Zbrodnie popełniane na ukraińskiej ludności dzień po dniu od początku rosyjskiej inwazji pokazały całemu światu, że Władimira Putina dotknęła ta sama paranoidalna utrata kontaktu z rzeczywistością, co jego niesławnego poprzednika na Kremlu – Józefa Stalina. Stalin wywołał na Ukrainie przerażający głód, Hołodomor, który w latach 1932–1933 zabił 3–4 miliony ludzi. Ale chociaż zbrodnia przeciwko ukraińskiej ludzkości uszła Stalinowi na sucho, Putin nie może liczyć na to samo.
Stalin nie tylko pozostał u władzy przez kolejne dwie dekady i gdy umierał w 1953 roku wciąż pełnił swój urząd – jeszcze w 1979 roku, gdy studiowałem współczesną historię Rosji na ostatnim roku studiów, skala klęski głodu nie była w pełni znana. Wynikało to ze zdolności Związku Radzieckiego do skutecznego kontrolowania informacji o tym, co działo się w jego granicach. Od tego czasu wiele się jednak zmieniło. Przede wszystkim to, że w 1991 roku Ukraina uzyskała niepodległość.
Kontrola informacji publicznej jest kluczowa do utrzymania władzy totalitarnej. George Orwell dobitnie przedstawił to w swojej powieści „1984” z 1949 roku, opierającej się na dobrej znajomości Związku Radzieckiego pod rządami Wielkiego Brata Stalina. Chociaż Putin nieustannie wykorzystuje do rozpowszechniania propagandowego przekazu kanały takie jak Russia Today, a także ogranicza działanie innych mediów, zakres jego kontroli nad przepływem informacji nie jest porównywalny z możliwościami, którymi dysponował Stalin. Ukraina nie znajduje się obecnie w granicach nowego imperium rosyjskiego, o którym fantazjuje Putin. Inaczej niż w czasie wielkiego głodu, cały świat obiegają informacje przekazywane przez odważnych dziennikarzy i obywateli, którzy opisują działania rosyjskich wojsk godzina po godzinie.
Podobnie jak w czasie klęski głodu, agenci totalitarnego kremlowskiego państwa mordują Ukraińców na wielką skalę. Z tą różnicą, że tym razem świat o tym wie. Zaczynają sobie z tego zdawać sprawę również rosyjscy żołnierze i obywatele, mimo największych wysiłków kremlowskiego Wielkiego Brata. Oficerowie i generałowie będą w bardzo wyraźny sposób pociągani do odpowiedzialności za to, co się teraz dzieje – do końca swojego życia. Tym razem hańby nie będzie dało się ukryć, tak jak miało to miejsce po Hołodomorze. To nie jest wojna, lecz tchórzliwa rzeź niewinnych i niszczenie miast dla samego zniszczenia, za co odpowiedzialność ponosi totalitarny przywódca, którego plan zawiódł – a on o tym wie. Dlatego się mści.
Ta analogia jest dla mnie bardzo osobista. Bezsensowne zniszczenia, których dokonują pociski i artyleria w Charkowie i których bez wątpienia będą dokonywać w samym Kijowie, aż nazbyt przypominają to, co Hitler nakazał zrobić w Warszawie w 1944 roku. Był oburzony, że podrzędni Słowianie i Żydzi powstają w tym mieście przeciwko nazistowskiemu Übermenschowi. Mój żydowski ojciec był wśród tych, którzy walczyli w drugim powstaniu warszawskim, które miało miejsce w 1944 roku. Stracił prawą rękę od pocisku moździerzowego, broni niezwykle użytecznej w walkach ulicznych, której brakowało wtedy powstańcom. Na razie w ukraińskich miastach obrońcom nie brakuje przynajmniej potrzebnej broni. Jednocześnie Putin nie może sobie pozwolić na zbyt liczne ofiary, które poniosłyby w razie wejścia do miast jego wojska, ponieważ nie jest w stanie w pełni kontrolować informacji, które przedostają się do Rosjan na temat tego, jaki los spotyka ich synów. Co więcej, jego oddziałów nie motywuje poczucie wyższości rasowej. Wręcz przeciwnie – w przeciwieństwie do nazistowskiego SS nie mogą zignorować tego, że ukraińskie kobiety, w wieku zbliżonym do ich własnych matek, konfrontują się z nimi właściwie w ich ojczystym języku. Tak więc, zamiast zrównać miasto z ziemią w odwecie po walce, co spotkało Warszawę, tchórzliwa rosyjska taktyka „wojskowa” polega na tym, że od razu zrównuje się je z ziemią w nadziei, że nie dojdzie do spotkania między rosyjskimi żołnierzami a miejscową ludnością.
Kremlowska propaganda wykazuje się historycznym analfabetyzmem. W obłąkańczy sposób mówi o misji denazyfikacyjnej wymierzonej w ukraiński rząd. Jakże niefortunne jest więc to, że na czele tego demokratycznie wybranego rządu stoi Żyd, Wołodomyr Zełenski. To istotny fakt, który nie tylko zadaje kłam temu bezsensownemu kremlowskiemu fake newsowi, lecz także pokazuje, jak daleko posunął się w swoim liberalnym usposobieniu w ciągu trzech krótkich dekad demokratycznej wolności kraj, który wcześniej znano z antysemickich pogromów, wybierając rząd, który jest jednoznacznie antynazistowski.
Prawdziwy spadkobierca nieludzkości Hitlera i Stalina siedzi oczywiście na Kremlu, dręczony nieufnością wobec otoczenia i obłąkańczymi, megalomańskimi złudzeniami, jak Hitler w swoim bunkrze w Berlinie.
Putinowi, podobnie jak kiedyś Hitlerowi, udało się doprowadzić do zjednoczenia przeciwników. Dzisiaj oznacza to pojednanie i konsolidację prawdziwie demokratycznych państw świata i ich mieszkańców. Przykładem są stosunki Polaków i Ukraińców, pomiędzy którymi dochodziło do licznych konfliktów na przestrzeni wieków. Teraz, w obliczu konfrontacji z nowym Stalinem, Polska chętnie udziela schronienia setkom tysięcy uciekających Ukraińców i stała się oczywistym szlakiem dostaw broni dla ukraińskiego wojska. Zarówno Ukraińcy, jak i Polacy mają coś na sumieniu w kwestii stosunku do Żydów, z którymi przez wieki dzielili swoje ziemie. Jednak po odzyskaniu niepodległości Polacy zbudowali wspaniałe i poruszające Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN w miejscu, gdzie w przeszłości znajdowało się centrum dowodzenia Żydowskiej Organizacji Bojowej (ŻOB), która kierowała bohaterskim, zakończonym klęską pierwszym warszawskim powstaniem, w getcie w 1943 roku. Z kolei Ukraińcy w pełni uznali straszliwą masakrę Żydów w Babim Jarze podczas drugiej wojny światowej. Symbolem represyjnego i wypaczonego stosunku Kremla do historii są zniszczenia dokonane przez rosyjskie pociski w miejscu upamiętniającym tę katastrofę.
Podobnie jak każde oburzające działanie rosyjskiego wojska w Ukrainie, również to zostało odnotowane przez wspólnotę międzynarodową. W konsekwencji kolejne narody odwracają się od Putina. 2 marca 141 krajów potępiło Rosję na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ – w tym Izrael, Zjednoczone Emiraty Arabskie, a nawet Serbia. Po stronie Rosji stanęli tylko trzej opłacani przez nią pachołkowie: Białoruś, Syria i Erytrea, a także, co było do przewidzenia, państwo-parias – Korea Północna. Mimo to, 35 krajów wstrzymało się od głosu, w tym Chiny, Indie, Iran i wiele krajów afrykańskich, wliczając, o dziwo, RPA. Co ważniejsze, sondaże wskazują, że obywatele Zachodu są coraz bardziej skłonni akceptować koszty ekonomiczne, które sami poniosą, jeśli będzie to oznaczało zduszenie władzy Putina poprzez pozbawienie go dochodów z gazu i ropy.
Czy istnieje choćby cień szansy na to, że okrucieństwa zadane przez Putina Ukraińcom nie przyniosą oczekiwanych przez niego skutków? Rządy państw świata muszą niezwłocznie znaleźć sposób na współpracę w obliczu globalnych wyzwań związanych ze zmianami klimatycznymi, które mogą przynieść skutki jeszcze bardziej niszczycielskie niż uderzenia rakietowe Putina. Szybkie organicznie zależności od gazu i ropy jest sprawą pierwszorzędnej wagi. Putin daje nam wszystkim dobry powód, aby dobrowolnie obniżyć standard życia. Wyłożyć więcej pieniędzy na produkcję energii niepochodzącej z paliw kopalnych, a jednocześnie bronić swobód demokratycznych. Odważni obywatele Ukrainy zasługują na nasze pełne wsparcie w związku ze straszliwymi ofiarami, które ponoszą. Być może na więcej niż jeden sposób otrzymujemy od nich właśnie lekcję prawdziwego znaczenia współpracy i ceny wolności.
* Artykuł został pierwotnie opublikowany w „History & Policy”.