Tomasz Sawczuk: W 2015 roku Angela Merkel powiedziała: „Damy radę”.
Kamil Frymark: Wszystko zaczęło się trochę wcześniej. Niemcy były pod presją Grecji i Włoch, które oczekiwały pomocy w przyjmowaniu uchodźców. Berlin nie był do tego skłonny i obstawał przy restrykcyjnym podejściu do prawa azylowego UE. Ale już w 2014 roku zdawano sobie sprawę, że poziom imigracji będzie większy.
Niemcy były już wtedy, a teraz są jeszcze bardziej, państwem migracyjnym. W tej chwili prawie 27 procent ludności Niemiec ma jakieś tło migracyjne, to znaczy urodziło się, nie mając niemieckiego obywatelstwa albo nie posiada go co najmniej jedno z rodziców. Kraj miał też pewną pamięć instytucjonalną, choćby z okresu, gdy do Niemiec docierali uchodźcy z wojen bałkańskich. Społeczeństwo było też w większości pozytywnie nastawione do przyjmowania imigrantów i uchodźców.
I wtedy otwarto granice.
Kanclerz Merkel podejmuje decyzję o niezamykaniu południowej granicy z Austrią. Zawieszone zostają zasady normalnego postępowania azylowego. I dochodzi do szybkiego napływu uchodźców. Szacuje się, że w latach 2015–2016 złożono w RFN 1,3 miliona wniosków o azyl. Pamiętamy zdjęcia z dworca w Monachium. Bawaria przyjmuje ludzi przy ogromnym zaangażowaniu społeczeństwa. W następnych tygodniach dołączają kolejne regiony Niemiec, chociaż gotowość do spontanicznego niesienia pomocy była wyższa w zachodnich landach, gdzie doświadczenia migracyjne istniały od połowy lat pięćdziesiątych.
To był zresztą jeden z błędów kanclerz Merkel – brak sprawnej polityki komunikacyjnej. To było bardzo widoczne już w pierwszej fazie. Ona nie próbowała się specjalnie komunikować ze społeczeństwem, a w szczególności z regionami dawnej NRD. Dlatego na wschodzie niektórzy mieli wrażenie, że znowu im się coś narzuca, podobnie jak po zjednoczeniu Niemiec.
W jaki sposób odbywało się to przyjmowanie?
W pierwszych dniach było trudno. Centra recepcyjne nie były przygotowane dla tak dużej liczby osób. W nagłym trybie ściągano ludzi z urlopów, a nawet z emerytury, jeśli w przeszłości pracowali w urzędach migracyjnych. Policja federalna i jednostki landowe pomagały w rejestrowaniu ludzi.
Czy udało się wtedy uniknąć kryzysu humanitarnego?
Tak, został zażegnany. Ale wiązało się to z ogromnym wysiłkiem społeczeństwa, organizacji pozarządowych i kościelnych, a także przedsiębiorców. Znaczenie miała przede wszystkim lokalna społeczność, która w pierwszych dniach rzuciła się do pomocy.
Czyli podobnie jak teraz?
Bardzo podobne obrazy do tego, co teraz obserwujemy. To są właśnie pierwsze rzeczy, które kojarzą się z ryzykiem kryzysu humanitarnego. I żeby go uniknąć – wszystkie ręce na pokład.
Dopiero po kilku tygodniach pomoc państwa stała się bardziej systematyczna i była bardziej odczuwalna dla wolontariuszy i organizacji pozarządowych. Wtedy zaczęła działać stara zasada niemieckiej polityki azylowej. Ludzi rozdzielano równomiernie na wszystkie szesnaście landów w proporcji do ich liczebności. Dlatego w Bawarii było ich najwięcej, a w Bremie czy Saarze mniej, podobnie jak we wschodnich landach.
Jaka była reakcja społeczna? Niektórzy mówią, że na początku dominowały dobre emocje, natomiast w dzisiejszych Niemczech tamten kryzys uchodźczy to drażliwy temat.
Rzeczywiście, na początku dominował entuzjazm pierwszych dni: że to nas łączy jako Niemców, że to wspólna sprawa i pomagamy, a najważniejsza jest słynna niemiecka kultura otwartości. Z czasem poparcie się zmieniało. To jest trochę naturalne po początkowym zrywie. Pojawiają się różne problemy społeczne, gospodarcze, trudności z integracją części uchodźców.
Ale gdy patrzę na późniejsze sondaże opinii publicznej, to wciąż za każdym razem większość Niemców była gotowa do przyjmowania nowych uchodźców, czyli ta gotowość nie malała. Na przykład, gdy doszło do pożaru w greckim obozie dla uchodźców w Morii w 2021 roku, poparcie dla przyjęcia uchodźców było na poziomie 87 procent, przy czym 44 procent wyrażała na to zgodę pod warunkiem, że także inne państwa UE przyjmą część azylantów. Całkowicie przeciw nowym uchodźcom wypowiadało się wówczas jedynie 10 procent badanych. A zatem gotowość do przyjmowania wzrasta, gdy proces jest uporządkowany, gdy wiadomo, ile osób przyjmujemy i kto przychodzi. Stąd poparcie spadło do 48 procent w czasie kryzysu na granicy unijno-białoruskiej, chociaż wciąż więcej było zwolenników niż przeciwników przyjmowania uchodźców.
Natomiast takie zmiany nastrojów przełożyły się oczywiście na politykę. Przede wszystkim na wzrost poparcia dla przeciwnej imigracji AfD w różnych momentach po 2015 roku. W pierwszej połowie 2016 roku liczba jej zwolenników wzrosła z 9 do 16 procent, a w poszczególnych landach na wschodzie Niemiec nawet do dwudziestu kilku procent. To jest właśnie ten sygnał, który utożsamiano potem z niezgodą na politykę migracyjną, która wynikła z decyzji Angeli Merkel.
Co się działo potem z tymi, którzy przyjechali? Mija już siedem lat.
Mamy badania opublikowane przez Instytut Rynku Pracy (IAB) dotyczące najważniejszego elementu polityki integracyjnej, to znaczy rynku pracy. Ponad połowa osób, które przyjechały do Niemiec od 2013 do 2016 roku, znalazła zatrudnienie w Niemczech albo uczestniczyła w kursach zawodowych. Była spora różnica między zatrudnieniem mężczyzn i kobiet – 57 do 29 procent. Migranci zdecydowanie częściej niż Niemcy wykonują prace o mniejszym stopniu skomplikowania. Dotyczy to 44 procent w porównaniu do 13 procent Niemców. Zwykle pracują poniżej kwalifikacji. Zatrudnienie nowoprzybyłych osób było też odpowiedzią na brak pracowników na niemieckim rynku pracy.
Do tego ważną zasadą niemieckiej polityki po 2015 roku stały się obowiązkowe kursy integracyjne. Po pierwsze, to są kursy językowe, które mają pomóc nauczyć się języka niemieckiego od zera albo go doszkolić. To jest około 600 lekcji języka. Po drugie, dochodzi do tego 100 godzin kursu orientacyjnego, który informuje o zagadnieniach takich jak polityka, demokracja, historia, człowiek i społeczeństwo. Czyli przybliża życie w Niemczech.
I wreszcie bardzo istotna kwestia, czyli szkolnictwo. Tu ważna uwaga: zasadnicza część polityki migracyjnej dzieje się w landach, a te mają często szesnaście różnych polityk oświatowych. Nie ma jednego modelu edukacyjnego dla całych Niemiec. Ale można powiedzieć, że część landów tworzy specjalne klasy integracyjne, które mają dać poczucie bezpieczeństwa i pomóc zorientować się w niemieckim systemie edukacji.
Jakie lekcje płyną z tej historii dla Polski? Czy można tu mówić o sukcesach albo błędach, z których możemy się czegoś nauczyć?
Możemy powiedzieć, czego nauczyli się dzięki temu sami Niemcy. Na pewno stało się jasne, że polityka migracyjna to wyzwanie długofalowe. To jest maraton, a nie sprint. Niemcy są świadomi, że ten krótki okres, w którym my w Polsce jesteśmy teraz, gdy próbujemy uniknąć katastrofy humanitarnej, to tylko pierwszy etap. Potem przychodzi połączony wysiłek na wszystkich szczeblach administracyjnych, który uwzględnia samorządy i społeczeństwo obywatelskie. Ten wysiłek będzie tylko większy w kolejnych miesiącach.
Po drugie, wielkie znaczenie ma polityka integracyjna. To dotyczy w największym stopniu polityki samorządowej, bo chodzi o etap, na którym ludzie mają już stabilne zakwaterowanie i podstawowe warunki bytowe. Po 2016 roku wiele niemieckich samorządów powoływało nowe struktury organizacyjne, wychodząc naprzeciw potrzebom uchodźców. Dzięki temu każdy wiedział, gdzie może się zwrócić z pytaniem albo problemem. Powstały urzędy rzeczników do spraw migracji, którzy koordynowali prace w ramach samorządów. To wiąże się również z przygotowaniem strategii samorządowych, jeśli chodzi o mieszkalnictwo czy szkolnictwo. Chodzi tutaj o bardzo szeroko rozumianą ofensywę integracyjną, która obejmuje edukację, pracę, ale też udział w życiu społeczności w ramach lokalnych wspólnot, towarzystw, klubów sportowych.
Ważna jest również komunikacja ze społeczeństwem na wszystkich szczeblach. W landach powstały instytucje, takie jak rady do spraw migrantów czy integracji, w których kładzie się ogromny nacisk na dialog społeczny z udziałem organizacji, które zajmują się pomocą humanitarną i polityką integracyjną. Przygotowuje się aktualne materiały dla migrantów, które ułatwiają odnalezienie się w życiu społeczności. Znaczenie ma też zaangażowanie w procesy integracji i pomagania samych migrantów, a także diaspory żyjącej na danym terytorium. Chodzi o to, żeby mogli brać udział w dialogu, podejmowaniu decyzji i kształtowaniu polityk. To daje poczucie wpływu.
Kolejna sprawa to wsparcie dla wolontariuszy. Jest bardzo silne przekonanie, że należy pomagać również tym, którzy pomagają. Znów, na rożnych szczeblach pojawiają się mentorzy, nauczyciele, pomoc psychologiczna. Nie tylko wikt i opierunek, ale bardzo istotne jest również to, co wychodzi ponadto.
To sugeruje, że trzeba zaplanować odpowiednie wydatki.
Jest więc jeszcze jedna rzecz, którą zrobili Niemcy. Bardzo szybko i konkretnie. Kilkukrotnie zwiększyli budżet federalnego Urzędu do spraw Migracji i Uchodźców (BAMF). To jest miejsce, które koordynuje z poziomu federalnego politykę azylową i migracyjną Niemiec. I to pokazuje ogrom wykonywanej pracy. Łącznie od 2016 roku na politykę migracyjną wydano ponad 100 miliardów euro.
Ciekawa jest też kwestia, która do pewnego stopnia wiąże się z niemiecką specyfiką. Otóż przetoczyła się tam bardzo burzliwa dyskusja na temat obustronnej integracji. Chodzi o przekonanie, że integracja dotyczy nie tylko osób, które przychodzą, ale i my musimy dostosowywać się do nowej sytuacji. Ta debata wciąż trwa. Wokół AfD skupiają się właśnie głosy osób, które twierdzą, że Niemcy nie powinny się zmienić.
Jaka jest reakcja Niemiec na obecny kryzys uchodźczy?
Jeśli chodzi o nastroje społeczne, ponad 90 procent Niemców jest za tym, żeby przyjmować uchodźców wojennych z Ukrainy. Jest za tym nawet 68 procent wyborców AfD. Co do tego, jak Niemcy sobie radzą, głównym miejscem wydarzeń jest oczywiście Berlin, do którego przyjeżdża najwięcej osób. Na dworzec kolejowy w Berlinie przychodzą pomagać wolontariusze i organizacje pozarządowe, podobnie jak działo się wcześniej w Monachium. Jest to w dużej mierze pomoc pozapaństwowa. To ma swoje granice i szybko potrzebne będzie wsparcie państwa, które powoli rusza.
Szacuje się, że w Niemczech mieszka około 250 tysięcy Ukraińców. Wiele osób pojedzie do nich. Większość landów jest gotowa do relokacji i przyjęcia migrantów, natomiast w obecnej sytuacji pewnym problemem jest proces rejestrowania przyjeżdżających osób. Stąd apele władz, by rejestrować się w samorządach. Tam można zgłaszać się po pomoc. Do tego landy, podobnie jak część miast, coraz głośniej wołają o zorganizowanie szczytu z udziałem kanclerza i władz regionalnych, żeby koordynować działania, bo główne miasta szybko zostaną przeciążone. Wiele spośród pojawiających się problemów wygląda podobnie jak u nas.