Szanowni Państwo!
Co łączy słynny już podręcznik do HiT z martwymi rybami w Odrze? Pytanie o wspólne – choć, jak się po namyśle okazuje, jednak niestety nie wspólne – wartości. A więc: wiara, czy natura – co jest naszym dobrem narodowym? I czy w Polsce w XXI wieku możemy w ogóle mówić o dobrach określonych jako „narodowe”?
Dyskusja o podręczniku napisanym przez profesora Wojciecha Roszkowskiego i o katastrofie ekologicznej w jednej z największych rzek Polski prowadzi do znacznie głębszych wniosków, niż mogłoby się wydawać z barwnych cytatów z profesora i efektownych tweetów o umieraniu rzeki. To prawda, że oba tematy to samograje, nie trzeba wielu słów, by poczuć ich wagę, wystarczą obrazki, które mówią same za siebie. Jednak da się, a wręcz należy, wyciągnąć z nich znacznie więcej. Bo oba mówią o czymś tak istotnym, jak polska tożsamość. A kiedy zdefiniujemy tożsamość, możemy stawiać wspólne cele na przyszłość.
Jednak wspólna tożsamość to coś, co łączy. A reakcje na podręcznik do HiT i na klęskę ekologiczną w Odrze wyciągają na wierzch to, co nas dzieli. Podczas gdy dla części z nas dziedzictwem będącym spoiwem jest chrześcijaństwo, a konkretniej – to, co daje nam Kościół katolicki, dla innych tę rolę pełni natura. W sporach o oba głośne w ostatnich tygodniach tematy widać wyraźnie, że już na etapie ustalania tego, co jest naszą wartością, jesteśmy w stanie podzielić się w sposób nieodwracalny. Toczy się właśnie proces beatyfikacyjny rodziców Jana Pawła II, co zakłada w domyśle niepodważalność świętości samego JPII. Uroczyste rozpoczęcie procesu odbyło się w Wadowicach, a w tej samej Polsce na imprezach nasto- i dwudziestolatków o godz. 21.37 niesie się chóralnie odśpiewywana pośród śmiechów i okrzyków „Barka”, ulubiona pieśń papieża. Rzece, która niesie na powierzchni martwe ryby, towarzyszą bójki polityczne, demonstracyjne zatrwożenie z jednej i obojętność z drugiej strony. Nie powinno zaskakiwać, że nie połączy nas ocena tego, jaką wartością jest dla nas natura – to było wiadomo już wtedy, kiedy minister Szyszko wycinał Puszczę Białowieską, albo wtedy, kiedy toczymy spory o polowania, masowe hodowle czy przeciwdziałanie zmianom klimatycznym. Nie od dziś spieramy się też o Kościół i o Jana Pawła II.
Czy jest zatem możliwe, aby określić, co jest polskim dobrem narodowym? Czyli – czy jest możliwe, aby znaleźć coś, co nas łączy? Może w poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie warto najpierw zadać inne – czy dobrym tropem jest określenie „narodowe”? Bo bardzo możliwe, że właśnie z powodu tego określenia nie jesteśmy w stanie znaleźć dobra wspólnego. Zacznijmy od tego, żeby ustalić, czego szukamy. Skoro jest to dobro wspólne, to może nazwijmy je właśnie tak? Albo – dobro społeczne. Bo co do „dobra narodu” nie jesteśmy w stanie pogodzić się od czasu, kiedy to pojęcie istnieje, tocząc na początek spór, czym w ogóle jest naród polski i jaka jest jego rola w państwie.
Jeśli dobro zdefiniujemy jako „wspólne”, „społeczne” albo „państwowe”, łatwiej będzie nam przedyskutować, jaką wartością jest dla wspólnoty dziedzictwo Jana Pawła II. A jaką natura. A najlepsze jest to, że być może znajdziemy wartości, które stoją poza podziałami.
W najnowszym numerze „Kultury Liberalnej” zastanawiamy się, czy istnieje nasze dobro narodowe i co jest naszym dobrem wspólnym.
„Polityka partyjna próbuje wykorzystać pewien zamęt dotyczący tożsamości, co jest fenomenem polskim i innych krajów, które odzyskały niepodległość i próbują jakoś ułożyć się same ze sobą. W związku z tym pytania dotyczące dóbr kultury narodowej, czyli kanonu literackiego, dzieł sztuki, które mogłyby cementować społeczeństwo obywatelskie, jak mówiono po 1989 roku, okazują się po prostu polem bitwy o tożsamość. A ona jest dla ludzi jedną z najważniejszych rzeczy. Kim ja jestem? Za czym mam się opowiedzieć? Co mnie łączy z tym drugim człowiekiem – czy tylko to, że mówimy tym samym językiem, czy jednak coś więcej?” – pisze Jarosław Kuisz, redaktor naczelny „Kultury Liberalnej”. „Kłopot ze zdefiniowaniem tego, co miałoby nas łączyć narodowo, będzie raczej trwały. Tożsamość dostosowana do sytuacji życia we własnym państwie wymaga odróżnienia interesów Kościoła katolickiego od interesu narodu. W sytuacji wolności tych dwóch instytucji nie można ze sobą złączyć” – pisze dalej Kuisz i proponuje: „Zamiast o «dobrach narodowych» proponuję więc mówić o «dobrach społecznych». Co ma nas łączyć? Obszar, na którym można byłoby się porozumieć, to kultura wysoka”.
„Kategoria dobra narodowego mogłaby funkcjonować jako społeczne spoiwo, coś, co do czego w jakiejś mierze żywimy wspólne przekonanie, że jest warte dbałości, zaangażowania, poświęcenia partykularnych interesów” – pisze socjolożka i członkini redakcji „Kultury Liberalnej”, Helena Anna Jędrzejczak. „Nie potrafimy jednak rozmawiać o tym, co za takie wspólnie określone dobro uważamy. Erozja społeczeństwa obywatelskiego sprawiła, że – ponieważ nie warto dbać o dobro wspólne – nie warto też o nim rozmawiać. Tożsamościowe podejście do polityki, zastąpienie klasycznego liberalizmu z jego umiłowaniem deliberacji i prawdziwej wolności przez neoliberalizm zorientowany wyłącznie na prywatny interes, przede wszystkim materialny, próba narzucenia jedynie słusznej wizji wynikającej z tradycjonalizmu sprawiają, że coraz trudniej znaleźć dobro wspólne, generujące zgodnie z Konstytucją nie tylko prawa, ale także obowiązki względem siebie. A my tak bardzo nie jesteśmy społeczeństwem, że nie mamy nawet kandydatów na wspólne dobra narodowe, poza zabytkami i kilkoma wieszczami”.
Trwający od nieco ponad trzydziestu lat czas wolności to nowe wyzwanie zdefiniowania naszych wspólnych celów jako społeczeństwa niepodległości. Jednym z nich jest zdefiniowanie naszych wspólnych dóbr.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”