Davos w Sudetach
Niedługo po przyznaniu (za 2018 rok) i odebraniu (w 2019 roku) literackiej Nagrody Nobla Olga Tokarczuk opublikowała „Czułego narratora” [2020] – zbiór esejów i wykładów, dzięki którym nasza pandemiczna praxis życiowa wzbogaciła się o ideę i kategorię „czułości”. Na pierwszą postnoblowską powieść Tokarczuk przyszło nam jednak poczekać do 1 czerwca 2022 roku, kiedy nadkładem Wydawnictwa Literackiego ukazał się „Empuzjon”. Lekturę tej książki wypada rozpocząć od przestudiowania jej wielce znaczącej oprawy graficznej.
Na okładce powieści widnieje rysunek Joanny Concejo – twórczyni niejednej wybitnej ilustracji książkowej – przedstawiający na pierwszym planie krąg trzymających się za ręce mężczyzn, za którym rozciąga się widok na osadę w górskiej dolinie. Postaci przypominają bohaterów wysokomodernistycznych powieści Thomasa Manna i nie ma w tym krzty przypadku. „Empuzjon”, w krytyczny oraz parodystyczny sposób, nawiązuje bowiem do „Czarodziejskiej góry” opublikowanej w 1924 roku przez laureata literackiej Nagrody Nobla za 1929 rok.
Odpowiednikiem szwajcarskiego Davos będzie tu położony na Dolnym Śląsku Görbersdorf (dziś Sokołowsko), a Hansa Castorpa – Mieczysław Wojnicz, dwudziestojednoletni student inżynierii wodno-kanalizacyjnej na Politechnice Lwowskiej, który we wrześniu 1913 roku przybył do dolnośląskiego uzdrowiska, by zaleczyć symptomy gruźlicy. Te jednakowoż płynnie przejdą tutaj z objawów śmiertelnej choroby, czyli „zakodowanych komunikatów nieświadomości”, jak powiedziałby Slavoj Žižek, w Lacanowske syntomy, a więc w maleńkie dawki („kwanty” lub też „atomy”) rozkoszy, będące „minimalną syntezą języka i rozkoszy, jednostkami znaków nasyconych rozkoszą (niczym kompulsywnie powtarzany tik)” [1]. W przypadku Wojnicza nie będą to jednak tiki, a dyskretne gesty oporu wobec kultury patriarchalnej – takie na przykład, jak odkrywanie oraz czerpanie przyjemności z niekonieczności bycia mężczyzną. Przywołane wyżej psychoanalityczne hipotezy brzmią enigmatycznie, akademicko, nieco nawet egzaltowanie – odwołuję się jednak do nich, bo najnowsza książka Tokarczuk aż skrzy się tego rodzaju tropów, intuicji oraz fantazji. Inna rzecz, że konsekwentnie pozostają one znakiem firmowym pisarski – absolwentki, jak pamiętamy, Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego i wieloletniej psychoterapeutki.
Horror przyrodoleczniczy
Wojnowicz nie zamieszkał w głównym budynku sanatorium, lecz w Pensjonacie dla Panów, gdzie w dzień po jego przybyciu powiesiła się młoda żona gospodarza – Wilhelma Opitza. Młody lwowianin, natknąwszy się przypadkowo na pokoik, w którym mieszkała samobójczyni, rozpoczął brzemienną w skutki podróż w głąb własnej nieświadomości. To właśnie ta przygoda przerodzi się wkrótce we wzmiankowany w podtytule powieści „horror przyrodoleczniczy”. W istocie bowiem denatka stanie się dla Mieczysława Wojnicza figurą zmarłej przy jego urodzinach matki, a także fantazmatem kobiecości – płci niemalże nieobecnej w jego życiu z uwagi na apodyktyczny charakter jego ojca. Albowiem January Wojnicz – zasadniczy, racjonalny i pragmatyczny Polak, winą za wszelkie klęski współczesnych sobie rodaków obarczył „miękkie wychowanie, które niesie ze sobą babskość, czułostkowość, bierność” [2]. A że marzył o uczynieniu z syna żołnierza – wcześnie pozbył się z procesu wychowawczego wątłego chłopca jedynej kobiety (starej służącej oraz kucharki Glicerii), po czym oddał siedmioletniego jedynaka do szkoły z internatem, co zakończyło się kompletnym fiaskiem, a potem pod opiekę kolejnych nauczycieli, lekarzy i profesorów. I dopiero niepozwalająca się pojąć (oswoić) śmierć młodej gospodyni z pensjonatu w Görbersdorfie uzmysłowiła przyszłemu inżynierowi dotkliwą nieznajomość kobiet – jego „dzikość” na tym polu.
Zdarzenie to wstrząsnęło Wojniczem – otworzyło go na zupełnie nowe doświadczenia. Dotąd czuł się bezustannie obserwowany, badany, oceniany – teraz sam zaczął podpatrywać i skrycie wnikać w przestrzenie zarezerwowane li tylko dla kobiet. Izdebka należąca niegdyś do młodej pani domu stała się jego azylem. Chronił się tu przed współlokatorami z Pensjonatu dla Panów – przede wszystkim przed Augustem Augustem (socjalistą, profesorem greki i łaciny z Pragi), Longinem Lukasem (gentlemanem i katolikiem z Królewca) i Walterem Frommerem (teozofem z Breslau), odpowiednikami Settembriniego i Naphty, którzy, uważając się za jego mentorów, bezustannie uprawiali wobec niego groteskowy mansplaining. Każdy temat wywoływał w nich „istne pandemonium pomysłów, argumentów i kontrargumentów, cytatów i odniesień” [3], lecz, co ciekawe, większość ich wątpliwej jakości dyskusji wyradzała się w końcu w mizoginistyczne tyrady. „Kobieta reprezentuje miniony i niższy etap ewolucji, tak pisze pan Darwin, a on ma tu przecież coś do powiedzenia. Kobieta jest jakby […] ewolucyjnym guzdrałą. Podczas gdy mężczyzna poszedł już do przodu i nabył nowych umiejętności, kobieta została w dawnym miejscu i nie rozwija się. Dlatego kobiety bywają często upośledzone społecznie, nie potrafią same dać sobie rady i zawsze muszą się wspierać na mężczyźnie. Muszą robić na nim wrażenie. Manipulacją, uśmiechem. Uśmiech Mona Lizy to symbol całej strategii ewolucyjnego radzenia sobie. Uwieść i zmanipulować” [4] – twierdził na przykład pan Lukas.
Po jakimś czasie Wojnicz zrozumiał, że jego mentorzy na dobre utknęli w nieprzekraczalnym dlań impasie. Chcą widzieć w rzeczywistości odwieczne i niezbywalne napięcie między: kulturą a naturą, cywilizacją a dzikością, umysłem a popędem, duchem a ciałem, życiem a śmiercią, mężczyzną a kobietą, panem a niewolnikiem, zdrowiem a chorobą, porządkiem a chaosem. Tymczasem dualizm ten wcale nie wyraża obiektywnego stanu rzeczy, lecz stanowi potężne narzędzie projekcji oraz manipulacji. Jest retoryczną sztuczką służącą usprawiedliwianiu zwyczajowej i niesprawiedliwej dominacji silniejszych nad słabszymi.
Innym, odkrytym przez Wojnicza kłamstwem kulturowym, jest brak cmentarza w miejscowości, w której znajduje się lecznica dla śmiertelnie chorych. Usuwanie dowodów śmierci sprzed ich oczu stanie się dla niego tym samym, co rugowanie kobiet z życia publicznego – aktem wyparcia i desperacji, świadectwem lęku przed sferami i zjawiskami, nad którymi człowiek nie posiada już żadnej kontroli. Tymczasem wyparta poza granice uzdrowiska śmierć wcale nie znika, ale wynaturza się w świadomości kuracjuszy w obsesję. Identycznemu procesowi podlega kobiecość – postponowana, deformuje się w świadomości mężczyzn. Potwornieje w ich słowach i oczach. Ulega bezustannej demonizacji. Kobieta zaś traci atrybuty „człowieka” i staje się „czarownicą”, którą można obwinić za wszelkie niepowodzenia, a nawet wygnać lub zgładzić. W cytowanych przez pana Augusta „Żabach” Arystofanesa to „empuza” – byt niejasny, niepochwytny, zmienny. Stwór ogromny i niedookreślony: ni byk, ni muł, ni pies. Istota jednocześnie nęcąca i przerażająca. Prześliczny obiekt pożądania, ale i przerażający abiekt:
„KSANTIASZ
Czystym ogniem płonie całe oblicze!
DIONIZOS
Ma spiżową nogę?
KSANTIASZ
Na Posejdona, a drugą znów z łajna, na pewno!” [5].
W żarliwych dyskusjach Augusta z Lukasem kobiecość to nieodmiennie sfera mroku, kobieta zaś to figura archaiczna i anarchiczna: pogańska i proteuszowa („kusi i uwodzi, dokonuje przekupstwa, działa zawsze w ten dziwny sposób, jak gdyby będąc i nie będąc w tym samym momencie” [6]), siejąca przy tym zamęt w „męskim” („ludzkim”/„chrześcijańskim”/„logocentrycznym”/„metafizycznym”) porządku. Empuzy należy więc egzorcyzmować albo przynajmniej starać się je jakoś kontrolować. Temu właśnie z niezwykłym wręcz zapałem oddają się debatujący całymi dniami pensjonariusze oraz tubylcy – począwszy od personelu sanatorium, po pasterzy oraz węglarzy, którzy także wynaleźli własne praktyki i rytuały, by tłamsić siły dlań niepojęte (kobiety), ujarzmiać energie znacznie ich przekraczające (żywioły) oraz rozładowywać dręczące ich bezustannie napięcia (popędy).
Kapłanem tak rozumianego „odwiecznego porządku” pozostaje otoczony męskimi autorytetami Willi Opitz. To on „zarządza” energiami libidalnymi otoczenia i dba o to, by sporadycznie dokonywała się za ich sprawą „ofiara, która ratuje wieś” [7]. Legitymuje tym samym oraz reprodukuje model kulturowy, w którym kobiecość stanowi śmiertelne zagrożenie dla męskości i jako taka na co dzień winna być separowana, a od święta – dla równowagi – zaspokajana. Oba działania mają na celu utrzymanie jej pod pełną kontrolą.
Gospodarz kultywuje więc znaną co najmniej od Platona tradycję sympozjonu. Tokarczuk zrekonstruowała ją na spotkaniu promocyjnym we wrocławskiej Hali Stulecia jako „podwalinę naszej cywilizacji, naszego myślenia o świecie, naszej filozofii, naszej logiki, naszego […] uniwersum intelektualnego” i przypomniała, że były to „uczty, dobrze zakrapiane winem, na których spotykali się mężczyźni, którzy […] toczyli dyskusje intelektualne. Wykuwały się tam teksty kultury, które do dzisiaj nas niosą. […] Żadna, nawet wolna obywatelka starożytnej Grecji nie mogła uczestniczyć w tych sympozjonach jako podmiot – jako ktoś, kto wydaje głos, bierze udział w dyskusji” [8]. Sympozjon na długie wieki odebrał głos oraz racje płci zwanej „słabszą” – zanegował też takie stany czy doświadczenia, które nie mieszczą się ani w pojęciu „kobiecości”, ani tym bardziej w pojęciu „męskości”. Tymczasem wbrew antropocentrycznemu punktowi widzenia, siły znacznie donioślejsze od człowieka, nazwijmy je roboczo „naturą”, bezustannie upominają się o niezbywalne prawa bytów niesłusznie i bezpodstawnie upodrzędnianych przez męskocentryczny logos – w tym także kobiet.
Opitz doskonale zdaje sobie z tego sprawę z nieuchronności takiego stanu rzeczy, dlatego każdego roku w listopadzie gotuje się na kolejny empuzjon w Görbersdorfie – zdarzenie poniekąd komplementarne wobec codziennych sympozjonów, w trakcie którego siły niemęskoosobowe zemszczą się za doznawane każdego dnia krzywdy ze strony mężczyzn.
Wzmiankowany w podtytule książki „horror przyrodoleczniczy” jest wydarzeniem właśnie tej rangi i doniosłości. Stanowi artystyczny wyraz krzywdy, wywołanego nią gniewu i prawa do choćby symbolicznego zadośćuczynienia. W tym sensie nowa powieść Tokarczuk spełnia założenia literatury ekokrytycznej – obnaża bowiem praktykowaną bezkrytycznie przemoc oraz zaborczość „silniejszej” z płci, a także wskazuje na jej skutki, którymi pozostaje trwałe wynaturzenie (patologizacja) stosunków międzyludzkich i zależności międzygatunkowych. Czy jednakowoż przewraca w ten sposób zaburzoną gdzieś u zarania naszej kultury równowagę? Nie. Pisarka doskonale chyba rozumie, że na takie działanie jest już stanowczo zbyt późno. Podobnie rzecz się ma ze zmianami klimatycznymi, które najpóźniej za kilkadziesiąt lat na zawsze zmienią życie na tej planecie, a jednak nie są w stanie się przebić do świadomości większości jej mieszkańców.
Symptomatyczne pozostaje w tym kontekście pewne wyrażenie innego bohatera „Empuzjonu”, Thila von Hahna – (nad)wrażliwego, najpewniej też homoseksualnego i niezwykle przenikliwego znawcy sztuki pejzażu z Berlina. „Pejzaż jest w stanie zabić człowieka” [9] – co rusz powtarza. I my dzisiaj doskonale wiemy, że innego końca świata nie będzie…
Pomiędzy
W toku powieści Wojnicz dystansuje się wobec starszyzny sanatoryjnej. Coraz więcej czasu spędza w samotności lub z Thilem, który pomaga mu zrozumieć i zaakceptować zjawiska, które dotąd uważał za niepokojące vel niebezpieczne („dzikie”). Młody inżynier zaczyna dostrzegać więcej: rzeczy i siły niepochwytne rozumem oraz zmysłami, ale i nowe wymiary bycia w świecie. Doświadcza „nieokreślonej obecności” [10] jako czegoś niepojętego, acz naturalnego – w pełni z nim integralnej nierozstrzygalności. Demaskując fałsz rytualnych sympozjonów, odkrywa jednocześnie ożywczą moc empuzjonu. Tak zainspirowany, przestaje uważać przeczuwaną w sobie nienormatywność czy niebinarność za przekleństwo. Przeciwnie nawet – zaczyna nań patrzeć jak na… szansę czy obietnicę:
„Pan, panie Wojnicz, […] reprezentujesz sobą świat pośredni, trudny do zniesienia, bo niejasny. Ta wizja utrzymuje w nas swoistą chwiejność i nie pozwala realizować się żadnemu dogmatowi. Pan nam fundujesz jakąś krainę pomiędzy, o której nie chcielibyśmy myśleć, mając dość własnych czarno-białych problemów. Pan nam pokazujesz, że ona jest większa, niż myśleliśmy, i że dotyczy również nas. Pan jesteś bomba [w oryginale powieści podkreślenie przez rozstrzelenie tekstu – przyp. KF]” [11] – stwierdza prowadzący go w Görbersdorfie lekarz Semperweiß.
Zadaniem Wojnicza jest więc przerwanie (rozsadzenie – sic!) męskiego kręgu, który od zawsze stanowił podwalinę europejskiej kultury, a który zacnie reprezentuje (i nieodmiennie utrwala) literatura klasyczna, w tym także „Czarodziejska góra” Thomasa Manna.
Wyczulenie młodzieńca na wszelkie sfery „pomiędzy” oraz intuicyjne zachowania ekologiczne („suszenie liści, żeby je wkleić [do zielnika – przyp. KF] i ocalić od rozkładu i śmierci” [12]), początkowo wzmocnią w nim lęk przed śmiercią. Wzmogą się wówczas symptomy jego choroby, potęgować je bowiem będą niepokojące syntomy – momentalnie przeżywane i bardzo przez to wyczerpujące spełnienia wynikające z odkrywanej na własną rękę przyjemności niebycia mężczyzną. W końcu jednak syntomy przyniosą mu również ulgę – zwolnią go bowiem z przymusu myślenia antropocentrycznego i realizowania męskiego wzorca kulturowego. Wtedy też ustąpią symptomy gruźlicy. W nagrodę za wysadzenie męskiego kręgu, Wojnicz otrzyma drugie życie i adekwatne dlań (wreszcie) imię. Kto go nimi obdarzy? Empuzy. Dziś są to tylko widma i echa – nasza pamięć o pełni istnienia utraconej dawno temu na rzecz instancji, które uzurpowały sobie prawo do nadawania miana i ostatecznego sensu nawet temu, co z nimi nietożsame.
Sokołowsko
Fantasmagoryczna (nie)obecność kobiet w „Empuzjonie” stanowi wypadkową psychoanalitycznej wyobraźni i ekopoetyki Olgi Toarczuk. Tak wymyślony świat kompromituje wszelkie patriarchalne modele kulturowe – począwszy od tych, które powoływały się na opisaną w „Księdze Rodzaju” występność oraz nieczystość kobiet, przez systemy tworzone przez wizjonerów nowoczesności, po seksistowskie dogmaty niejednego guru kontrkultury:
„Wszystkie mizoginistyczne poglądy na temat kobiet i ich miejsca w świecie są parafrazami tekstów następujących autorów: Aureliusz Augustyn, William S. Burroughs, Bernard z Cluny, Joseph Conrad, Charles Darwin, Émile Durkheim, Henry Fielding, Sigmund Freud, Henry Rider Haggard, Hezjod, Katon, Jack Kerouac, David Herbert Lawrence, Cesare Lombroso, William Somerset Maugham, John Milton, Friedrich Nietzsche, Publiusz Owidiusz Nazo, Platon, Ezra Pound, Jean Racine, François de La Rochefoucauld, Jean-Paule Sartre, Arthur Schopenhauer, William Shakespeare, August Strindberg, Jonathan Swift, Algernon Charles Swinburne, Symonides z Keos, Tertulian, Tomasz z Akwinu, Richard Wagner, Frank Wedekind, John Webster, Otto Weininger, William Butler Yeats” [13] – czytamy w wieńczącej powieść „Nocie autorskiej”.
Z jednej strony, doceniam ten koncept i nawet powtarzam go, cytując pełną listę nazwisk, choć jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że mogłaby ona być znacznie dłuższa, z drugiej – pozostaję wobec niego podejrzliwa. O ile bowiem Mann wykreował w „Czarodziejskiej górze” świat obojętny na realne pragnienia i potrzeby kobiet, gdyż był to jedyny paradygmat kultury, w której wzrastał i którą współtworzył, o tyle Tokarczuk przemawia już z nieco innej pozycji. Co więcej, gdyby autorka nie ograniczyła się do stylizacji i parodystycznego powtórzenia konceptów zapożyczonych z pierwowzoru „Empuzjonu”, mogłaby wykroczyć daleko poza „horror przyrodoleczniczy” i stworzyć coś więcej niż tylko powieść reakcyjną: wyrażającą słuszny skądinąd gniew i stanowiącą dokonywany (niestety poniewczasie) akt symbolicznej zemsty. Zauważyć bowiem, że ani epoki dawne, ani nawet rozkwitająca nowoczesność nie radziły sobie z opisem kobiecości, choć ta ostatnia odnotowała przynajmniej potęgujący się wtenczas kryzys męskości, to jednak gest nieco wtórny – mocno przy tym spóźniony. Z całą pewnością ponoblowska książka Tokarczuk mogłaby być czymś więcej – na przykład rekonstrukcją współczesnych nam problemów z redefiniowaniem płci, stosunków społecznych itp.
Gdyby powieściopisarka stworzyła literacki obraz nie Görbersdorfu z początku XX wieku, ale współczesnego Sokołowska – miejscowości „odkrytej” jakiś czas temu przez artystów oraz ludzi poszukujących alternatywy wobec życia w Warszawie, Wrocławiu czy Gdańsku i przemienionej za ich sprawą w miejsce napięć, aporii i nierozstrzygalności wpisanych w epokę późnej nowoczesności – powstałoby dzieło nie tylko referujące świat zastany, ale i adekwatnie reagujące na wyzwania naszych czasów. Krótko mówiąc, Tokarczuk mogłaby wówczas stworzyć arcydzieło – tekst równie „epokowy” co „Czarodziejska góra”, orientujący nas wobec wyzwań współczesności, wyznaczający perspektywę. Jeśli dobrze bowiem rozumiem finał najnowszej powieści Olgi Tokarczuk, empuzy były w dolnośląskiej dolinie od zawsze i nadal tu zresztą są – jak zatem przebiegają dwudziestopierwszowieczne empuzjony? Jakie napięcia je wywołują? Jakie siły je równoważą?
Moje pytania wynikają z wiary w Tokarczuk – nie zaś z jej braku. Współdzielę z nią wiele przekonań. Na przykład to, że pisarze od zawsze reprodukowali „nieludzkie” wzorce kulturowe, zmuszając tym samym wykluczoną większość („nie-panów”/„nie-władców”/„nie-mężczyzn”) do budowania obrazu swojego „ja” w kontrze do wzorca męskocentrycznego lub też na jego marginesach.
A jednak żeńskie energie w „Empuzjonie” są li tylko tym, do czego przyzwyczaiła nas męskocentryczna kultura – siłami „nieczystymi”, demonami, męskimi fantazjami na temat kobiecości, figurami nicości, która „kusi i uwodzi”. Podążając ścieżką wydeptaną przez pokolenia pisarzy, Tokarczuk zredukowała ich potencjał do femme fatale – do syren, z obawy przed którymi starożytni żeglarze przywiązywali się do masztu, zwiedzeni bowiem ich ponętnym głosem na ląd, niechybnie zostaliby tam rozszarpani.
Tymczasem dzisiejsze Sokołowsko to naturalna wręcz scena do wystawiania dramatów naszych czasów – współegzystują tu ludzie posiadający radykalnie odmienne doświadczenia oraz potrzeby. Uciekinierzy z głośnych i wybetonowanych miast najchętniej zatrzymaliby tutaj czas i uczynili z leżącej w kotlinie wioski odcięty od świata azyl. Ludność tubylcza próbuje z kolei wykorzystać aktualną modę na Sokołowsko i dobrą koniunkturę. Wiadomo… Kim w takim razie okazałaby się w tym pejzażu na przykład ekokrytyczna i feministyczna poetka Ilona Witkowska, która przeniosła się do Sokołowska osiem lat temu z Wrocławia? „Wolałam to miejsce, kiedy można było sobie w nim po prostu być” [14] – wyznała niedawno. Ale czym tak naprawdę jest wzmiankowane przez nią „bycie” – obecność niedookreślona, choć jednocześnie wspierająca racje czy interesy pewnych grup, zamierzenia zaś innych ewidentnie kwestionująca? Czy jej głos wyrażałby w opowieści Tokarczuk stanowisko reakcyjne czy przyszłościowe? Konserwatywne czy progresywne? Byłby to żywioł idylliczny (pasterski) czy raczej kasandryczny? A może empuzjański? Nie dowiemy się tego, bo Tokarczuk nie napisała książki, która przyszła mi właśnie na myśl. Czasem jednak wracam do jej „Prawieku i innych czasów” [1996] oraz „Domu dziennego, domu nocnego” [1998], dlatego chętnie wierzę, że ją jeszcze napisze.
Przypisy:
[1] Slavoj Žižek, „Co ma Einstein wspólnego z psychoanalizą?”.
[2] Olga Tokarczuk, „Empuzjon. Horror przyrodoleczniczy”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022, s. 42–43.
[3] Tamże, s. 90.
[4] Tamże, s. 106.
[5] Tamże, s. 116.
[6] Tamże, s. 323.
[7] Tamże, s. 381.
[8] Zobacz tutaj.
[9] Olga Tokarczuk, dz. cyt., s. 239.
[10] Tamże, s. 125.
[11] Tamże, s. 357.
[12] Tamże, s. 373.
[13] Tamże, s. 395.
[14] Karolina Kijek, „Siedem ulic i pizza z truflami”, „Książki. Magazyn do czytania”, nr 2 2022, s. 33.
Książka:
Olga Tokarczuk, „Empuzjon. Horror przyrodoleczniczy”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022.