Jakub Bodziony: Czernihów to twoja rodzinna miejscowość. W pierwszych tygodniach wojny obrona miasta odegrała kluczową rolę w przebiegu konfliktu i uniemożliwiła otoczenie Kijowa. Jak pamiętasz ten wczesny poranek 24 lutego? 

Stanisław Iwaszczenko: Mój przyjaciel zadzwonił do mnie około piątej rano i powiedział: „wojna się zaczęła”. Byłem wtedy bardzo spokojny, bo wszyscy spodziewaliśmy się, że zaatakują, szczególnie po tym pełnym nienawiści przemówieniu Władimira Putina z 21 lutego, które de facto było deklaracją wojny wobec Ukrainy i zapowiedzią przemocy. Nie wiedzieliśmy tylko, kiedy to nastąpi. 

Zaraz po tym, jak się rozłączyliśmy, pojechałem samochodem do mieszkania mojej matki. Wziąłem dla niej materac, kilka poduszek, wodę, a potem zniosłem to wszystko do piwnicy – wiedziałem, że będą bombardować miasta. Dzień wcześniej byłem w sklepie i zrobiłem zapasy – woda, jedzenie o długiej dacie przydatności do spożycia i inne mogące się przydać rzeczy. 

Zamieniliśmy kilka słów i włączyliśmy telewizję. Wtedy zdaliśmy sobie sprawę ze skali inwazji i tego, że rosyjskie jednostki zbliżają się do Czernihowa z kilku kierunków. Powiedziałem mamie, że muszę udać się do punktu mobilizacyjnego przy lokalnej jednostce wojskowej. 

Jak wyglądała sytuacja na miejscu?

Tłum ludzi. Jeden z żołnierzy zapytał mnie, czy posiadam książeczkę wojskową, w odpowiedzi pokazałem mu dokument. On wziął go do ręki i podstemplował, co oznaczało, że od tego momentu stałem się żołnierzem. Ten stan trwa zresztą do dzisiaj i trudno mi powiedzieć, kiedy się zakończy. 

Na co dzień pracujesz jako programista. Miałeś wcześniej karabin w ręce? 

Raz, na zajęciach z przysposobienia obronnego w szkole. Dostałem mundur i kałasznikowa. Takich jak ja były setki. 

Co się działo dalej? 

W ciągu pierwszych dwóch dni mieliśmy bronić terenów jednostki wojskowej, gdzie zostaliśmy powołani. Następnie przerzucono nas do lasu pod miastem, naszym zadaniem było pilnowanie autostrady, która wiodła do miasta. W razie pojawienia się Rosjan dostaliśmy rozkaz niedopuszczenia ich do miasta. 

Ilu was było? Jaki mieliście sprzęt? 

Kilkunastu. Nie mieliśmy hełmów, kamizelek kuloodpornych ani kamer termowizyjnych. 90 procent mojego oddziału nigdy wcześniej nie trzymało w ręku broni. Dostaliśmy jedną ręczną wyrzutnię granatów z kilkoma ładunkami, każdy z nas miał karabin i cztery magazynki amunicji. W tym lesie spędziliśmy koszmarnie długą i cholernie zimną noc, na szczęście Rosjanie nie przyszli. 

Wkrótce zostałem przydzielony do nowopowstałego batalionu, składającego się z ponad trzystu osób. Na początku wojny powstawało bardzo wiele takich jednostek złożonych z świeżo powołanych rekrutów, bo Ukraina desperacko potrzebowała obrońców. Nazywano je batalionami strzeleckimi, bo najłatwiej było dać nam karabin i powiedzieć, kiedy i w jakim kierunku strzelać. 

Otrzymaliście jakieś dodatkowe szkolenie w międzyczasie?

Nie. 

Rozmawiałem z kilkoma osobami ze Lwowa i tam nawet przed dołączeniem do obrony terytorialnej przeprowadzono obowiązkowe szkolenia wojskowe. 

Tak wyglądała sytuacja na zachodzie kraju. Oni mieli czas, którego nam od początku brakowało. Po dwóch dniach miasto zostało otoczone, a przez następne kilka tygodni Rosjanie atakowali nas z czterech różnych stron. 

Twoja mama została w mieście?

Wyjechała dosyć późno, ale udało się jej dotrzeć do mojego brata, który mieszka na przedmieściach Kijowa. To na szczęście nie były okolice Buczy, Irpienia czy Hostomela. 

5 marca w kilkanaście osób zostaliśmy wysłani na pozycje na rogatkach miasta. Z względu na brak doświadczenia mieliśmy być na drugiej linii, służyć jako wsparcie i wzmacniać okopy. Szybko okazało się jednak, że znaleźliśmy się na froncie, zaraz obok pozycji Rosjan. 

Pierwsze kilka dni tam przebiegło względnie spokojnie. Cały czas słyszeliśmy wybuchy i odgłosy ostrzałów, ale nikt nie zaatakował nas bezpośrednio. Później było gorzej, Rosjanie próbowali dostać się do miasta od naszej strony. 12 marca zaczął się ostrzał. 

Jak wyglądał dzień w tych warunkach?

Brak snu, nieustanny ostrzał i odgłos latających nad tobą dronów. Widzisz je, słyszysz i nie możesz im nic zrobić, a wiesz, że ich głównym celem jest naprowadzanie artylerii. Nie mieliśmy żadnego zaawansowanego sprzętu, większość prawdopodobnie została przetransportowana do obrony Kijowa. Z powodu gżenia miasta, niemal od razu pojawiły się problemy z amunicją do pozostałej artylerii. Rosjanie szybko zdali sobie z tego sprawę, a sami mieli wtedy podciągniętą logistykę, więc ostrzał był coraz bardziej intensywny. Podczas jednej z moich nocnych zmian ostrzelał nas też czołg albo haubica samobieżna.

Jaka to różnica, skoro atak był prowadzony z co najmniej kilku kilometrów?

Podczas ataku artylerii słychać lot pocisków. Niektóre haubice strzelają powyżej prędkości dźwięku, więc czujesz dopiero wybuch. Kiedy doszło do pierwszej eksplozji i zdaliśmy sobie sprawę z tego, że żyjemy, to skoncentrowaliśmy się na obserwacji jasnych rozbłysków na niebie, w celu zlokalizowania pozycji Rosjan. Od momentu błysku naliczyliśmy 24 sekundy do wybuchu, czyli byli dosyć daleko od nas. Przez ponad godzinę leżeliśmy na ziemi z rękoma na głowie. Raz samolot wystrzelił w naszą stronę rakietę, mieliśmy szczęście, że nie bombę, bo wtedy wszyscy byśmy zginęli. To wszystko było wizualnie niesamowite, jak z filmu. 

22 marca rozpoczął się zmasowany ostrzał, podczas którego zginął jeden z naszych chłopaków. Potem dostaliśmy się pod bezpośredni ostrzał z czołgu, który zniszczył nasze pozycje w ciągu kilku chwil. Następnie ruszył szturm transporterów opancerzonych. W naszym oddziale było trzynaście osób, tego dnia cztery zginęły, a trzy zostały ranne. Rosjanie bardzo szybko nas rozbili, musieliśmy się wycofać. Co dziwne, oni też postanowili opuścić te pozycje na następny dzień. Wraz z innymi oddziałami dostaliśmy rozkaz ponownego ich zajęcia, pod silnym ostrzałem. Jak o tym myślę, to jestem w szoku, że nikt z nas wtedy nie zginął. 

Potem nocowaliśmy w opuszczonych, na wpół zniszczonych domach. Musieliśmy też wydostać ciała poległych osób z naszego oddziału. 25 marca zostałem ewakuowany, co w wojskowym żargonie określa się mianem rotacji. Polega to na zdjęciu z frontu oddziału, który był w walce przez kilka tygodni, i wymianie go na świeży. Trafiłem z powrotem do miasta. 

Ruiny domów, w których nocował oddział

Jak tam wyglądała sytuacja?

Kiedy jechaliśmy przez przedmieścia, to niemal wszystkie budynki były zniszczone. Okna, dachy, ślady po pociskach, rakietach, pożarach. To było postapokaliptyczne doświadczenie. 

Zabrano nas na tereny ogromnej, poradzieckiej fabryki, w przeszłości będącej jednym z zakładów strategicznych ZSRR. W jej skład wchodziły ogromne bunkry przeciwatomowe, w których nas zakwaterowano. Bez światła, wody, kanalizacji, ale pomimo tego, że słyszeliśmy eksplozje nieopodal, to w środku czuliśmy się bezpiecznie. Kiedy jesteś w okopach ostrzał jest niesamowicie głośny i odczuwalny jak trzęsienie ziemi. Spędziliśmy pod ziemią sześć dni, z przerwą na krótkie spacery po powierzchni. Po tym czasie Rosjanie postanowili się wycofać. Do dzisiaj nie wiem dlaczego. 

Z tego, co mówisz, Rosjanie przez cały czas mieli przewagę. Sytuacja obrońców w mediach była przedstawiana jako bardzo zła. Pojawiały się porównania Czernihowa do Termopil.

Naprawdę trudno mi to zrozumieć. Z naszej perspektywy wydawało się, że górują nad nami pod każdym względem. Nie mieliśmy łączności, dostępu do prądu i wody. O brakach w uzbrojeniu nie wspominając. 

Głównym problemem Rosjan były prawdopodobnie rozciągnięte linie logistyczne, dodatkowo nękane przez ukraińskie siły specjalne. 

Ten odwrót trwał kilka dni. Nasz batalion, która składa się z trzech kompanii, został oddelegowany do miejscowości pod miastem, gdzie stacjonuje do dzisiaj. Mieliśmy pilnować autostrady i przygotowywać umocnienia, na wypadek ponownego ataku Rosjan lub Białorusinów. W naszym obwodzie wciąż działają grupy przeciwnika, które prowadzą rozpoznanie naszych pozycji. 

Kiedy rozmawiamy, jesteś u siebie w mieszkaniu w centrum miasta. Jak twoja dzielnica wyglądała po wycofaniu się Rosjan?

Po raz pierwszy wróciłem tutaj w połowie kwietnia. Mój blok nie został zrównany z ziemią, ale wiele okien i balkonów zostało zniszczonych przez artylerię. W moje okno musiał uderzyć bardzo mały odłamek, bo nie przebił się do środka. Na dziś w centrum nie czuć wojny, ale wystarczy przejść się pomiędzy budynkami, żeby pozbyć się jakichkolwiek wątpliwości. 

Okno w mieszkaniu Stanisława

Rosjanie starali się zniszczyć wszystko, co sprawia, że miasto żyje. Główne mosty, drogi. Jeden z większych hoteli został trafiony rakietą, stadion został zbombardowany. Ucierpiały dzielnice mieszkalne i zabytkowe budynki, niektórych z nich nie da się odbudować. Im dalej od centrum, tym gorzej – Czernihów został zniszczony w 70 procentach.

Zniszczone stacje benzynowe, komunikacja działa od niedawna, bo zniszczono wiele elementów jej infrastruktury. 

Teraz trwa odbudowa miasta. Duży udział mają w tym organizacje obywatelskie, wspierasz działania jednej z nich. 

Nasza inicjatywa nazywa się „This is my city”. W związku z tym, że zostałem powołany do wojska, to jedynie w wolnym czasie wspieram jej działania. Zaczęło się od tego, że grupa moich przyjaciół skrzyknęła się, aby pomóc mi i innym znajomym w armii, chcąc kupić nam potrzebny sprzęt. Szybko udało im się rozszerzyć zakres działania i zarejestrować fundację charytatywną, która wspierała zarówno żołnierzy, jak i poszkodowanych przez wojnę cywili. Rozpoczęła się oficjalna współpraca z miastem, innymi organizacjami społeczeństwa obywatelskiego, ale też artystami i celebrytami. 

Udało nam się zakupić hełmy, kamizelki kuloodporne, kamery termowizyjne, broń przeciwko dronom, ale też samochody. Zaczynaliśmy od naszego miasta, ale teraz, kiedy sytuacja na miejscu jest lepsza, działamy w skali całego kraju, koncentrując się na wsparciu żołnierzy na wschodzie i południu. 

Czego potrzebujecie najbardziej? 

Zgłaszane potrzeby są dosyć podobne – samochody, drony różnego typu, kamery termowizyjne, ale też rękawiczki taktyczne, lornetki, moskitiery i buty. Gdy zostaliśmy powołani, dostaliśmy zimowe buty, w których trudno wytrzymać latem. Dlatego część żołnierzy walczy w adidasach. 

Gdzie kupujecie ten sprzęt? 

Nie w Ukrainie, bo na to od marca nie ma żadnych szans [śmiech]. Ochotnicy wykupili wszystko, więc teraz sprowadzamy rzeczy z zagranicy. To jest coraz trudniejsze, słyszałem, że w Polsce w pewnym momencie też zabrakło niektórych leków i wyposażenia medycznego, bo wszystko zostało wykupione i wysłane do Ukrainy. To wyobraź sobie, jak wygląda sytuacja u nas. 

Prawda jest taka, że nawet dzisiaj większość nowo powstałych oddziałów nie ma hełmów i kamizelek kuloodpornych. Polegają na sprzęcie dostarczanym im przez takie organizacje jak „This is my city”

Od rozpoczęcia wojny minęło ponad sto dni. Rosjanie planowali zająć Kijów w 48 godzin, ten plan zakończył się klęską, zostali zmuszeni do odwrotu i koncentracji działań na wschodzie i południu kraju. Obecnie sytuacja obrońców w Donbasie jest bardzo trudna. W Polsce część osób z hurraoptymistycznej narracji pierwszych tygodni wojny szybko przestawiła się na hiperpesymizm. Jak ty to oceniasz?

To bardzo, bardzo trudne pytanie, na które nie ma jednej odpowiedzi. Tutaj nastrój też się zmienia. Dzieje się coś dobrego, coś udało się obronić, zdobyć albo odbić – wszyscy są szczęśliwi i rośnie przekonanie, że wytrzymamy, a koniec wojny jest w zasięgu ręki. Ale rzeczywistość jest znacznie bardziej skomplikowana. 

Jesteśmy wdzięczni za wsparcie militarne i humanitarne od krajów zachodnich – Litwie, Estonii, Wielkiej Brytanii czy Stanom Zjednoczonym. Korzystając z okazji, że udało nam się porozmawiać, chciałbym szczególnie podziękować Polsce i wyrazić moją bezgraniczną wdzięczność wobec Polek i Polaków. Żaden inny naród nie pomógł nam tak, jak wy. Pokazaliście nam, że mamy prawdziwych przyjaciół, że mamy braci i siostry. Bez względu na to, jak potoczy się polityka, jestem absolutnie przekonany o tym, że, kiedy wojna się skończy, Ukraińcy znajdą sposób, żeby podziękować wam z całego serca. 

Ale widzimy też, że Niemcy obiecały dostarczenie Polsce czołgów, w zamian za to, że wy przekażecie własne Ukrainie. Polacy wywiązali się z umowy, ale rozmowy utknęły w martwym punkcie. Niemcy dużo deklarują, ale niewiele z tego wynika. Węgry, które od dawna są proputinowskie, zablokowały część unijnych sankcji na Rosję oraz tranzyt sprzętu wojskowego przez ich terytorium. 

Myślę, że odpowiedź Zachodu jest bezprecedensowa, ale podziały są nie do uniknięcia. Im dłużej wojna będzie trwała, tym będą one głębsze. 

Niestety, a to będzie bardzo długi, krwawy i wyczerpujący konflikt. Dlatego tym bardziej desperacko potrzebujemy ciągłego wsparcia naszych sojuszników. Rosja jest znacznie silniejsza gospodarczo i militarnie. Wciąż dysponuje ogromnymi zasobami oraz możliwościami uzupełnienia rezerw w sprzęcie i ludziach. 

Co więcej, Rosjanie nie wysyłają na front żołnierzy z okolic Petersburga czy Moskwy, ale głównie z dalekiego wschodu lub z ubogich terenów zamieszkanych przez mniejszości etniczne. Nie zdziwiłbym się, gdyby wykorzystywali tę okazję do przeprowadzenia czystek etnicznych wewnątrz kraju. Pozbywają się mniejszości, a w zamian za to deportują w głąb Rosji Ukraińców, głównie kobiety i dzieci, z zajętych terenów. 

Szacuje się, że na dziś do Rosji z Ukrainy zostało deportowanych 1,5 miliona osób, w tym 300 tysięcy dzieci. 

Te dzieci tam zostaną, wychowają je Rosjanie i ich propaganda. 

Sfera militarna pozostaje nierozstrzygnięta, ale politycznie Rosja przegrała. Nie osiągnęła swoich długofalowych celów, a sankcje, jeśli zostaną utrzymane, w dłuższej perspektywie pogrążą jej gospodarkę. Również prorosyjski kurs Ukrainy, wcześniej postrzegany jako możliwy kierunek, jest obecnie trudny do wyobrażenia. 

Z politycznego punktu widzenia możesz mieć rację, ale nasze straty są potężne. Nawet jeśli Putin zatrzymałby się w tym momencie, to łatwo byłoby mu ogłosić zwycięstwo. Rosja zajęła cały obwód chersoński, większość obwodu ługańskiego oraz część zaporoskiego i donieckiego, w tym przede wszystkim Mariupol. Całe wybrzeże Morza Azowskiego jest obecnie okupowane.

Udało im się wyrąbać korytarz lądowy na Krym oraz dostęp do słodkiej wody dla półwyspu, zajęli Enerhodar, gdzie mieści się największa elektrownia jądrowa w Europie. Propaganda może powiedzieć, że „wyzwolili” wiele osób od ukraińskiego nacjonalizmu. 

Obecnie okupowana jest niemal jedna piąta kraju. 

Dlatego uważam, że nie powinniśmy teraz przesądzać o naszym zwycięstwie, w jakimkolwiek wymiarze. Białoruś może nas zaatakować w ciągu kilku dni, a jeśli Rosjanie, pomimo własnych problemów, zmobilizują więcej ludzi i przeprowadzą kontrofensywę w kierunku Czernihowa i Kijowa, w momencie kiedy nasze siły są zaangażowane na wschodzie i południu, to wszystko może się dla nas skończyć bardzo źle. 

Mówiłeś o tym, że wojna szybko się nie skończy, dlatego potrzebujecie ciągłego wsparcia. Problem w tym, że na Zachodzie rośnie zmęczenie Ukrainą. Można być zmobilizowanym przez miesiąc, może dwa, czasem trzy, ale potem każdy chce wrócić do normalnego życia. To uczucie wzmocnił fakt, że wojna toczy się teraz na wschodzie kraju, tam gdzie konflikt trwał od niemal dekady. Presja niektórych polityków na Zachodzie na ustępstwa Ukrainy wobec Rosji będzie rosnąć, tak jak rośnie inflacja, ceny energii i zagrożenie kryzysem żywnościowym

To tak nie działa. Jeśli ktoś wchodzi siłą do twojego mieszkania i postanawia zająć ci dwa pokoje, a potem łaskawie zaproponuje, że jednak weźmie tylko jeden, to nie można tego uznać za rozwiązanie problemu. Dlatego twój sąsiad nie może tego ignorować, tylko powinien ci pomóc, a nie tłumaczyć agresora. To jest niesprawiedliwe – tutaj giną ludzie! 

Dlatego powinniście ustąpić Rosji i zatrzymać rozlew krwi. 

Ustąpić komuś, kto napadł na nasz kraj, gwałcił ukraińskie kobiety, obrócił całe miasta w ruiny i zabił dziesiątki tysięcy osób w imię bredni o ukraińskich nazistach?! Przypominam, że Zełenski jest Żydem, który bardzo słabo mówił po ukraińsku, kiedy wygrał wybory. 

Po pierwsze, jeśli Europa ma jakiekolwiek wartości, to wsparcie Ukrainy jest dla niej jedyną możliwością. Po drugie, w przypadku, gdy Rosja zwycięży, zagrozi bezpośrednio Litwie, Łotwie, Estonii i Polsce. W ciągu najwyżej dwudziestu lat będziecie w takiej sytuacji, jak my teraz. 

Wreszcie, po trzecie, Putin i jego reżim utrzymuje się przede wszystkim z handlu surowcami. To Europa latami budowała potęgę militarną współczesnej Rosji. Ludzie, którzy de facto opłacili rosyjskich żołnierzy, mordujących i gwałcących mój kraj, nie mają prawa być zmęczeni Ukrainą.

My to wiemy, stąd taka, a nie inna polityka Polski i krajów bałtyckich. Francja, Niemcy i Włochy myślą inaczej, tam klęska Rosji jest postrzegana nie jako cel, ale potencjalne zagrożenie.

W jakimś stopniu zdaję sobie sprawę z tego, że można być zmęczonym tą sytuacją. Ale to jest nieporównywalne do tego, z czym my musimy żyć i tym, do jakiego stopnia jesteśmy wyczerpani. Wy wciąż możecie wychodzić na miasto, bawić się, spotykać ze znajomymi i spać spokojnie. Podczas naszej rozmowy słyszałeś jedno powiadomienie o alarmie bombowym, potem wyciszyłem telefon. A to jest Czernihów, skąd Rosjanie wycofali się w kwietniu. 

To naprawdę coś więcej niż starcie pomiędzy dwoma państwami, to wojna pomiędzy dobrem i złem. Nie jesteśmy idealni, mamy wiele problemów, które od dawna trawią nasz kraj, ale nasz prezydent został wybrany demokratycznie, a my jesteśmy wolni. Rosja jest bogatsza, ale nie ma wolności. Putin nie chce, żeby wolna i demokratyczna Ukraina stała się wzorem dla zwykłych Rosjan. 

Skoro to swego rodzaju wojna cywilizacji, to jaką rolę w niej powinny pełnić media, gdy ten przekaz ma ogromne znaczenie polityczne? Czy powinno się informować o wszelkich nieprawidłowościach po stronie ukraińskiej (na przykład wobec rosyjskich jeńców wojennych czy cywilów)? To przecież przedstawia Ukrainę jako wiarygodne, europejskie państwo, które może wziąć odpowiedzialność za swoje działania. Czy raczej na odwrót – jest wojna, więc naturalne jest, że liczy się tylko przekaz zgodny z oficjalną narracją, nawet jeśli ma ona charakter propagandowy. 

Media powinny mówić o wszystkim. Dotyczy to także wszelkich nieprawidłowości po obu stronach. Nie uważam, że propaganda proukraińska powinna być jedyną rzeczą „na antenie”. Jeśli tylko podawane informacje są rzetelne i sprawdzone, to czemu nie mówić o potencjalnie niewygodnych dla nas sprawach? W przeciwnym razie, jaki sens ma ogólnoświatowa walka o wolne media?

W Ukrainie przedłużono stan wojenny. Przed 24 lutego poparcie dla Zełenskiego wynosiło niewiele ponad 25 procent, w marcu rekordowe 96 procent. Wszystkie siły polityczne zjednoczyły się przeciwko Rosji, włączenie z Petrem Poroszenką, byłym prezydentem, któremu groziło więzienie. Jak wygląda obecnie sytuacja polityczna w Ukrainie?

W bardzo dużym stopniu ta jedność i solidarność wciąż się utrzymuje. Ludzie są zadowoleni z tego, w jaki sposób Zełenski rządzi podczas wojny, i zdają sobie sprawę z tego, że to nie czas na powrót do politycznych przepychanek. 

Oczywiście, że są problemy, ale on nie jest odpowiedzialny za wszystko, szczególnie że struktura władzy w Ukrainie jest stosunkowo zdecentralizowana. Nie głosowałem na Zełenskiego, bo nie wiedziałem, jakim będzie przywódcą. Okazało się, że ma jaja ze stali i bardzo się cieszę, że nie ustąpił namowom do ustępstw ze strony części Europy i Rosji. On mówi jasno: „Ukraina nie handluje swoim terytorium”. 

Obecnie okupowane terytoria przez Rosję dalece wykraczają poza rozmiar Węgier i odpowiadają mniej więcej połowie Niemiec, więcej niż połowie Włoch czy ogromnej części Francji. Przywódcy tych krajów powinni o tym pamiętać, kiedy następnym razem przyjdzie im do głowy pouczać o tym, jak rozmawiać z Putinem. Naszym celem powinno być złamanie potęgi Rosji, a nie dogadanie się z jej władcą. 

No dobrze, ale jaki jest według ciebie realistyczny scenariusz, który zakłada zwycięstwo Ukrainy? Wypchnięcie Rosji poza granice sprzed 24 lutego, odbicie całego Donbasu, czy nawet Krymu? 

Pierwszy scenariusz jest realistyczny. Odbicie całego Donbasu to cel długoterminowy. Jednak kwestia Krymu jest znacznie bardziej skomplikowana, również dlatego, że od czasu aneksji na półwyspie osiedliło się bardzo wielu Rosjan. 

Musimy jednak pamiętać, że realizacja, któregokolwiek scenariusza niesie ze sobą cenę życia naszych żołnierzy. Dlatego tak bardzo potrzebujemy wsparcia – militarnego, politycznego, technologicznego, szkolenia. To Rosję powinno się zdemilitaryzować, a nie Ukrainę. 

I zdenazyfikować?

Nazwałbym to o procesem terapeutycznym dla całego sterroryzowanego społeczeństwa. Rosja jest krajem głęboko zaburzonym przez własną propagandę, wspomaganą przez aparat represji.