Najnowsza książka Anny Bikont „Cena. W poszukiwaniu żydowskich dzieci po wojnie” to reportaż, który w założeniu nie miał szans powodzenia. Reporterka postanowiła bowiem odbyć drogę Majzelsa sprzed kilkudziesięciu lat, aby porozmawiać z dziećmi, które przetrwały. W archiwach nie zostało wiele. Kiedy Bikont pracowała nad książką o Irenie Sendlerowej trafiła na dziennik wysłannika CKŻP, w którym zapisywał rezultaty swoich podróży. W szesnastokartkowych, wyblakłych zeszytach pojawiły się nazwiska 52 dzieci. Majzels odnalazł ponad 30. Notatki były skąpe. Daty przyjazdu, miejsca, imiona dzieci i nazwiska ich polskich opiekunów. Jakie są szanse, że reporterce uda się dotrzeć choćby do kilku osób z tej listy? Okazało się, że Bikont odnalazła dokładnie 30.

Rywalizacja

Zaraz po zakończeniu drugiej wojny światowej w Polsce pojawiło się wiele żydowskich organizacji, dla których priorytetem stało się odnalezienie dzieci, które przeżyły, i odzyskanie ich dla narodu. Były to zarówno partie syjonistyczne, religijne, jak i niereligijne, jedne lewicujące, inne bardziej prawicowe. Niektóre dogadywały się między sobą i tworzyły żydowskie domy dziecka. Jednak największą, popieraną przez polskie władze, był Centralny Komitet Żydów w Polsce.

To, w jaki sposób dziecko zostanie odebrane od polskiej rodziny, i gdzie później trafiło, zależało od organizacji, która zajmowała się jego odnalezieniem. Organizacje syjonistyczne przede wszystkim zakładały kibuce, które pełniły funkcję tymczasowych domów dziecka, zanim ich podopieczni trafią do Palestyny i będą mogli odbudować naród żydowski i stworzyć państwo Izrael. Były także organizacje ortodoksyjne, które najczęściej wspierali Żydzi mieszkający w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Szwajcarii, Francji. To do tych państw, i mieszkających w nich tradycyjnie religijnych rodzin, trafiały odnalezione dzieci. 

Centralny Komitet Żydów w Polsce uważał natomiast najczęściej, że dzieci powinny pozostać w kraju i to tu należy odtworzyć żydowskie tradycje. Dlatego właśnie działacze CKŻP, tacy jak Lejb Majzels, tak mocno kontrastują z postaciami, które uosabia w książce Jeszajahu Drucker – działacz religijnych Żydów. Ten drugi szukał dzieci, aby wywieźć je z Polski do Palestyny. Nieważne były sposoby. Jeżeli polska rodzina nie chciała oddać dziecka lub ono samo nie chciało jej opuszczać, Drucker nie wahał się użyć podstępu, aby podopiecznego porwać i odebrać z rąk chrześcijańskich opiekunów. Jednak faktem jest, że zwykle płacił on pokaźną sumę za wykupienie dziecka i często uprzedzał Lejba Majzelsa, który nie działał w pojedynkę, ale musiał konsultować wszystko z Komitetem, co sprawiało, że był mniej skuteczny. Książka Bikont wyraźnie pokazuje, że różne żydowskie organizacje rywalizowały ze sobą w odzyskiwaniu dzieci, które przetrwały Zagładę. 

Miłosierdzie czy dobry interes?

Majzels jechał do Polaków, którzy przechowywali żydowskie dziecko w czasie wojny, i zaczynał od zawoalowanych propozycji. Nie zawsze po przekroczeniu progu domostwa proponował pieniądze. Rozmawiał o trudach i niebezpieczeństwach związanych z ukrywaniem dziecka i pytał, jak Komitet może zadośćuczynić gospodarzom. Dopiero wtedy mowa była o konkretnych sumach.

W książce Bikont nie spotkamy zbyt wielu przykładów bezinteresownego oddania dziecka. Często polskie rodziny podawały kwoty, jakie wydały na jego utrzymanie (ubranie, wyżywienie) i były one niewielkie jak na ówczesne czasy. Zdarzało się nawet, że widać było w ich oczach wstyd, że te pieniądze przyjmują, ale w książce to rzadkość. Częściej padały wysokie lub wręcz zawrotne sumy. W czasie wojny etyka i empatia przestały obowiązywać, a życie ludzkie, zwłaszcza żydowskie, miało bardzo konkretną wartość, podawaną w złotówkach, dolarach albo domach i ziemiach należących przed wojną do żydowskich rodzin. Po wojnie niewiele się zmieniło.

W „Cenie” przykładów takiej postawy znajdziemy dużo. Jednym z nich jest historia Miriam Strauss, którą opiekun Głagola przechowywał we wsi pod Zamościem. Gdy chciano ją wykupić, podał kwotę kilku milionów złotych, które rzekomo stracił (spalony dom, kradzieże, ucieczki i porzucenie mienia itp.) przez pomoc dziewczynce. Od momentu, kiedy postanowił wziąć Miriam pod swój dach, wiedział, że jest to dla niego świetny interes. Już w momencie obietnicy pomocy otrzymał od jej rodziny pieniądze i kosztowności. Ostatecznie zapłacono mu kilkukrotnie mniej.

Takie przykłady sam Majzels, a za nim Bikont tylko mnożą. W przypadku innej bohaterki książki – Tamary Sztark – niechęć do jej oddania wynikała z tego, że była jedyną dziedziczką pałacu w Radomiu, o czym opiekunowie wiedzieli, oferując jej rodzinie pomoc w ukryciu dziecka. Częściej ukrywano dziewczynki. Nie powinno to specjalnie dziwić, bo w tym przypadku łatwiej było wmówić innym, że to chrześcijańskie dziecko. U chłopca szybko można było sprawdzić, czy jest obrzezany.

Religia odgrywa zresztą w tej książce niemałe znaczenie. Bardzo często dzieci, które wychowywały się w nowych domach, były nie tylko uczone pacierza, nosiły łańcuszek z krzyżykiem i chodziły do kościoła, ale wynosiły też z nich nienawiść do Żydów. Często bowiem były zbyt małe, aby pamiętać swoją prawdziwą rodzinę. To rodziło ogromne napięcia, kiedy dziecko udało się wykupić i kiedy trafiało do swoich żydowskich opiekunów. Było dodatkowo narażone na kolejne traumy. Pierwszą było oddanie ich przez rodziców do obcych ludzi, drugą – zniszczenie życia, o który myślały, że jest ich – stałe i prawdziwe. 

Dziedziczenie traumy

Bardzo często opowieści tych, którzy przeżyli, kończą się tuż po wojnie. Dopiero niedawno zaczęły się pojawiać książki-świadectwa dokumentujące późniejsze życie ocalonych z Zagłady. Również Anna Bikont chciała poznać losy swoich małych bohaterek i bohaterów. Pisząc tę książkę, zdecydowała, że sprawdzi, gdzie dziś żyją i co robią. Udało jej się uniknąć opowieści zafałszowanych i sentymentalnych, między innymi dzięki temu, że otwarcie pisze o wszystkich niepowodzeniach – o rzuceniu słuchawką przez jedną z kobiet, o ignorowaniu wiadomości i próśb o spotkanie, o niechęci, jaką czuła, kiedy zadawała pytania. Opowiada jednak także o niesamowitych wręcz zbiegach okoliczności i szczęściu, jakie miała na drugim końcu świata, aby znaleźć tę jedną, konkretną osobę. Ocalonych odnajduje w Polsce, Izraelu, Stanach Zjednoczonych, w całej Europie. Samotnych, z dziećmi i wnukami, a nawet w zakonie. Zaraz po wojnie Centralna Żydowska Komisja Historyczna zebrała setki świadectw ocalonych, w tym ponad czterysta od dzieci, ale niewiele jest opowieści o tym, jak poradziły one sobie z podwójną traumą, która je spotkała. Te dzieci narodziły się dwu-, a nawet trzykrotnie, ale musiały najpierw dwukrotnie umrzeć.

Czy można powiedzieć jeszcze coś, o czym nie wiemy, jeżeli chodzi o Szoa? Czy po książkach takich, jak „Wrócę, gdy będziesz spała: rozmowy z dziećmi Holocaustu” Patrycji Dołowy, „Przecież ich nie zostawię. O żydowskich opiekunkach w czasie wojny” czy wydaniu lub wznawianiu dzienników – na przykład Anne Frank, Dawida Sierakowiaka, Dawida Rubinowicza, Reni Knoll, Rutki Laskier – Bikont powiedziała coś nowego?

Bardzo często pozycje dotyczące tematyki Holokaustu to po prostu książki złe, które pornografizują przemoc i nie mają nic wspólnego z faktami. Spora część to tytuły specjalistyczne, które dla przeciętnej czytelniczki i czytelnika nie są pierwszym wyborem. Reportaż Bikont to koronkowa robota, ale napisana językiem, który prowadzi nas w głąb świata, którego już nie ma, a który próbujemy zrozumieć. 

Bikont podnosi też pytania, na które dotąd tak naprawdę nie było odpowiedzi. Czy wojna, zwłaszcza dla żydowskich dzieci, naprawdę skończyła się w 1945 roku? Reporterka, próbując dotrzeć do swoich bohaterek i bohaterów, pokazuje też, że to właśnie, paradoksalnie, ocalenie spowodowało, że wiele młodych osób wyrzekło się swojej żydowskiej tożsamości, stłumiło ją w sobie i nie zawsze chciało do niej wracać. Co się z nimi działo, jak przyjęła te osoby dalsza rodzina, która przeżyła? To wątki, które Bikont zdaje się podejmować jako jedna z pierwszych, a na pewno jedna z niewielu. Po wojnie członkowie Żydowskich Komisji Historycznych, zwłaszcza w Polsce, uważali, że dziecięce relacje mają dla historyków niewielką wartość poznawczą, więc rzadko z dziećmi rozmawiali (takiego zdania była na przykład Genia Silkes). Bikont dodaje swoją cegiełkę, która ma pokazywać Holokaust oczami dzieci, a naprawdę mamy ich bardzo niewiele.

Po wojnie nie mówiło się o zespole stresu pourazowego, ale cierpiały nań miliony osób. Tę traumę niosły ze sobą do końca życia. Jak pokazuje podróż Anny Bikont, najczęściej przekazały ją pokoleniu nie tylko swoich dzieci, ale także wnuków. Nadzwyczajna praca, którą wykonała reporterka, pokazuje nam też niestety, że wojna się nie skończyła. Ona wciąż trwa w kolejnych pokoleniach. 

 

Książka:

Anna Bikont, „Cena. W poszukiwaniu żydowskich dzieci po wojnie ”, Czarne, Wołowiec 2022.