Trudno zliczyć, który to już raz w tym stuleciu dostajemy do czytania dziennik pisany przez ważną postać kultury polskiej dwudziestego wieku. Należy on do rodzaju dzienników pisanych na gorąco, bez starannej obróbki stylistycznej. Może nawet nie tyle był „pisany”, ile rzucany na papier, momentalnie, w wolnych chwilach wyrwanych ze strumienia wydarzeń. Ponadto jego autor przeplatał zapisy wieloma rysunkami, szkicami i portretami, ponieważ dla opisu tego, co widział i czego doświadczał, nie wystarczało mu medium słowa. Jest to dziennik wojenny Józefa Czapskiego.

Zapiski Czapskiego z okresu dwóch lat (od marca 1942 do marca 1944 roku z niewielkimi wtrętami późniejszymi) zajmują sześćset stron druku, a podana przez wydawców informacja, że stanowią zawartość czterech zeszytów z zasobu liczącego ich około trzystu, powoduje u czytającego lekki wstrząs. Z pobieżnego rachunku wynika bowiem, że edycja całości tego dorobku diarystycznego zajęłaby jakieś czterdzieści pięć tysięcy stron, czyli więcej niż mają dzieła zebrane Lenina. Chyba jednak lepiej będzie, i to pod każdym względem, porównać Czapskiego z Gandhim, którego dzieła wydano w okrągło stu tomach i mają one przeszło pięćdziesiąt tysięcy stron druku. Doprawdy, ciężar dorobku kulturowego może przytłaczać i trudno dziwić się tym z nas, którzy go nie dostrzegają, a jeszcze trudniej ich potępiać.

Zarówno objętość dzienników Czapskiego, jak i ich forma piśmienna, w której znać gorączkowy pośpiech (dotyczy to zarówno stylu, jak i grafii, o czym dalej), są dowodami przymusu pisania, jaki cechował ich autora. Te lawinowe zapisy nie są ani dziełem literackim, ani nawet sprawozdaniem z egzystencji. Są dodatkiem do dziania się dookolnego świata, które diarysta utrwalał w tysiącach zapisów, przetykanych gęsto rysunkami, nie w celach dokumentacyjnych czy artystycznych, lecz – prawdopodobnie – z potrzeby wyłożenia na piśmie własnego istnienia w świecie oraz zatrzymania pędzącego wciąż naprzód strumienia wydarzeń, w czasach tego pisania na ogół niedobrych i wzbudzających zgrozę. Pisanie jest w takim przypadku czynnością tak samo oczywistą i niezbędną do życia, jak oddychanie czy odżywianie się, za to pytania o sensy, role czy funkcje takiego pisania są drugorzędne. Pisze się, bo trzeba pisać. Jest to rodzaj rozmowy z samym sobą, uzewnętrznionego pismem strumienia świadomości.

Z takiego nastawienia pisarza wynika poważny problem dla czytelnika, problem, którego nie są w stanie w pełni rozwiązać nawet znakomicie opracowane przypisy redakcyjne objaśniające setki detali oczywistych tylko dla autora. Ścisła przyległość zapisu do tego, co jest zapisywane, co się dzieje tu i teraz („tam i wtedy” dla nas), źle bowiem wpływa na komunikatywność przekazu. Zapiski Czapskiego mogą się wydawać nużące, kiedy usiłujemy na ich podstawie zrekonstruować jego otoczenie – podobnie, jak nużące byłoby słuchanie czyjegoś toku myśli za pomocą aparatu, który umożliwiałby wejście do cudzej świadomości. Jednak raz na jakiś czas z doraźnych uwag i spostrzeżeń wyłania się sugestywny samodzielny obraz. Taka jest natura dziennika pisanego nie przy biurku w przytulnym gabinecie, lecz w biegu zajęć, w jadącym pociągu, w krótkich chwilach odpoczynku albo w momentach szczególnego poruszenia emocji.

Z zapisków Czapskiego można jednak przy cierpliwej lekturze wyprowadzić sporo spostrzeżeń na temat jego podejścia do rzeczywistości. Uderzającą cechą jego umysłu jest obserwowanie świata bezzałożeniowo, bez przedustawnego podziału jego elementów na te, które są dobre, i te, które są złe – a dotyczy to również ludzi. Trzeba podkreślić tę cechę postrzegania świata przez Czapskiego, ponieważ jest ona dość rzadko spotykanym przymiotem naszych bliźnich. Czapski rzadko feruje wyroki, pozwala sobie jedynie na dawanie upustu zniecierpliwieniu, jakie wzbudzają w nim co bardziej nieznośni, choć na ogół przygodni towarzysze drogi życiowej. Zazwyczaj jednak skupia się na rejestrowaniu tego, co pojawia się przed nim i jest właśnie takie, jakie jest. I takim właśnie chce to opisać.

To nieafektywne traktowanie rzeczywistości zbliża Józefa Czapskiego do jego kuzyna w piątym stopniu pokrewieństwa, Zygmunta Mycielskiego. Poczucie wspólnoty rodowej u arystokratów z dawnych epok było niekiedy czymś więcej niż pretensjonalnym gestem towarzyskim. Oprócz dbałości o swoje interesy przejawiali oni również czasem jedność w dystansie do otaczającego ich świata i rozgrywających się na ich oczach wydarzeń. „Arystokratyczny dystans” – to właśnie to, co łączy Czapskiego z Mycielskim, a obaj mieli do czego się dystansować. Gdyby istniały dzienniki Mycielskiego prowadzone w oflagu podczas lat wojny, być może dałoby się odnaleźć między oboma pisarzami jeszcze silniejsze podobieństwa. Ale i bez takiej ścisłej odpowiedniości widać wyraźnie, że nawet bardzo ciężkie warunki i bardzo kryzysowe sytuacje życiowe nie powodowały u nich nazbyt emocjonalnych reakcji. Ponieważ obaj pisali bardziej dla siebie niż dla kogokolwiek innego, nie trzeba posądzać ich o pozowanie na czyjś użytek.

Różnica między nimi – i to bardzo istotna – polega natomiast na tym, że w postrzeganiu i doświadczaniu świata przez Mycielskiego dominował analityczny intelekt, Czapski zaś poddawał się bardziej wrażeniom i intuicjom. Tym z kolei, co ich dodatkowo łączy, jest nie do końca spełnione powołanie artystyczne. Obaj być może pisali zbyt wiele i zbyt wiele myśleli, aby móc poświęcić się swobodnie tworzeniu obrazów malarskich czy kompozycji muzycznych. U obu tych nieprzeciętnie przenikliwych obserwatorów i świadków „spustoszonego stulecia” nadmiar refleksji przeważał chyba nad potencjałem twórczym. Z tego powodu mamy w spadku po owym stuleciu o dwóch wybitnych diarystów więcej.

Interesująca z punktu widzenia krytyki genetycznej jest w dzienniku wojennym Czapskiego obecność licznych zapisów, które potem weszły do tekstu książki „Na nieludzkiej ziemi”, będącej najbardziej znanym w Polsce i na świecie utworem tego autora. Porównanie wersji opublikowanej z pierwotnymi zapisami będącymi jej podstawą daje wgląd w etap pośredni między realnymi przeżyciami Czapskiego a ich przetworzonymi w utworze świadectwami. To również, wśród wielu innych cech jego dzienników, stanowi cenny wkład w znajomość jego życia i twórczości.

Wydawcy podkreślają w komentarzu, że praca ich była żmudna między innymi z powodu nieczytelnego pisma Czapskiego. Uznanie dla edytorów, z których jeden odcyfrował zapis, a drugi opatrzył go bogatym i – to niestety nie jest dziś regułą – kompetentnym aparatem przypisów objaśniających, łączy się jednak z pewnym ogólniejszym spostrzeżeniem. Charakter pisma Czapskiego rzeczywiście czyni to pismo niełatwym do odczytania, lecz nieczytelność jest częstą cechą pisma ludzi, dla których pisanie jest powołaniem, nie zaś tylko zawodem. Modelowym przykładem jest tu pismo ręczne Tomasza Manna, na pierwszy rzut oka całkowicie nieczytelne. Jeszcze bardziej niezwykłe było pismo Karola Marksa (niestety, to już drugie w tym felietonie odniesienie do pośrednich i bezpośrednich sprawców „nieludzkiej ziemi”). Podobno jedynym człowiekiem, który umiał je odczytywać – poza samym Marksem – był Engels, który po zgonie autora „Kapitału” wtajemniczył w tę ezoteryczną umiejętność Karla Kautsky’ego, a ten poniósł ją dalej wśród egzegetów, dzięki czemu w dwudziestym wieku udało się odcyfrować i opublikować teksty Marksa niewydane drukiem za jego życia. Zagadnienie (nie)czytelności pisma ręcznego, kluczowe dla kultury nowożytnej i nowoczesnej, tej, która zaczyna się z zanikiem średniowiecznej chirograficzności i kończy z nadejściem mediów cyfrowych, jest fascynujące między innymi z tego powodu, że może nam lepiej uświadomić, jak bardzo niekomunikatywne bywają niekiedy próby głębokiego sondowania rzeczywistości za pomocą słów. Niekomunikatywność ta wynika nie tylko z zaawansowania intelektualnego tych sondowań, ale również z nieczytelności ich zapisów, narastającej, odkąd pismo ręczne przestało być kierowane duktami średniowiecznych minuskuł.

W jednym ze swoich filmów Xavier Dolan ustawia się w pewnym ujęciu tak, że widać wyraźnie jego obgryzione paznokcie. Ponieważ jest mało prawdopodobne, by był to szczegół przypadkowy, należy uznać, że ów utalentowany młody filmowiec chciał w ten sposób przekazać swoim widzom jakiś sygnał, może nawet sygnał podprogowy. Zaniedbane paznokcie Dolana w środku kadru jego wysmakowanego wizualnie filmu – to być może emblemat niedoskonałości świata widzianego oczami estety. Dzienniki wojenne Józefa Czapskiego są wypełnione takimi niechlujnymi szczegółami. Ale nie piszący jest za to odpowiedzialny. W końcu to nie on ten świat stworzył, nie on puścił go w ruch. On go tylko spisywał.

 

Książka:

Józef Czapski, „Dziennik wojenny (22 III 1942 – 31 III 1944)”, odczytał Janusz S. Nowak, opracował Mikołaj Nowak-Rogoziński, Wydawnictwo Próby. Instytut Dokumentacji i Studiów nad Literaturą Polską, Warszawa 2022.

 

* Ilustracja użyta na stronie głównej: Józef Czapski w Berlinie, 1950. Źródło: http://www.wojciechkarpinski.com/