Szanowni Państwo!
„Russkij wojennyj korabl, idi na***” – powiedział ukraiński żołnierz z Wyspy Węży i… zaczyna się walka prawdy z mitem. Prawda jest taka, że po wypowiedzeniu tych słów do załogi rosyjskiego okrętu wojennego żołnierz nie zginął, jak podawano na początku, tylko poszedł do niewoli. A jeśli poszedł do niewoli, to znaczy, że poddał się, nie był więc ukraińskim obrońcą Termopil albo Westerplatte. Należy jednak traktować go jak bohatera, bo puszczając swój komunikat w świat, wyraził niezgodę na napaść zbrodniczego imperium na wolny kraj. Mit pomógł zidentyfikować się zachodnim społeczeństwom z obrońcami Ukrainy.
Z podobnym mechanizmem mieliśmy do czynienia i później. Łatwiej budować koalicję wsparcia, kiedy ma ona szansę przynieść wymierny rezultat – zwycięstwo. A więc z punktu widzenia Ukraińców dobrze jest pokazywać wojenne sukcesy. Dlatego kolportuje się choćby filmiki z nierozgarniętym rosyjskim specnazem, który utknął w windzie. Jednak wielu innych momentów tej straszliwej wojny nie widzimy.
A wiemy, że wojna jest wyniszczająca, zaś Rosjanie w dalszym ciągu prowadzą atak na Ukrainę.
Jak powinni działać w tej sytuacji reporterzy wojenni? Czy istnieje w tym kontekście konflikt między prawdą a odpowiedzialnością? Wydaje się jasne, że reporter powinien przedstawiać wydarzenia zgodnie z prawdą. Z kolei porażka Rosji jest w interesie Polski i Zachodu, co sugeruje, że z informacją należy obchodzić się w sposób odpowiedzialny. Rolą dziennikarzy jest jednak informować o faktach, a nie tylko o faktach strategicznych. Filtrowanie faktów przez rację stanu wymaga zresztą kompetencji, których nie można wymagać od dziennikarzy, a także wiedzy, której nie mogą posiadać.
Trudność wynika po części z tego, że jesteśmy w dziwnym stanie między wojną a pokojem. Nikt nie powie, że jesteśmy na wojnie – z czego wynikałyby konkretne obowiązki, również w dziedzinie przekazywania informacji – ale nikt nie przyzna również, że żyjemy jednoznacznie w sytuacji pokoju, co siłą rzeczy wpływa na nasze poczucie odpowiedzialności za dziejące się wydarzenia. Do tego dochodzi jeszcze jedna kwestia: czy reporter, który siłą rzeczy dostrzega pewien wycinek rzeczywistości, ma szansę poznać prawdę? Wiele z informacji przekazywanych dziennikarzom może być też zmanipulowanych przez wojenną propagandę.
Dlatego pewne kontrowersje wywołał dylemat, o którym pisał w „Kulturze Liberalnej” Konstanty Gebert, dotyczący tego, czy należy ujawniać ewentualne ukraińskie zbrodnie wojenne.
Spór o prawdę w reportażu nie dotyczy tylko opisu granicznych sytuacji, takich jak wojna. Jest to spór mający swoją tradycję i ściśle związany z warsztatem reportera. Fakty mogą być różne w zależności od tego, z której strony się na nie patrzy. Sprawca może stać się w naszych oczach ofiarą, kiedy tylko bliżej go poznamy i dowiemy się, jak to się stało, że suchy fakt, pozbawiony kontekstu, świadczy o jego sprawstwie. Prawda w reportażu zawsze istnieje w postaci przepuszczonej przez filtr, którym jest wrażliwość i warsztat reportera.
W aktualnym numerze „Kultury Liberalnej” piszemy o tym, ile jest prawdy w raportach na temat wojny Rosji przeciwko Ukrainie i związanym z tym szerszym zagadnieniem prawdy w reportażu.
Marcin Wyrwał z redakcji Onet.pl opowiada o tym w rozmowie z Katarzyną Skrzydłowską-Kalukin z perspektywy reportera, który relacjonuje od początku wojnę w Ukrainie. Deklaruje: „Ja jestem dziennikarzem, moją rolą jest relacjonowanie i podawanie informacji”. Jednak mówi także: „Najgorsze, co może nam się teraz przydarzyć, to zafałszowana narracja, że Ukraina idzie do przodu, wygrywa wojnę i jest tylko kwestią czasu, kiedy wszystko będzie pozamiatane. Jeżeli będziemy wciąż tak myśleć – my, Zachód, nie tylko Polska – to zaczniemy zasypiać. A dostawy zaawansowanej broni, amunicji już są za małe”. A więc fakty mają znaczenie strategiczne. Wyrwał przyznaje: „Uważam, że powinniśmy mówić o tym, że brakuje broni. Bo to jest forma nacisku na społeczeństwa Zachodu”. Jednak pytany o to, czy mówiłby także o ukraińskich zbrodniach wojennych, gdyby dowiedział się, że są popełniane, zapewnia, że tak. Dodaje jednak: „Nie mam najmniejszych szans, żeby coś takiego zobaczyć. Żaden przytomny żołnierz nie będzie pokazywał dziennikarzowi takich rzeczy”.
Co zrobić z kłamstwem w reportażu? Gdzie przebiega granica między faktami a fikcją u Kapuścińskiego, a gdzie u Capotego? – [słuchaj rozmowy w wersji podcastu] pyta Jarosław Kuisz Mariusza Szczygła, reportera, przedstawiciela Polskiej Szkoły Reportażu. A ten odpowiada: „Co z tym Hugo-Baderem? Czy należy go nazywać, tak jak mówią i piszą złośliwi «Hugo-Bajer»? Są tacy, którzy Polską Szkołę Reportażu nazywają Polską Szkołą Picu. To jest dziecinne podejście, które zakłada, że istnieje tak zwany goły fakt i można go w sposób przejrzysty lub goły opisać”. Mówi też: „Chciałbym, żeby każdy pamiętał, że na początku reportażu znajduje się takie niewidoczne zdanie: «zobaczyłem to tak». Czyli nie skłamałem…”.
Prawdy w relacjach z Ukrainy domaga się też w rozmowie z Jakubem Bodzionym Stanislav Ivashchenko, ukraiński informatyk, który od lutego jest żołnierzem:
„Jestem zdania, że media powinny mówić o wszystkim. Dotyczy to także wszelkich nieprawidłowości po obu stronach. Nie uważam, że propaganda proukraińska powinna być jedyną rzeczą «na antenie». Jeśli tylko podawane informacje są rzetelne i sprawdzone, to czemu nie mówić o potencjalnie niewygodnych dla nas sprawach? W przeciwnym razie, jaki sens ma ogólnoświatowa walka o wolne media?”.
Reporter, dziennikarz jest także obywatelem i człowiekiem. To nie są jednak jego słabości, również to składa się na jego warsztat, który wykorzystuje, oceniając, co jest, a co nie jest prawdą i jakie to ma konsekwencje.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”