Paul Feyerabend (1924–1994) wydał „Przeciw metodzie” po raz pierwszy w roku 1975. „Prawda i metoda” Hansa-Georga Gadamera wyszła w 1960. Można powiedzieć, że „metoda” jest w tytułach obu tych bardzo wpływowych książek Złym Innym, ciemną stroną mocy ludzkiego intelektu. Ale może bardziej jest jego stroną bezmyślną albo lubiącą komfort utartych ścieżek. Gadamer postanowił dać jej odpór na polu filozofii, Feyerabend – na polu nauki.

Dwuznaczna sława książki Feyerabenda, której polski przekład wznowiła niedawno Aletheia, wynikała z tego, że prawdopodobnie niewiele osób wypowiadających się o niej przeczytało ją w całości, natomiast wiele innych zasłyszało, że jej autor głosi bezwartościowość wszelkich metod naukowych, odrzuca racjonalizm i propaguje zasadę „anything goes”, której – jak najbardziej skądinąd przez niego zamierzony – niedbały wyraz językowy rozwścieczył obrońców porządku. Zasada ta była wyrazem anarchizmu metodologicznego – z etykietą rzecznika tej właśnie odmiany filozofii nauki Feyerabend przeszedł do historii. Fraza „anything goes” jest trudna do przetłumaczenia. Może znaczyć „wszystko przejdzie”, „wszystko ujdzie” – tak ją nierzadko na nasze przekładano, aby uwypuklić niechlujstwo autora czy wręcz jego szkodnictwo. W przekładzie „Przeciw metodzie” przyjęto wersję „wszystko się nada”, która podkreśla istotną treść maksymy Feyerabenda, tę mianowicie, że w pracy naukowca przydatne może być każde narzędzie intelektualne i nie należy z góry przesądzać, które jest lepsze od innych, ponieważ w pewnych przypadkach może się okazać, że najprzydatniejsze jest to, które nie ma nic wspólnego z nauką.

Bliższe zapoznanie się z „Przeciw metodzie” może być zaskakujące dla tych, którzy kojarzą autora z potocznie rozumianym „anarchizmem” intelektualnym polegającym na tym, że można napisać cokolwiek o czymkolwiek i wszystko ujdzie, jeśli tylko nie będzie zbyt wielu błędów ortograficznych. Większa część tej książki składa się z precyzyjnych, nadzwyczaj drobiazgowych analiz kilku przypadków z historii nauki, głównie dotyczą one badań Galileusza. Podstawą rozumowań Feyerabenda jest dowodzenie, że wartościowe teorie naukowe nie muszą być zgodne ani z jakkolwiek rozumianym „doświadczeniem” (w tym także z doświadczeniem naukowym), ani ze sobą nawzajem, jak również, że są one z reguły niespójne we własnych treściach. Posługując się ogromnym materiałem źródłowym, wykazał, że Kopernik i Galileusz formułowali swoje teorie nie tylko bez zgodności z ówcześnie dostępnymi danymi obserwacyjnymi, ale wręcz w przeciwieństwie do nich. Przy czym nie chodziło o obserwacje potoczne, zgodnie z którymi Słońce porusza się na niebie, a ołowiana kulka spada szybciej niż kłąb ptasich piór, lecz o prowadzone w ich czasach doświadczenia protonaukowe – to ich wyniki nie odpowiadały teoretycznym obrazom świata skonstruowanym przez Kopernika i Galileusza. Feyerabend, który miał dobre wykształcenie naukowe i wiedział, o czym pisze, wskazywał na podobne sytuacje również w odniesieniu do nowoczesnej fizyki. Ostrze jego rozumowań skierowane jest przeciw ludziom wierzącym, że nauka jest monolitycznym gmachem obiektywnie istniejącej wiedzy o świecie i jako taka ma (a konkretnie: jej przedstawiciele mają) prawo do autorytatywnego wypowiadania się na tematy ważkie dla życia ludzi, społeczeństw czy narodów. „Anarchia” Feyerabenda jest sprzeciwem wobec takiej autorytarności.

„Przeciw metodzie” to książka napisana z nadzwyczajną inteligencją, jej autor ani na moment nie traci czujności intelektualnej, ani na chwilę nie schodzi ze swojej ścieżki, którą wytycza, wiedząc bardzo dobrze, dokąd chce dojść. Ten „anarchista metodologiczny” formułował swoje poglądy bardziej precyzyjnie i starannie niż wielu admiratorów ścisłości, a dokumentował je setkami przypisów ze szczegółowymi referencjami bibliograficznymi odsyłającymi do publikacji ze wszystkich epok, od antycznych traktatów matematycznych po pisma Einsteina i Bohra. Zarazem jednak „Przeciw metodzie” sama jest przykładem nieposłuszeństwa wobec wszelkiego rygoru poza tym, jaki narzuca sobie autor – a Feyerabend nieustannie zmieniał jej kształt, w kolejnych wydaniach skreślał niektóre fragmenty, gdzie indziej zaś dopisywał nowe. Analizując wnikliwie wiele kwestii z historii nauki, nie uważał za konieczne przywołania wielkich autorytetów w tej dziedzinie, takich jak choćby Sarton czy Neugebauer, a Duhema, Needhama i Thorndike’a wspomniał tylko en passant. Zresztą w całej swojej działalności intelektualnej Feyerabend pozostawał rzadkim przykładem drogowskazu idącego wskazywaną przez siebie drogą, co wzbudzało wobec niego zachwyt jednych i nienawiść innych.

Prezentowane przez niego ujęcie ludzkiej działalności intelektualnej cechuje stała, zasadnicza nieufność wobec wszelkich jednoznacznie ustalanych schematów myślowych, zwłaszcza zaś wobec schematów metodologicznych – dotyczy to przede wszystkim, choć nie tylko, uprawiania nauki. Ta nieufność wynika nie z jego chęci mącenia ludziom w głowach – tej bowiem nie przejawiał wcale, przeciwnie, usiłował raczej porządkować ich mętną zawartość – lecz z przeświadczenia o nieskuteczności takich schematów w obliczu nieograniczonej zmienności świata, w którym istniejemy, zmienności jego form, które możemy postrzegać i badać, zmienności naszych nastawień, wreszcie – zmienności sytuacji, w których poznajemy rzeczywistość. „Anarchistyczna” w jego rozumieniu nie była nauka, lecz rzeczywistość, którą ta nauka chce opisać i zrozumieć. Właśnie dlatego występował tak intensywnie przeciwko obrazom nauki ukazującym ją jako twór wewnętrznie jednolity i spójny metodologicznie, jako idealnie zaprojektowaną i sprawnie działającą maszynę do wytwarzania i pomnażania wiedzy pewnej, dowodząc, że nauka w rzeczywistości nigdy nie była taką maszyną i być nią nie może z przyczyn zasadniczych, takich jak praktycznie nieskończona różnorodność badanej przez nią rzeczywistości czy przypadkowość ewolucyjna ludzkiego aparatu poznawczego i jego ekstensji językowych.

Tezy Feyerabenda są o wiele bardziej radykalne niż pomysły Kuhna dotyczące koncepcji „rewolucji naukowych”, które wnoszą jakoby skokowe zmiany do „nauki normalnej” i funkcjonujących w jej ramach „paradygmatów”. W optyce Feyerabenda samo pojęcie „nauki normalnej” nie ma racji bytu, zakłada się w nim bowiem, że istnieją takie fazy rozwoju nauki, w których osiąga ona stan wewnętrznej stabilności jako zestaw ustalonych narzędzi i procedur poznawczych dla umysłu ludzkiego. Tymczasem „nauka” według autora „Przeciw metodzie” to raczej deleuzjańskie kłącze niż korzeń palowy z uporządkowanymi odrostkami. Oszałamiający paradoks, który tkwi w jej naturze, polega na jej usiłowaniu uporządkowania tego, czego nigdy nie da się w pełni uporządkować – rzeczywistości, świata, istnienia.

Ale wizja Feyerabenda to nie tylko wyzwanie rzucone buchalterom intelektu. Jest to również projekt mocno ryzykowny, z czego zresztą jego autor zdawał sobie sprawę, zwłaszcza pod koniec życia, lecz jego wypowiedzi na ten temat świadczą o poczuciu bezradności. Otóż anarchizm metodologiczny, obiecując otwarcie umysłów na wszelkie możliwości pracy intelektualnej i uwolnienie ich spod władzy bezzasadnych autorytetów, stwarza zarazem niebezpieczeństwo, a nawet kilka niebezpieczeństw.

Po pierwsze, myślenie prowadzone według takich zasad, wymaga, wbrew pozorom, ogromnej dyscypliny intelektualnej. Przy jej braku prowadzi donikąd, do odkrywania oczywistości lub do lansowania najgorszych ambajów pod pretekstem „nieszablonowości”. W skrajnych wypadkach prowadzi do realnych, znacznych szkód społecznych wynikających z nawoływań do „włączenia myślenia” w taki sposób, że zostaje ono całkowicie wyłączone. 

Po drugie, w wymiarze społeczno-politycznym postulat odebrania nauce praw do regulowania niektórych przynajmniej zasad życia zbiorowości ludzkich może doprowadzić (a ściślej mówiąc, już doprowadził) do lansowania „alternatywnych” metod, modeli i sposobów życia – wcale nie wszystkie z nich są bezpieczne.

Wreszcie mocne podkreślanie permanentnego stanu debaty prowadzonej wewnątrz nauki może skutkować (i skutkuje) przeświadczeniem osób niezajmujących się nią, że uczeni tak naprawdę niczego nie wiedzą na pewno i tylko udają, że są mądrzy, a skoro tak, to nie ma po co zawracać sobie głowy tym, co oni mówią, ponieważ mój szwagier przecież też coś wie i może podzielić się ze mną tą wiedzą w ciekawszy sposób. Z tego rodzaju konsekwencji swojego myślenia Feyerabend zdał sobie sprawę późno.

Nauka Feyerabenda sprowadza się ostatecznie do przestrogi – cokolwiek myślimy o świecie i robimy w świecie, świat i tak nas zaskoczy. Jak nie przyznać mu racji? Oto żyjemy sobie względnie spokojnie, lecz pewnego dnia budzimy się i widzimy wojnę całkiem blisko nas. Oto widzimy następnie, że prezydent napadniętego państwa, do tej pory traktowany na arenie międzynarodowej umiarkowanie poważnie, z tygodnia na tydzień wyrasta na herosa ludzkości i zaczyna odgrywać rolę dziejową. Takiego obrotu spraw nie dałoby się przewidzieć na podstawie żadnej teorii politologicznej – a przecież jest ich legion.

 

Książka:

Paul Feyerabend, „Przeciw metodzie”, przeł. Stefan Wiertlewski, Wydawnictwo Aletheia, Warszawa 2021.