W ostatnim czasie Polska 2050, partia Szymona Hołowni, uzyskuje w sondażach wyniki około 10 procent. To z pewnością za mało jak na ambicje lidera, ale wystarczająco dużo, żeby brać ugrupowanie pod uwagę w perspektywie wyborów parlamentarnych. W ostatnim czasie partia mierzy się jednak z szeregiem problemów politycznych – i nie jest w tej chwili jasne, czy Hołownia ma pomysł na to, jak z nich wybrnąć.
Problem 1: świeżość. Na początek rzecz szerzej znana. Polska 2050 jest mianowicie w nietypowej sytuacji, ponieważ jest nowym ruchem politycznym, ale wymaga się od niej długiego marszu. Nowoczesna albo Razem powstały na krótko przed wyborami. Tymczasem Szymon Hołownia wystartował bez powodzenia w wyborach prezydenckich i teraz musi utrzymywać zainteresowanie swoją inicjatywą przez lata. Jednak w międzyczasie partia przestaje być „nowa”, mimo że nie startowała jeszcze wyborach, a staje się w coraz większej mierze trwałym elementem sceny politycznej. To musi wpływać na strategię Hołowni.
Problem 2: systemowa antysystemowość. Problem ten wiąże się trochę ze sprawą poprzednią. O Hołowni mówi się czasem jako o przedstawicielu długiej serii pretendentów takich jak Paweł Kukiz, którzy chcą zaburzyć system polityczny z zewnątrz – stają więc w opozycji do całej klasy politycznej. W przypadku Polski 2050 pojawia się podobny rys – Hołownia, formalnie rzecz biorąc, nie stoi nawet na czele własnej partii, lecz tylko ruchu społecznego.
Jednak polityk przyjmuje w tym kontekście dwuznaczną pozycję. Jest niejako na zewnątrz głównego nurtu, ale również pozyskał posłów w parlamencie. Z jednej strony atakował stare partie, a z drugiej strony przedstawia własną inicjatywę jako ruch ludzi odpowiedzialnych i zatroskanych o przyszłość – co nie jest antysystemowe, ponieważ zakłada preferencję dla długotrwałego i stabilnego rządzenia. Czasem próbuje się też zachować w sposób trochę niegrzeczny – na przykład gromi polityków w występach publicznych – chociaż prezentuje się jednocześnie jako człowiek bardzo kulturalny.
Problem 3: tożsamość. Z tym wiąże się problem trzeci. Otóż Polska 2050 może się wydać łącznie dość nijaka czy niezdefiniowana. Nie do końca wiadomo, dla kogo właściwie jest. Odzwierciedla to zresztą koło parlamentarne Polski 2050, do którego należą przedstawiciele niemal wszystkich pozostałych partii. Takie podejście może przyciągać 10 procent wyborców, ale chyba nie daje perspektyw na poszerzenie poparcia.
Problem 4: wiarygodność instytucjonalna. Jak zatem budować na przyszłość i poszerzyć poparcie? Powiedzmy w ten sposób: gdyby ktoś teraz zastanawiał się nad tym, czy iść do Platformy czy do Polski 2050, to jaki byłby argument za tą ostatnią? Platforma ma struktury, sprawdzonych ludzi i pieniądze. A co atrakcyjnego ma Hołownia? Jaki rodzaj obietnicy i solidności mógłby przyciągnąć ludzi akurat do jego ruchu? To pytania, na które potrzeba by było wyraźniejszej odpowiedzi. Przyciąganie nowych liderów, którzy przywiodą ze sobą szerszą bazę społeczną, wydaje się ważne, jeśli Hołownia chce na dłuższą metę budować poważną siłę polityczną, a nie tylko grać koncert solo.
Problem 5: zmiana. Formuła polityki proponowana dotąd przez Hołownię wyczerpała się właściwie we wszystkich głównych punktach. Po pierwsze, Hołownia wchodził do polityki z ideą podobną jak Wiosna Biedronia – chciał przedstawiać się jako trzecia siła, wykraczająca poza podział na PiS i opozycję. Jednak z czasem polaryzacja na PiS i anty-PiS raczej się umacniała niż słabła, a Hołownia (podobnie jak wcześniej Biedroń) musiał stać się bardziej jednoznacznie opozycyjny, jeśli chciał być wiarygodny dla potencjalnych wyborców. A zatem strategię „trzeciej siły” trzeba było zastąpić strategią merytorycznej, nietotalnej opozycji.
Po drugie, chodzi o stosunek Hołowni do Kościoła. Polityk zaczynał jako osoba otwarcie przeżywająca swój katolicyzm, a zatem potencjalnie akceptowalna dla części umiarkowanie konserwatywnych wyborców PiS-u. A jednocześnie krytykował on nadużycia w Kościele, co otwierało przestrzeń na spotkanie z wyborcami mniej kościelnymi. Tyle że pojawiły się problemy. Notowania Kościoła stają się coraz gorsze, a stosunek do Kościoła staje się w większej mierze kwestią polityki tożsamości i pada ofiarą politycznej polaryzacji.
To może powodować, że dla jednych Hołownia będzie zbyt kościółkowy, a dla drugich zbyt zlewaczały – i zamiast łączyć różne grupy, będzie dla nikogo. Z tej perspektywy Hołownia może przypominać ministranta, który opowiada dowcip o Janie Pawle II. Być może kiedyś było to interesujące i subwersywne, ale teraz jedni będą się dziwić, dlaczego w ogóle jest ministrantem, a inni, dlaczego szkaluje polskiego papieża.
Po trzecie, Hołownia przedstawiał ideę polityki w modelu serialu na Netflixie – bieżącego, w każdym temacie, regularnego kontaktu z wyborcami, którzy dzień w dzień otrzymują nowe odcinki komunikatów politycznych. Była to idea dobra na czas pandemii, ale – jak to bywa z serialami przy piątym sezonie – teraz produkcja interesuje mniej osób i formuła nieco się zużyła.
Po czwarte, Hołownia zyskiwał pod nieobecność Tuska, prezentując się jako lepsza, bardziej odważna i ogarnięta Platforma, bez totalniackiego zacięcia. Ale Tusk wrócił i wielu potencjalnych wyborców Polski 2050 znowu uwierzyło w Platformę. Jaki jest zatem pomysł na prowadzenie polityki po powrocie Tuska? Hołownia nie może go ostro atakować, ponieważ będzie to źle widziane na opozycji. A jednocześnie nie widać pomysłu, jak miałby wyjść z jego cienia.
Co dalej?
Wszystko to sugeruje potrzebę wyszukania odnowionej formuły politycznej dla Polski 2050. Jaki pomysł mógłby odpowiadać na wymienione problemy? Wiele zależy od realnych zdolności organizacyjnych partii i ambicji samego Hołowni – sprawy organizacyjne wydają się zresztą najważniejsze. Jeśli jednak skupić się na kwestii kierunku politycznego, to zwrócę krótko uwagę na dwie okoliczności.
Niedawno Polska 2050 dołączyła w Parlamencie Europejskim do frakcji liberalnej Renew Europe. A jednak wydarzenie to nie zostało szerzej wykorzystane politycznie. Tymczasem była to ciekawa decyzja. Do tej samej frakcji należą partia francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona, estońskiej premierki Kai Kallas, a także słowackiej prezydentki Zuzany Čaputovej. Ostatnio do ALDE, która również jest częścią Renew Europe, dołączyła partia prezydenta Ukrainy Zełenskiego.
A zatem Francja, Estonia, Słowacja, Ukraina – czyli nowa, ale sprawdzona i skuteczna formuła polityczna. Świeże, centrowe ruchy społeczne, zmieniające dawny porządek na lepsze, a przy tym kraje, które można obecnie kojarzyć z różnego rodzaju historiami sukcesu i siły, nie tylko w budowaniu dojrzałej demokracji liberalnej, walce z populizmem i autorytaryzmem, ale też w reformie krajowej sceny politycznej.
Do tego można dodać element zielonej polityki, który przychodzi Polsce 2050 chyba najłatwiej, ponieważ wykracza poza stare podziały partyjne oraz ideowe. W Słowenii wybory parlamentarne wygrała ostatnio partia zielonych liberałów. Chociaż ugrupowania zielonych rosną w siłę na świecie – Niemcy są tutaj najlepszym przykładem – w Polsce nie istnieje sprawna i popularna partia tego typu. Mimo że, patrząc formalnie, Zieloni są w Polsce częścią Koalicji Obywatelskiej, Platforma nie poszła w tym kierunku – być może tego rodzaju posunięcie wykracza poza jej DNA. Hołownia mógłby więc powiedzieć, że jest prawdziwą polską Partią Zielonych.
Takie dwa nurty można łatwo połączyć w jednym haśle: zielony liberalizm. Oczywiście, nie ma sensu, żeby Hołownia prezentował się jako liberał, chodzi tu tylko o hasłowe wyjaśnienie pewnego konceptu, który pomagałby w wyraźniejszym określeniu możliwej samoidentyfikacji Polski 2050. Chodziłoby więc o siłę postępową i patrzącą w przyszłość – co dobrze odpowiada profilowi partii mającej w nazwie rok 2050 – a z drugiej strony o partię dialogu, odpowiedzialną gospodarczo i pełną zwykłej ludzkiej troski, co można wprowadzić do liberalnej polityki za pośrednictwem zielonej agendy, która mówi, że świat należy zorganizować w taki sposób, abyśmy wszyscy mogli poczuć się w nim dobrze. I co na to Hołownia?