Stopniowanie absurdu
Instytucje muzyczne, zarówno za granicą, jak i w Polsce, wprowadzają bojkot kultury rosyjskiej na różnych poziomach. Poziom najsensowniejszy, bo najbardziej precyzyjny, to obłożenie „embargiem” artystów i artystek otwarcie wspierających reżim Putina swoimi deklaracjami oraz twórczością czy występami, szczególnie na propagandowych imprezach, takich jak uroczystości olimpijskie, rocznicowe i inne.
Spotkało to Annę Nietriebko czy Walerija Giergijewa. Dlaczego jednak „embargo” pomija muzyków, niekoniecznie narodowości rosyjskiej, którzy chętnie uczestniczą w rosyjskich szopkach, by wymienić chociażby Plácida Dominga? Czy bojkot nie powinien dotyczyć wszystkich osób skwapliwie przyjmujących skrwawione srebrniki Putina i wspierających go swoją popularnością, a nie tylko tych z rosyjskim paszportem?
Poziom znacznie mniej sensowny to bojkot wszystkich rosyjskich wykonawców i wykonawczyń tylko z uwagi na ich pochodzenie, abstrahując od poglądów i ewentualnego zaangażowania po którejś ze stron konfliktu (nie brak przecież w Rosji obywateli i obywatelek ryzykujących wolność i zdrowie w trakcie protestów przeciw zbrodniczej polityce Kremla wobec Ukrainy). Tu zresztą pojawia się problem z definicją rosyjskości – czy powinna przesądzać metryka i miejsce urodzenia, narodowość zapisana w aktualnych dokumentach, a może autoidentyfikacja – wszystkie te kwestie w kraju tak ogromnym i zróżnicowanym etnicznie jak Rosja mogą być nieoczywiste i nie zerojedynkowe.
Poziom bezsensowny to „karanie” osób już nieżyjących i zdejmowanie z afiszy utworów kompozytorów rosyjskich, również takich, którzy umarli dawno temu, a na dodatek wcale nie było im po drodze ani z carem, ani ze Stalinem, a jeśli nawet czasem tworzyli dzieła wspierające władzę, to często pod mniej lub bardziej wyartykułowanym przymusem. Nierzadko zresztą przemycali w swojej twórczości krytykę autokratów i dyktatorów oraz skutków ich poczynań. Znakomitym przykładem jest XIII symfonia „Babi Jar” Dymitra Szostakowicza – wstrząsający tren pamięci żydowskich ofiar hitlerowskiego ludobójstwa – wyrzucona właśnie z programu Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena.
Doprawdy, trudno doszukać się utworu bardziej krytycznego wobec grozy wojny i eksterminacji na tle narodowościowym, niezależnie od tego, czy dopuszczają się jej faszyści niemieccy, rosyjscy, czy jacykolwiek inni. Sam prezydent Wołodymyr Zełenski stwierdził w nawiązaniu do niedawnego ostrzału Babiego Jaru, że historia się powtarza, czyli w tym, co się dzieje, widzi on podobieństwo do zbrodni hitlerowców, a nie ich przeciwieństwo, a zatem w kontekście ataku na Ukrainę przekaz XIII symfonii Szostakowicza pozostaje aktualny i nie zasługuje ona na cenzurę prewencyjną.
Pochwała niepamięci a wyczucie czasu
Praktyki takie jak damnatio memoriae, potępienie pamięci, czyli skazanie na zapomnienie, idealnie wpisują się w politykę reżimów typu autokratycznego, począwszy od czasów starożytnych, przez średniowiecze (na przykład niesławny „synod trupi”), po XX i XXI wiek, ze szczególnym uwzględnieniem Związku Radzieckiego, który z przeraźliwą determinacją „kasował” nie tylko pamięć o poszczególnych jednostkach, ale wręcz o całych kulturach i tradycjach. Warto też pamiętać, że wykluczanie osób danej narodowości z życia publicznego i kulturalnego to klasyczna ksenofobia – a ona nie przeciwstawia się nacjonalizmowi, tylko wpisuje się w żelazny repertuary jego środków. Podobnie jest ze stosowaniem odpowiedzialności zbiorowej.
Notabene, gdyby upierać się przy miejscu urodzenia jako wyznaczniku narodowości, trzeba by przemyśleć wyrzucenie z programów oper i filharmonii dzieł Stanisława Moniuszki – przyszedł bowiem na świat w Ubielu (Białoruś).
Problematyczny jest także sam moment, w którym nakładane są sankcje na rosyjskich artystów i artystki oraz na kulturę rosyjską en bloc. Inwazja Rosji na Ukrainę nie rozpoczęła się 24 lutego 2022 roku, lecz trwa od roku 2014, od początku okupacji Krymu i wojny w Donbasie. Wydarzenia sprzed ośmiu lat od dzisiejszych różni oczywiście skala zniszczenia i liczba ofiar śmiertelnych, ale czy naprawdę konflikt militarny musi osiągnąć aż takie rozmiary, żeby społeczność międzynarodowa oraz lokalne instytucje kultury raczyły się zorientować, że z agresorami się nie współpracuje, a zbrodniarzom nie podaje się ręki?
O Wiktorze Nikitinie, wyrzuconym właśnie z obsady „Borysa Godunowa” w Teatrze Wielkim–Operze Narodowej, już od dziesięciu lat wiadomo, że nosi na piersi wytatuowaną swastykę. Długo nie wadziło to dyrekcji TW-ON – ale teraz nagle zaczęło jej przeszkadzać pochodzenie śpiewaka. Owa damnatio memoriae zamiast być potępieniem pamięci przemienia się w pochwałę niepamięci, a w każdym razie dziwnie krótkiej i wygodnej pamięci tych, którzy jako kustosze tradycji i kultury powinni jak mało kto pamiętać wydarzenia sprzed zaledwie dekady.
Zasłona dymna (przed oczami)
Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że nagłe, by nie rzec histeryczne potępianie w czambuł Rosjan(ek) i rosyjskości przez niektóre instytucje to czysto PR-owa próba ratowania twarzy połączona z chęcią zwrócenia na siebie uwagi. „Zobaczcie, jesteśmy aktywni, solidarni i służymy wsparciem moralnym, choć przez lata nie przeszkadzała nam współpraca z tymi, do których dziś się nie przyznajemy”.
Zadziwiająca jest też wybiórczość geopolityczna omawianego bojkotu. Skala i brutalność agresji rosyjskiej na Ukrainę jest porażająca i wymaga jak najostrzejszej reakcji. Rosja jednak nie zaczęła tego konfliktu wczoraj, nie jest też jedynym państwem na świecie, które prowadzi niesprawiedliwą wojnę lub stosuje prześladowania ze względu na przynależność narodową lub etniczną z roszczeniami terytorialnymi w tle (czasem sięgającymi dziesiątki lat wstecz, czasem setki, a czasem tysiące). Nie słychać jakoś protestów przeciwko goszczeniu w Polsce obywateli z krajów, w których rażąco łamie się prawa człowieka, oraz przeciwko bywaniu u nich w gościach.
Petrodolary i juany nie parzą w ręce, a na ewentualne wyrzuty sumienia działają najwyraźniej kojąco, przynajmniej dopóki wokół danego reżimu nie zrobi się za głośno. Wówczas donośne i lawinowe potępienie wszystkich obywateli danego kraju jak leci, w pakiecie z ich kulturą, ma najwyraźniej odwrócić uwagę od tego, że w najlepsze kwitła kiedyś współpraca z nim, a z innymi reżimami kwitnie nadal.
Kwitnie dlatego, że się opłaca – tak jak w tym akurat momencie opłaca się odsądzenie od czci i wiary całej kultury rosyjskiej, nawet jeśli uderza także w niewinnych niczemu wykonawców (zwłaszcza tych u progu kariery, którym może to mocno zaszkodzić), czy jest anachronicznym ciosem wymierzonym w twórców sprzed stu–dwustu lat. Straszno i śmieszno jest więc, kiedy Wielkanocny Festiwal Ludwiga van Beethovena usuwa rosyjskich wykonawców i kompozytorów z uwagi na postępowanie dzisiejszej Rosji, w której częstym gościem bywał jeszcze niedawno… sam Krzysztof Penderecki.
Dajmy mówić muzom
Zadziwiające, że w obecności dzieł kompozytorów rosyjskich na swoich afiszach niektóre instytucje widzą tylko problem wizerunkowy, a nie dostrzegają szansy, jaką ona daje. Zamiast obkładać je embargiem, można nadać poszczególnym dziełom kontekst, który z jednej strony pozwoli ukazać ich ponadczasową wartość estetyczną, a z drugiej pozwoli na wyrażenie sprzeciwu wobec nieludzkich i zbójeckich działań Rosji.
Teatr Wielki–Opera Narodowa nie poprzestaje na wyrzuceniu Nikitina z obsady „Borysa Godunowa”, lecz idzie dalej i całkowicie rezygnuje z wystawienia tej opery. A przecież odrobina wyobraźni i sprawności reżyserskiej pozwoliłyby wpleść w inscenizację elementy sztuki krytycznej w stosunku do bieżących wydarzeń. Do tego jednak trzeba dysponować wspomnianą wyobraźnią i warsztatem, które pozwoliłyby zmodyfikować spektakl w wymowny sposób. Aby w ogóle o tym pomyśleć, trzeba by się najpierw skupić na przekazie artystycznym, a nie koncentrować się wyłącznie na medialnym image’u.
Jest również znamienne, że instytucje muzyczne, również te, które pozbywają się z afiszy rosyjskich kompozytorów i wykonawców, nie mogą pochwalić się nadmiarem kompozycji twórców ukraińskich w programach swoich koncertów i spektakli. Nawet doświadczeni polscy miłośnicy i miłośniczki muzyki nie znają w większości dzieł ukraińskich kompozytorów i kompozytorek, i trudno mieć im to za złe, gdyż przez lata gros instytucji nie zainteresowało się tym, żeby przybliżać je słuchaczom i słuchaczkom.
Sztuka to nie tylko środek samorealizacji twórczej, forma rozrywki, powód do wzruszeń i przyczynek do refleksji – wiążą się z nią również powinności społeczne. Dlatego Mariusz Treliński, mówiąc: „Opera milknie w takich momentach […] Niech to milczenie będzie głosem solidarności z narodem Ukrainy”, daje dowód wygodnictwa. Jakby nie dostrzegał obowiązku ciążącego na sztuce, która po wielokroć wspierała dążenia do wolności i dawała oparcie prześladowanym, a nie sama kogokolwiek wykluczała i prześladowała. Sentencja inter arma silent Musae, w czasie wojny milczą muzy, nie zaleca uciszania muz, tylko podsumowuje smutny fakt, że w czasie wojny sztuka ma pod górkę. Po co jeszcze bardziej utrudniać jej życie?
Może więc tuzy życia kulturalnego, w tym muzycznego, zamiast poniewczasie rozdzierać szaty, powinny lepiej posypać głowy popiołem i zastanowić się nad tym, kogo i za co jest sens piętnować i rugować, a kogo warto promować – nie tylko wtedy, gdy w jego kraju wybucha wojna.