Spokojnie: królestwo Tvrtka nie występuje o członkostwo w UE, a zresztą sam Najjaśniejszy Pan zechciał zemrzeć 611 lat temu, więc kwestia jego narodowości nie jest już, można by sądzić, politycznie aktualna. Ale choć można by tak sądzić, to można też się mylić: proponując aspirującej do unijnego członkostwa Macedonii Północnej tak zwany „francuski kompromis”, Bruksela otwiera szeroko wrota do upolitycznienia takich właśnie kwestii.
Nawet jak na standardy Bałkanów, gdzie narzekanie na niegodziwość sąsiadów jest normą, Macedonia ma pecha. Republika ogłosiła niepodległość od rozpadającej się Jugosławii, dopiero gdy armia federalna, już pod jedynie serbskimi rozkazami, najechała Słowenię i Chorwację i było jasne, że wspólne państwo, w którym Macedonia wolałaby pozostać, nie istnieje.
W odpowiedzi na ogłoszenie niepodległości przez Macedonię, Grecja ogłosiła blokadę i bojkot nowego państwa: jego nazwa miała jakoby sugerować roszczenia terytorialne wobec południowej części historycznej Macedonii, leżącej dziś w Grecji. Blokada zakończyła się dopiero cztery lata temu, gdy oba państwa podpisały porozumienie w Prespie, na mocy którego Macedonia zmieniła swoją nazwę (stąd „Północna”), a także flagę (Grecja rościła sobie prawa do figurującej na niej starożytnej gwiazdy z Verginy) oraz konstytucję. Wbrew ogromnym społecznym protestom parlament w Skopje porozumienie przyjął, bo odblokowywało ono drogę do – wetowanego dotąd przez Ateny – kandydowania do Unii; Grecja dotąd nie ratyfikowała porozumienia, ale póki co je honoruje.
Rolę hamulcowego po Grekach przejęła bowiem Bułgaria. Choć porozumienie o stowarzyszeniu z UE Skopje popisało już 21 lat temu (w tej kwestii nie było wymogu unijnej jednomyślności), to grecka blokada uniemożliwiała dalsze kroki – tym bardziej, z inicjatywy Paryża połączono wnioski akcesyjne Macedonii i Albanii, co oznaczało, że opóźnienia każdego z krajów obciążają też szanse tego drugiego. W 2007 roku do Unii przystąpił zaś kolejny sąsiad Macedonii – Bułgaria, która akurat nic nie miała do nazwy kraju i jego symboli, ale żądała, by Skopje uznało, iż naród macedoński jest w istocie bułgarski, jego historia jest częścią historii Bułgarii, a język dialektem bułgarskiego.
Gdy porozumienie z Grecją już było na widoku, Skopje podpisało z Sofią w 2017 roku traktat o przyjaźni, w którym obiecało wyrzec się „antybułgarskiej propagandy”. Miało to zapobiec bułgarskiemu wetu – ale wnet się okazało, że Sofia interpretuje traktat jako obowiązek przyjęcia przez Macedonię bułgarskiego punktu widzenia w każdej sprawie – na przykład w kwestii nieistnienia języka macedońskiego. Żadne negocjacje nie były w stanie przełamać bułgarskiego uporu.
Coś nieco podobnego zdarzyło się przy akcesji Chorwacji, blokowanej przez Słowenię, która miała z południowym sąsiadem spór graniczny. Tam jednak chodziło o terytorialne konkrety i udało się wynegocjować kompromis; podobnie będzie pewnie i z granicznym sporem między Grecją a Albanią. Ale jak możliwy jest kompromis w kwestii tego, czy dziewiętnastowieczny rewolucjonista Goce Delčev był Macedończykiem, czy Bułgarem – tym bardziej, że pojęcia te, podobnie jak na przykład „Polak” i „Litwin”, nie były wzajemnie wykluczające?
Francja, która bardzo chciała, by rozpoczęcie negocjacji akcesyjnych z Albanią i Macedonią dokonało się za jej, zakończonej właśnie 30 czerwca, prezydencji w UE, zaproponowała kompromis. Bułgaria wycofa weto – a wszystkie jej żądania staną się częścią wymagań unijnych wobec Macedonii. Innymi słowy, bułgarski szantaż stanie się szantażem UE.
Socjaldemokratyczny rząd macedoński, z obawy, że utraci szanse na członkostwo, gotów był na to przystać – ale nacjonalistyczna opozycja nie. Nie tylko ze względów pryncypialnych. Żadna opozycja nie przyjmie stanowiska odrzucanego przez trzy czwarte społeczeństwa. Razem z nacjonalistami na ulice wyszła także opozycyjna, prorosyjska Lewica, a nawet opozycyjna partia mniejszości albańskiej. Stanowiący jedną czwartą ludności kraju Albańczycy mają do debaty o historii Macedończyków stosunek raczej obojętny, a koalicyjna partia albańska popiera wręcz kompromis – ale nawet i oni poczuli się oburzeni bezwzględnością bułgarskiej presji. Demonstranci ruszyli na parlament; w starciach z policją dziesiątki osób zostały ranne.
Francuski kompromis jest jednak oficjalnym stanowiskiem UE. Jeśli Skopje go przyjmie – a nie wydaje się, by miało wybór – każde państwo będzie mogło wymusić na kandydatach do UE przyjęcie własnej wizji historii. Rzeczony Tvrtko był królem Bośni, ale z rodu chorwackiego, a przez kilka lat był także carem Serbii. Żaden rząd w Zagrzebiu nie pozbawi się zapewne przyjemności zażądania od kandydatów, by uznali, że historycznie są jedynie odłączonymi prowincjami Wielkiej Chorwacji, a ich języki jeno dialektami chorwackiego. Zaś na mocy precedensu Unia będzie musiała uznać takie żądania za swoje.
Można oczywiście mieć nadzieję, że Paryż zaproponował ten kompromis makiawelicznie, by wymusić na UE rezygnację z zasady jednomyślności, wskazując na jej absurdalne konsekwencje. Ale po sukcesie bułgarskiego szantażu wobec Macedonii, tureckiego szantażu w NATO wobec Finlandii i Szwecji czy rosyjskiego szantażu w ONZ wobec Syrii (Rada Bezpieczeństwa zaaprobowała dalszą pomoc humanitarną jedynie na pół roku, jak chciała Moskwa, a nie na rok, jak chcieli pozostali członkowie Rady Bezpieczeństwa), trudno sobie wyobrazić, by jakiekolwiek państwo zrezygnowało z tak skutecznego oręża. Postępowanie akcesyjne Ukrainy, na przykład, zapowiada się więc interesująco.
Zaś Skopje istotnie należy współczuć sąsiadów. W porównaniu ze standardem wytyczonym przez unijną Grecję i Bułgarię, sporadyczne pomrukiwania Albańczyków o Wielkiej Albanii czy nazywanie Macedonii przez Serbów Starą Serbią należy właściwie uznać za gesty dobrosąsiedzkie.