W ciągu ostatnich ośmiu lat, a zwłaszcza w okresie bezpośrednio poprzedzającym rosyjską inwazję na Ukrainę w lutym 2022 roku, Kreml prowadził kampanię kłamstw przeciwko temu państwu, w dużej mierze odwołując się do wątków historycznych. Jej motywem przewodnim były próby uzasadnienia, dlaczego Ukraina nie powinna cieszyć się pełną suwerennością i musi powrócić pod kontrolę Rosji.
Żeby zrozumieć logikę rewizjonizmu historycznego Putina należy dostrzec nadrzędny cel strategiczny, jaki mu przyświeca. Celem tym jest fundamentalna przebudowa europejskiej architektury bezpieczeństwa w duchu powrotu do porządku jałtańskiego. Przywódca Rosji dąży do skompromitowania (w wersji maksimum: dezintegracji) NATO, wypchnięcia Stanów Zjednoczonych z kontynentu europejskiego, przekształcenia Europy Środkowej w zdemilitaryzowaną strefę buforową. Wreszcie, do triumfalnego powrotu Rosji jako gracza, który ma prawo współdecydowania o wszystkim, co dotyczy euroatlantyckich struktur integracyjnych i bezpieczeństwa w Europie. Putin chce też zmusić Zachód, by ten uznał obszar poradziecki za strefę wyłącznych wpływów Moskwy (przy czym sam termin „obszar poradziecki” staje się coraz bardziej anachroniczny, jeśli wziąć pod uwagę wybory polityczne dokonywane przez wiele byłych republik ZSRR). Swoje cele Kreml najpełniej wyłożył w ultimatum wobec USA i Sojuszu Północnoatlantyckiego z grudnia 2021 roku.
Jednym słowem – Putin pragnie cofnąć zegar i wygrać przegraną niegdyś przez ZSRR zimną wojnę. Jednocześnie chce zapobiec przenikaniu do Rosji idei liberalno-demokratycznych. Próby budowania demokracji na Ukrainie są bardzo niebezpieczne, bo o ile większość Rosjan traktuje Zachód jako świat dość odległy od nich historycznie, kulturowo i mentalnie, o tyle Ukraińcy są „swoi”, a zatem jeśli demokracja udałaby się u nich, mogłaby się też udać w samej Rosji. To dlatego w 2014 roku, atakując proeuropejską Ukrainę, Putin de facto reaktywował doktrynę Breżniewa, a więc przyznał sobie prawo do interwencji, by zapobiec przenikaniu do kraju wrogiej ideologii. Podporządkowanie Ukrainy (swoiste „zbieranie ziem ruskich”) to zatem bardzo ważny cel, ale nie cel ostateczny.
Dla uzasadnienia swoich ambicji wielkomocarstwowych Kreml instrumentalnie wykorzystuje – niekiedy skrajnie zmanipulowane – narracje historyczne. Stanowią one zlepek faktów, kłamstw („faktów alternatywnych”), przeinaczeń, poważnych nadużyć interpretacyjnych, imperialnej propagandy oraz anachronizmów. Wszystko to prowadzi do silnego upolitycznienia i mitologizacji historii. Co więcej, z uwagi na rolę, jaką historia odgrywa w polityce zagranicznej i wewnętrznej Kremla, utrwalanie jej „kanonicznej” wersji jest traktowane jako istotny element bezpieczeństwa narodowego.
W przypadku Ukrainy propaganda historyczna Moskwy koncentruje się na kilku kluczowych wątkach.
Naród ukraiński jako sztuczny projekt
Po pierwsze, powtarzana jest teza, że naród ukraiński i język ukraiński to „sztuczne twory”. Ukraińcy w tej narracji stanowią odwieczną, nieodłączną część „trójjedynego narodu ruskiego” – wspólnoty opartej na tysiącletniej historii, języku, „ruskiej” identyfikacji etnicznej, wspólnej przestrzeni kulturowej, religii prawosławnej. Ich więź z państwem rosyjskim ma charakter szczególny i organiczny, a próby jej zerwania lub osłabienia (które mogą być inspirowane wyłącznie z zewnątrz – np. przez zachodnie służby specjalne) muszą skończyć się rozpadem ukraińskiej państwowości. Narracja „o jednym narodzie” służy wyłącznie udowadnianiu, że Ukraińcy powinni pozostawać pod neoimperialnym przywództwem Rosji i na zawsze zapomnieć o swoich aspiracjach euroatlantyckich.
W swojej argumentacji kremlowska propaganda powiela, w sposób sprymityzowany, podstawowe założenia XIX-wiecznej oficjalnej historiografii carskiej Rosji. Nawiązuje też do sformułowanych w skrajnie prawicowych środowiskach w kraju spiskowej tezy o narodzie ukraińskim jako polskim (a później austro-węgierskim) antyrosyjskim „projekcie” politycznym. Dla Putina fakt rozwoju ukraińskiego ruchu narodowego od połowy XIX wieku wydaje się całkowicie nieważny, podobnie jak walka o własne państwo od 1917 roku czy opór wobec władzy sowieckiej po II wojnie światowej.
Putin wspominał niejednokrotnie o „bujnym rozwoju” kultury małorosyjskiej i ukraińskiej dzięki sowieckiej polityce narodowościowej – „korienizacji” (rozciągając ją, wbrew faktom, na lata 30. XX wieku), ale „zapominał” wspomnieć o masowym terrorze, jaki dotknął zarówno ukraińskie elity, jak i społeczeństwo, na długo zahamowując rozwój jego tożsamości narodowej. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę, że podczas gdy władzom rosyjskim po rozpadzie ZSRR nie udało się zbudować nowej spójnej tożsamości zbiorowej, tożsamość ukraińska krystalizuje się współcześnie w przyspieszonym tempie – głównie pod wpływem rosyjskiej agresji.
Bękart 1991 roku
Po drugie – sama państwowość Ukrainy prezentowana jest jako pomyłka historii, mimo że Rosja w 1991 roku uznała jej granice. Ale skoro Ukraina nigdy nie powinna stać się państwem członkowskim NATO czy Unii Europejskiej, to Putin próbuje udowodnić, że w ogóle nie jest to państwo. Kilkakrotnie powtarzał tezę, że w związku z rozpadem ZSRR w 1991 roku Ukraina wyśliznęła się Rosji z rąk. Wszystko przez elity gorbaczowowskie, które dały się wodzić na pasku Zachodowi. Pomijany jest tu cały kompleks uwarunkowań politycznych, tożsamościowych, społeczno-ekonomicznych, które doprowadziły do rozpadu imperium, a także fakt, że ponad 90% Ukraińców zagłosowało w referendum 1991 r. za niepodległością. Jednak społeczeństwo w oczach Putina może być jedynie bezwolną „ludnością”, a nie podmiotem procesów politycznych.
Podważając państwowość Ukrainy, Putin jednocześnie podważa jej suwerenność, przyznając sobie prawo do interwencji zbrojnej, gdy nie zadowala go polityka władz sąsiedniego państwa. Wykazuje się tu szczególną amnezją, gdyż w 1994 roku w memorandum budapeszteńskim Rosja, w zamian za przekazanie jej przez Ukrainę strategicznego arsenału nuklearnego, zobowiązywała się do poszanowania suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy oraz powstrzymania się wobec niej od wszelkich gróźb użycia siły.
W tym, co mówi Putin, słychać echa narracji Związku Radzieckiego o Polsce z 1939 roku: Ukraina jest przedstawiana w ten sam sposób – jako państwo dysfunkcyjne, rządzone przez antynarodowy reżim, państwo, które nie ma dłużej prawa do suwerenności.
Zamach na korzenie i mit ojcowskiego imperium
W tym miejscu należy przejść do trzeciej kwestii: zawłaszczania cudzej spuścizny historycznej. Rosja traktuje współczesną Ukrainę jako kolebkę własnej państwowości. W orędziu do Zgromadzenia Federalnego w grudniu 2014 r. Putin podkreślił, że to na anektowanym Krymie mieszczą się duchowe korzenie narodu i państwa rosyjskiego, gdyż to tam w 988 r. wielki książę kijowski Włodzimierz przyjął chrzest, wprowadzając na Rusi chrześcijaństwo. Dla porządku: Księstwo Moskiewskie stało się samodzielnym podmiotem w XIII wieku. Dlaczego w tej sytuacji Ukraina ma mieć mniejsze niż Rosja prawo do własnego suwerennego państwa?
Po czwarte – w rosyjskiej narracji dominuje mit „dobrego imperium”. Wszystkie ziemie, kiedykolwiek przyłączone do Rosji, przyłączały się do niej rzekomo dobrowolnie, w nadziei na ochronę i opiekę. Nawet jeśli było inaczej – aneksje były usprawiedliwione, bo służyły „wysuniętej obronie”, zabezpieczaniu egzystencjalnych interesów Rosji. Mit „niewinnego imperium” zakłada, że zarówno z relacji rosyjsko-ukraińskich, jak i polsko-rosyjskich wymazywana jest prawda o ciemnych kartach historii: tak o zaplanowanym przez Stalina Hołodomorze, jak i zbrodni katyńskiej. Pakt Ribbentrop–Mołotow, który doprowadził do wybuchu najbardziej krwawego konfliktu w dziejach świata, prezentowany jest obecnie w Rosji jako największe osiągnięcie sowieckiej dyplomacji i powód do dumy.
„Dobre imperium”, jeśli zagarnia cudze terytoria, to jedynie „odzyskuje” swoje historyczne ziemie. Jeśli czegoś nie dostaje – to znaczy, że traci to, co mu się słusznie należy. W taką logikę wpisuje się teza Putina, że Ukraina otrzymała w ZSRR terytoria odebrane „historycznej Rosji”, takie jak Krym, a zatem jeśli chce się od Rosji uwolnić, powinna powrócić do granic z 1922 r. Prezydent Rosji jednym ruchem wymazał z historii świata lata 1991–2022 i próbuje naprawić błędy sowieckiego kierownictwa, które pozwoliło wypchnąć Rosję z „należnych” jej terytoriów.
„Polityka wieczności”
Po piąte – traktowanie historii przede wszystkim jako mitu służącego bieżącym celom politycznym uwidacznia się w tym, co Timothy Snyder nazwał „polityką wieczności”. Opiera się ona na cyklicznej koncepcji dziejów, na wiecznym powrocie momentów chwały i egzystencjalnych zagrożeń. W 2014 r., w reakcji na Euromajdan, propaganda rosyjska próbowała przekonać społeczeństwo, że oto za oknem jest rok 1941, i że trzeba znowu walczyć z nazistami. Naziści w retoryce Kremla to wszyscy, którzy nie zgadzali się na wasalną zależność Ukrainy od Moskwy. Kreml wykorzystywał tu traumę wielkiej wojny ojczyźnianej i zwycięstwo 1945 roku jako najważniejsze dla współczesnych wydarzenia z dziejów Rosji – jedyne, wokół których można budować poczucie wspólnoty. Fakt istnienia podczas II wojny światowej ukraińskich formacji, które kolaborowały z III Rzeszą, został potraktowany przez kremlowską propagandę jako przejaw esencji ukraińskiej tożsamości, śmiertelnie niebezpiecznej dla „rosyjskiego świata”.
W roku 2022 Rosja przeżywa z kolei swój rok 1939 – kiedy to agresje i aneksje terytorialne zapoczątkowane zostały jakoby w celach prewencji, odsunięcia od państwa realnych i wyimaginowanych zagrożeń. Jak stwierdził Putin w swoim wojennym orędziu z 24 lutego, w 1940–1941 ZSRR ze wszystkich sił próbował zapobiec wojnie, albo chociaż odwlec jej początek (sic!) i nie prowokować potencjalnego agresora, co osłabiło jego zdolności obronne w momencie agresji. Tym samym cena zwycięstwa okazała się kolosalna. „Po raz drugi Rosja takiego błędu nie popełni”.
Jak na razie jednak, rozwój sytuacji międzynarodowej wskazuje na to, że rosyjski lider, pogrążony w obsesjach historycznych, prowadzi kraj ku spektakularnej katastrofie.
Rubrykę redaguje Iza Mrzygłód.