że Bacha da się – a może wręcz należy? – grać na fortepianie praktycznie bez użycia prawego pedału, stosując ewentualnie pedał lewy na tej zasadzie, na jakiej klawesynista, chcąc usunąć się na chwilę w cień, przekłada ręce na „delikatniejszy” górny manuał albo w inny sposób zmienia registrację, zależnie od budowy instrumentu. Gruzińska pianistka w charakterystyczny dla siebie sposób, wykorzystała pedalizację w celach kolorystycznych, wyrazowych, a nie dla wytworzenia sztucznego legata, czytaj: zlepiania tego, co nie chce się kleić, albo dla ukrycia niedoskonałości tekstowych czy artykulacyjnych.

Pełny tytuł sonaty Szymanowskiego nie bez powodu brzmi „Sonata na skrzypce i fortepian”. Rola tego drugiego nie sprowadza się w niej do zwykłego akompaniamentu, a utwór stawia przed pianist(k)ą spore wyzwania techniczne, niewiele chyba ustępujące problemom, jakie napotykają tam skrzypce. Mimo – a może dzięki – swojej niezwykłej dojrzałości artystycznej Czumburidze pokazała w Szymanowskim młodzieńczy poryw, nie przekraczając jednak cienkiej granicy dzielącej go od histerii. Jednocześnie, wraz z uważnie partnerującą jej Sepaszwili, zadbała o zróżnicowanie barwy, dzięki któremu huśtawka emocjonalna, jaka charakteryzuje ten utwór, nie robi się nużąca. Nawet słuchaczom niekoniecznie zakochanym w Szymanowskim mogą się udzielić głębsze emocje.

Sonat(in)a Schuberta, podobnie jak sonata Bacha, była pokazem selektywności i bezpretensjonalności gry obu artystek. Wbrew pozorom nie jest to wcale łatwiutki utworek, bo choć ozdobiony pieśniarskim idiomem młodego kompozytora i z pozoru lekki oraz salonowy, jedną nogą wciąż zanurzony jest w klasycyzmie z typową dla niego masą drobiazgów wymagających mozolnego wyartykułowania. Szczególnie w finale – chciałoby się powiedzieć „za dużo nut”, a czasem i „za dużo nud”, zwłaszcza w wolnej części. Czumburidze i Sepaszwili udało się jednak przejść tanecznym krokiem obok tej potencjalnej miny programowej, nie detonując jej ani słuchaczy.

Gwoździe i laury

Gwoździem programu była w naszym odczuciu „Sonata h-moll” Respighiego, utwór, jak przystało na tego kompozytora, monumentalny i spektakularny – nie tylko w sensie efektów i fajerwerków, lecz także wykorzystania technik kompozytorskich, szczególnie w pomysłowej „Passacaglii”. Ta sonata, podobnie jak wyżej wspomniane dzieło Szymanowskiego, również przeznaczona jest na „skrzypce i fortepian” i w niej także bardzo wyraźnie to słychać. Pianist(k)a ma tam ogrom pracy do wykonania niemal na równi z wiolinist(k)ą. 

Pułapki rytmiczne, zaawansowana chromatyka i inne koszmarnie trudne przebiegi w połączeniu z ciężarem rozbudowanej formy mogą dla niejednego wykonawcy lub wykonawczyni stanowić gwóźdź do trumny. Wykonanie Weriko Czumburidze i Ketewan Sepaszwili nawet nie otarło się o takie niekorzystne skojarzenia – przeciwnie, spełniło wszelkie nadzieje, które można było żywić po usłyszeniu ich wykonania poprzednich trzech utworów. Kluczowe po raz kolejny okazało się zgranie obu artystek oraz ich uważność na kwestie kolorystyczne.

Choć niewątpliwie skrzypaczka lubi grać dużym dźwiękiem, to potrafi panować nad jego barwą i wolumenem. Nie szarżowała więc z fortissimem, za to potrafiła znakomicie wykorzystywać niknące pianissimo na granicy słyszalności. Pianistka nie przestawała jej uważnie słuchać i dostrajać się do niej. Umiała też wysunąć się na pierwszy plan tam, gdzie to pożądane, na przykład w wielu fragmentach zamykającej utwór „Passacaglii”, jak choćby w prezentacjach tematu czy imponującym finale tej części. Jak to często bywa w kameralistyce okazało się, że kluczowe znaczenie ma praca zespołowa – nawet jeżeli zespół składa się z zaledwie dwóch osób.

Z laurami można zrobić parę ciekawych rzeczy: wykorzystać je jako ozdobę, przyprawę albo na przykład palić je jak kadzidło. W tym ostatnim przypadku działają leczniczo, rozluźniająco i uspokajająco. Można robić więc z laurami wiele, byle na nich nie osiadać. Wygląda na to, że Weriko Czumburidze i Ketewan Sepaszwili tego uniknęły i mają nam jeszcze dużo do zaproponowania.

 

Koncert:

„Laureaci Konkursu Wieniawskiego – laureatka w duecie”

Weriko Czumburidze (Veriko Tchumburidze) – skrzypce
Ketewan Sepaszwili (Ketevan Sepashvili) – fortepian

  1. S. Bach, F. Schubert, K. Szymanowski, O. Respighi

Sala Kameralna Filharmonii Narodowej, Warszawa, 17 lutego 2022 roku