Mniej więcej od 2017 roku w polskiej debacie publicznej nie wydarzyło się nic nowego. Już wtedy w pełni rozwinęła się dyskusja o kryzysie praworządności i łamaniu Konstytucji, o narodowym populizmie PiS-u i źródłach jego sukcesów, o potrzebie zjednoczenia opozycji, a wreszcie i grzechu symetryzmu. Od tego czasu nie uzyskaliśmy w tych kwestiach żadnej głębszej wiedzy. W sensie bieżących wydarzeń partyjnych powstała Wiosna czy Polska 2050, do Polski wrócił Donald Tusk, Jarosław Gowin odszedł z rządu i PiS ma kłopoty z większością w parlamencie, więc zwolniło bieg. Ale w sensie fundamentów politycznych nie zmieniło się właściwie nic.
Być może jedyne rzeczywiście nowe wydarzenie – takie, które w jakiś sposób kształtuje strukturę sceny politycznej, a nie tylko zajmuje nas przez chwilę albo jest kolejnym momentem tego samego procesu – to nazwanie przez PiS własnego programu wyborczego mianem polskiej wersji państwa dobrobytu przy okazji wyborów w 2019 roku. To definiowało pozycję polityczną PiS-u w warunkach, w których nie jest już ono pretendentem do władzy, lecz ją sprawuje – a zatem dawało PiS-owi perspektywę stabilnego rządzenia.
Trzy znaczenia 500 plus
W tym kontekście szczególnie interesujący wydaje się przypadek programu Rodzina 500 plus. Program został wprowadzony w 2016 roku, a rozszerzony na pierwsze dziecko w 2019 roku. Od jego wprowadzenia minęło więc sześć lat, a mimo to w dalszym ciągu jest to ważny punkt na polskiej mapie politycznej. Ostatnio kontrowersje wzbudziła wypowiedź posłanki Platformy Obywatelskiej Izabeli Leszczyny, która stwierdziła, że „ciężko powiedzieć, czym jest 500 plus. Nie poprawiło jakości życia, bo jakość życia dziecka to jest dobra szkoła, ochrona zdrowia”. Czym więc jest 500 plus i dlaczego wciąż ma znaczenie polityczne?
Oczywiście, podstawowy powód jest bezpośredni: miliony osób dostają pieniądze na dzieci, co pomaga domowemu budżetowi. Ale gdyby chodziło tylko o to, można by potraktować 500 plus jak każdy inny element polityki społecznej i dawno zapomnieć o tym, że w ogóle była taka rozmowa. Nikt dzisiaj nie rozpamiętuje, że za czasów Platformy Obywatelskiej rosła liczba przedszkoli publicznych.
500 plus musi więc zachowywać pewne znaczenie z powodów symbolicznych – jako symbol polityczny. Możemy wyróżnić jego trzy znaczenia. Po pierwsze: sprawczość. Jest to kwestia, która odgrywała pewną rolę szczególnie u początków rządu PiS-u. Chodziło o to, żeby powiedzieć „da się” i przedstawić opozycję jako formację, która mówi „nie da się” i znajduje wymówki – że to nieodpowiedzialne, że nie ma pieniędzy, że zawali się budżet i będzie druga Grecja. Oczywiście, przedstawiciele opozycji nie zawsze mówili tego rodzaju rzeczy wprost – ale też, powiedzmy sobie szczerze, niespecjalnie próbowali się od takich opinii odklejać.
Emocje sięgają zenitu
Drugie symboliczne znaczenie 500 plus to podział. Bo nawet jeśli opozycja musiała wreszcie przyjąć, że się da, skoro się wydarzyło, to emocjonalnie wciąż stała na stanowisku: może się da, ale się nie należy. Zgodnie z tą emocją, na pieniądze trzeba zapracować, nie można ich tak po prostu dostawać. A od tego już tylko krok, żeby powiedzieć, że ludzie otrzymujący 500 plus to nieroby, opłacane „z naszych pieniędzy, zarobionych ciężką pracą”.
Taka postawa umożliwiała utrzymywanie się symbolicznego podziału politycznego, w którym PiS jest partią reprezentującą lud, a opozycja formacją wykazującą elementarny brak szacunku wobec zwykłych ludzi – którzy ogółem pracują przecież ciężko, niezależnie od wysokości zarobków. A zatem opozycja, mająca w teorii bronić demokracji, mogła być przedstawiana jako siła w praktyce antyludowa. Dzięki temu PiS mogło się prezentować jako partia demokratyczna, mimo że, patrząc formalnie, narusza demokratyczne standardy.
Ważne zatem, by zrozumieć, że nie chodzi tu tylko o kwestię transferu finansowego, lecz również o kwestię godności. Kiedy więc obecnie powtarza się popularne twierdzenie, że „PiS dało ludziom 500 złotych, a w wyniku inflacji jest to obecnie 380 złotych”, to może się zdawać, że wyraża to mniej więcej następującą emocję polityczną: „nie dość, że sprzedaliście zdrajcy demokrację za 500 złotych, to jeszcze, głupki, nie rozumiecie, że wywołaliście w ten sposób inflację, a wasze pieniądze stały się mniej warte”. Takie podejście nie wydaje się zbyt mądre ani zresztą zbyt obiecujące perswazyjnie – ostatecznie lepiej mieć w kieszeni 380 złotych niż nic.
Chociaż opozycja ogłaszała w przeszłości, że nie zamierza likwidować 500 plus, to z jakiegoś powodu wciąż utrzymuje się wrażenie, że przyjmuje ona niejasną postawę w odniesieniu do tego programu. Bo nawet jeśli chce go zachować, to właściwie dlaczego? Dlatego, że on już istnieje, więc musi istnieć? Cóż, wiele rzeczy istniało, a już nie istnieje. Potrzebne byłoby jakieś lepsze uzasadnienie.
W konsekwencji 500 plus utrzymuje się przy życiu jako temat polityczny i wciąż można straszyć, że opozycja „zabierze ludziom 500 plus”. W praktyce nie chodzi tutaj oczywiście o 500 złotych jako takie. Znaczenie tych pieniędzy jest realne w portfelach, ale zastanawiamy się teraz, dlaczego jest ono również symboliczne w polityce. Wątpliwość polega mianowicie na niewysłowionym podejrzeniu, że opozycja może zabrać godność, a nawet jak nie zabierze, to postanowi patrzeć obojętnie, jeśli godność będzie odbierana – w każdym razie jest w tym wszystkim jakiś rodzaj lęku.
Tymczasem równie dobrze można wyobrazić sobie scenariusz, w którym opozycja jest otwarcie przeciwko 500 plus, a mimo to w sferze publicznej podejście takie nie byłoby traktowane jako tabu i nie musiałoby rodzić lęku – zasadnicze znaczenie ma tutaj bowiem bardziej ogólna kwestia logiki rządzenia.
Państwo aktywne
Dlatego najważniejsza wydaje się trzecia sprawa. Otóż wprowadzenie 500 plus symbolizuje zmianę logiki działania państwa – z pasywnego na aktywne. Odpowiada to różnicy w filozofii społecznej, o której wspomniałem w poprzednim punkcie, dotyczącej tego, czy bezpieczeństwo materialne należy się każdemu, czy też trzeba sobie na podstawowy dobrobyt zapracować samodzielnie.
Jeśli podejście państwa jest co do zasady pasywne, to każdy musi zadbać o siebie. Jeśli reguły rynku czy prawa powodują, że czyjaś przyszłość rysuje się w czarnych barwach, to jest to obiektywna okoliczność, a właściwie może ten ktoś wręcz na to zasłużył, przecież mógłby postarać się lepiej. Jeśli jednak podejście państwa jest aktywne, a rząd definiuje gwarantowanie warunków godnego życia jako cel swojego działania, to zmienia się filozofia rządzenia – i jest to niewątpliwie jeden z powodów, dla których 500 plus uwiera fetyszystów protestanckiej etyki kapitalizmu.
A zatem intuicje obywatela mogą pójść mniej więcej tym torem: PiS może i zmarnowało 70 milionów na wybory kopertowe albo miliard złotych na niewybudowaną elektrownię w Ostrołęce, a także miało wiele innych skandali czy wtop – ale kto nie działa, ten nie popełnia błędów, a poza tym politycy w ogólności nie należą do najbardziej cnotliwych ludzi. Liczy się zatem nie jeden czy drugi przekręt, lecz całościowa logika działania rządu, zgodnie z którą władza co do zasady chroni albo nie chroni (nawet jeśli w danym przypadku nie chroni, to zasadnicze znaczenie ma fundamentalna zasada).
Weźmy przykład. W czasie pandemii rząd PiS-u ogłosił duże pakiety stymulujące gospodarkę i chroniące miejsca pracy. Wobec tych działań można zgłosić pewne zastrzeżenia, zarówno co do ich skali, jak i formuły – niepokojący jest choćby trend wypychania wydatków publicznych do funduszy pozabudżetowych. Można również krytykować późniejszą politykę, która w niedostatecznej mierze uwzględniała problem rosnącej inflacji. Tyle że wcale nie jest oczywiste – mimo że zdaje się pewnym tabu mówić o tym głośno, nawet jeśli wyborcy podskórnie to wyczuwają – że w czasie pandemii opozycja zareagowałaby na kryzys gospodarczy w sposób równie zdecydowany. Bo przecież nie wypada, a może i prawnie nie wolno, stosować niestandardowych polityk fiskalnych, a zresztą budżet państwa nie jest z gumy. A jeśli ludzie straciliby pracę, to cóż, rynek tak chciał.
Logika aktywnego państwa może budzić zaufanie w czasach, w których mamy do czynienia z szeregiem kryzysów – ponieważ rodzi wrażenie, że ktoś zabiega o bezpieczeństwo, a nie tylko o przestrzeganie reguł, nawet jeśli konsekwencje stosowania owych reguł są w danym przypadku krzywdzące. Charakterystyczną cechą polityki Kaczyńskiego czy Orbána jest daleko posunięty synkretyzm ideologiczny oraz niemal nieskończona elastyczność polityczna. Jest to postawa, która sugeruje, że rząd będzie gotów zrobić wszystko, co możliwe, aby osiągnąć swoje cele, nawet jeśli będzie musiał po drodze zmienić czy naruszyć takie czy inne reguły. Z definicji: „da się”.
Taka postawa może być oczywiście problematyczna w niektórych kontekstach politycznych. W demokracji powinno być tak, że pewnych rzeczy nie da się zrobić – na przykład nie należy upartyjniać sądownictwa. Ale też w samej tej logice nie ma niczego fundamentalnie nieliberalnego – liberalne rządy mogą być mniej lub bardziej aktywne, ponieważ wiele zależy od okoliczności, z którymi muszą się mierzyć. Tymczasem jest to kwestia, którą warto dostrzegać, jeśli chcemy lepiej rozumieć naturę rządów Prawa i Sprawiedliwości, a także perspektywy polityczne liberalno-demokratycznej opozycji.