Miałem to (nie)szczęście spędzić pierwsze 15 miesięcy pandemii poza krajem. Na Słowacji, która początkowo wydawała się ziemią obiecaną dla chcących uciec od covid-19. Niska liczba zachorowań, wszyscy karnie w maseczkach, dystans społeczny – za naszą południową granicą to działało. Latem 2020 roku były takie dni, kiedy w kraju nie wykryto ani jednego nowego zakażenia. „Wsi spokojna, wsi wesoła”, chciało się powiedzieć. Znajomi słowaccy lekarze mówili, że szpitale wreszcie wróciły do normalnego funkcjonowania i nadrabiają zaległe operacje, bo „przecież jest tak mało zakażeń”.
Zmiana przyszła jesienią 2020 roku. Druga fala pandemii zmiażdżyła iluzję i obnażyła słabość słowackiego państwa, brutalnie sprowadzając je do poziomu swoich sąsiadów z Grupy Wyszehradzkiej. Słowacja miotała się od planu do planu, a rząd nie zdołał wypracować odpowiedniej strategii. Krótka była droga od pandemicznego prymusa do pariasa. I jedno nazwisko już zawsze będzie z tym upadkiem nie do końca słusznie kojarzone: to Igora Matoviča, premiera tego kraju od marca 2020 do kwietnia 2021 roku.
Mało kto o nim słyszał w Polsce, choć w polityce naszych południowych sąsiadów jest już obecny od ponad dziesięciu lat. Performer, klown, błazen, szef partii liczącej czterech [!] członków, permanentny opozycjonista (nawet w stosunku do własnego rządu), pieniacz, populista, ale także wytrawny polityczny gracz. Twardy negocjator i skuteczny interpretator nastrojów społecznych, co pozwoliło mu znokautować polityczną konkurencję w wyborach z lutego 2020 roku, potem nie udźwignął roli premiera, by następnie dać się „zdegradować” do pozycji ministra finansów.
Matovič jest jednak kimś ważnym także z polskiego punktu widzenia. Rząd, w którym jego „partia” odrywa wiodącą rolę, od początku konfliktu na Ukrainie zajął jednoznacznie prokijowskie stanowisko i skrzętnie wysyła na Ukrainę broń, między innymi systemy S-300, haubice Zuzana, teraz mówi się także o MiG-ach 29.
Taka postawa w realiach politycznych Słowacji, gdzie znacząca część społeczeństwa ma poglądy pansłowiańskie lub jednoznacznie prorosyjskie, jest czymś wartym docenienia. Niestety, ten proatlantycki i proukraiński sen na Słowacji może się jednak wkrótce skończyć, ponieważ koalicja rządowa znajduje się na krawędzi upadku. Formalnie chodzi o to, że 3 z 4 partii rządzących przegłosowały w parlamencie wraz z częścią radykalnej prawicy „pakiet wsparcia dla rodzin” dotkniętych kryzysem gospodarczym i energetycznym.
W rzeczywistości jednak czwarty koalicjant (liberalna partia Sloboda a solidarita, SaS, tj. Wolność i Solidarność) , grozi odejściem z rządu, jeśli… Matovič sam go nie opuści. Liberałowie nie wyobrażają sobie już współpracy z politykiem, który podczas dwóch lat swoich rządów odbył drogę od bohatera do zera i znalazł się w grupie osób publicznych, którym Słowacy ufają najmniej (ponad 80 procent negatywnie go ocenia). Termin ultimatum mija 31 sierpnia. Konsekwencją rozpadu koalicji mogą być wcześniejsze wybory, po których do władzy wrócą prorosyjscy słowaccy „socjaldemokraci”.
W tej sytuacji warto pochylić się nad Matovičem – człowiekiem, który z jednej strony jest gwarantem proukraińskiego i proatlantyckiego kursu Słowacji, ale z drugiej sam pogrąża swoją koalicję i rząd w otchłani politycznej niepopularności. Kim jest ten, jak się sam się rzekł nazywać, „błazen z Trnavy”?
Dušan Mikušovič ze słowackiej gazety „Denník N” napisał o nim książkę „Premier w trampkach”, bo Matovič był niejednokrotnie w nich fotografowany. Zdarzyło mu się też przyjść na posiedzenie parlamentu w wakacyjnych „japonkach”. Zwyczajny człowiek, któremu dekadę zajęło wspinanie się na polityczny szczyt, a nieco ponad rok bolesny z niego spadek. Owszem, za tę trajektorię odpowiedzialny jest covid-19, ale także sam Matovič, którego Mikušovič w fascynujący sposób odmalował na kartach swojej książki.
Kacper Rękawek: Druga i trzecia fala pandemii – do jakiego stopnia za jej efekty na Słowacji odpowiedzialny jest Igor Matovič?
Dušan Mikušovič: Premier zawsze jest odpowiedzialny, w każdym kraju. I w każdym kraju walka z pandemią była upolityczniana. Spajano ludzi i ich partie z sukcesem lub jego brakiem w tym pojedynku. On na pewno się pandemią przejmował, to go dotknęło jako człowieka. Matovič jest emocjonalny i nie bał się tego ukazywać, kiedy mówił o możliwych skutkach pandemii.
Ale straszył też „blackoutem”, czyli całkowitym odcięciem/zamknięciem kraju, by go ratować.
Było gorzej. Miał swoje „czerwone linie” w walce z pandemią i grzmiał: kto nie jest ze mną, ten może już szykować łopatę, ponieważ niedługo będzie kopał groby dla tych, którzy umrą z przez covid-19. To było straszne, on to mówił o swoich ministrach, podczas konferencji prasowych.
Miewał także inne oryginalne pomysły, jak ten z jesieni z 2020 roku, kiedy zaplanowanie przetestowanie wszystkich mieszkańców Słowacji.
Każdy nowy pomysł przykrywał stary i miał być tym genialnym i zakończyć pandemię. Ten akurat został zrealizowany.
Wiem, stałem w tych kolejkach, miliony ludzi zostały przetestowane w jeden weekend. Mobilizacja, ochotnicy, wojsko, policja – to była potężna logistyczna operacja.
Ale walka z covid-19 nie mogła zależeć tylko od tego, to za mało, by zakończyć pandemię. Nie wystarczy wszystkich przetestować i to w dodatku testami antygenowymi.
Zwłaszcza że wyniki tych testów nie trafiały do państwowej bazy danych, ale do zeszytów. I potem te były przesyłane do lokalnych oddziałów sanepidu, gdzie pracownicy mieli problem z odczytaniem tych zapisków. Nie wiadomo było, kto tak naprawdę lądował na kwarantannie, której nie monitorowała policja.
To nie zmniejszyło jednak entuzjazmu premiera dla „ogólnokrajowego testowania”, bo manewr chciał powtórzyć w styczniu 2021 roku, kiedy do kraju spływały już dawki szczepionek. Matovič szedł w zaparte, zwłaszcza widząc sprzeciw swoich koalicjantów. To mu pasowało, w ten sposób ten „genialny” pomysł był tylko jego.
Kolejnym ratunkiem miał być zakup kilku milionów dawek rosyjskiego Sputnika, które pozyskał u „Pana Kiryła” [Dimitrieva – przyp. KR], tj. szefa Rosyjskiego Funduszu Inwestycyjnego. A potem witał ich transport na Słowację na lotnisku, choć nie organizował podobnych „ustawek” przy przyjeździe preparatów ze Stanów Zjednoczonych lub Wielkiej Brytanii. A przy okazji atakował wszystkich, którzy ośmielili się skrytykować zakup nieuznawanych w Unii Europejskiej szczepionek. Ten cyrk męczył Słowaków, którzy nabierali coraz większego przekonania o tym, że rząd kompletnie nie wie, co ma robić. I w końcu Matovič ustąpił ze stanowiska i z premiera stał się ministrem finansów.
Wróćmy jednak do początku jego kariery. W 2010 roku Matovič to biznesmen z Trnawy, urokliwego miasta, nazywanego „słowackim Rzymem”, około 50 kilometrów na północny-wschód od stolicy kraju, Bratysławy. Drukuje i rozprowadza coś, co na Słowacji nazywa się „wiadomościami/gazetami do skrzynek (pocztowych)”, tj. darmowymi biuletynami/reklamami. Na tym dorabia się majątku i sam do tych gazet pisuje.
Dokładnie. Matovič próbuje też swoich sił w pisaniu bloga, co zwraca uwagę idącej do wyborów pod sztandarami nowoczesności i liberalnej postępowości partii Wolność i Solidarność (Sloboda a Solidarita), SaS. To ugrupowanie ma w swoich szeregach wielu blogerów, co wtedy było bardzo modne – pamiętajmy, że to czasy sprzed masowego używania mediów społecznościowych.
Matovič, człowiek spoza Bratysławy, rzutki biznesmen z kontaktami w różnych częściach Słowacji wydaje się łakomym kąskiem dla centroprawicowców z SaS, której kierownictwo jest zdominowane przez przedsiębiorców. On wpisuje się w ich profil i jest nowy, ma czystą kartę.
I dziś SaS, która jest z Matovičem od 2020 roku w koalicji rządowej, nie żałuje swojego aliansu z nim sprzed dwunastu lat?
Sporo ludzi w szeregach tej partii żałuje i uważa tę decyzję za błąd. Już wtedy niektórzy mieli z Matovičem problem. Robert Mistrik, kandydat na prezydenta SaS w wyborach z 2019 roku, przestrzegał, że to nieokrzesany i niewykształcony populista, który będzie im sprawiał jedynie kłopoty.
I tak się stało. Potem odszedł z klubu parlamentarnego SaS, by kilka lat później wejść z tą partią w koalicję rządową, co nie przeszkodziło mu jej bezlitośnie krytykować.
Dokładnie. Wszystko, co przewidział Mistrik, się spełniło. Powinni byli go posłuchać.
Co działo się z Matovičem po odejściu z SaS?
Spędził dziesięć lat w opozycji, gdzie wspaniale się czuł. To pójście na swoje oznaczało konieczność założenia partii-niepartii, tj. stowarzyszenia Zwyczajni Ludzie i Niezawisłe Osobistości (O’LANO, OBYČAJNÍ ĽUDIA a nezávislé osobnosti) w… czteroosobowym składzie. To ono firmowało listy wyborcze Matoviča i jego ludzi podczas wyborów w 2012, 2016 i 2020 roku.
To chaos, niesystematyczne podejście, ale Matovič w nim kwitnie. Nie ma programu, jest tylko marketing, hasła i atrakcyjne wizualnie grafiki. Są slogany: „Najlepsza lista kandydatów do parlamentu na Słowacji”. „Ty zdecyduj”.
Czym przyciąga wyborców?
Bezkompromisową retoryką antykorupcyjną. Rządząca partia SMER jest tam określana jako „zorganizowana przestępczość”, „złodzieje”, „kryminaliści” itd. Matovič chełpi się ujawnianiem afer korupcyjnych i przypadków nepotyzmu. Niejednokrotnie, jak się potem okazuje, ma rację, bo Słowacja jest skorumpowana, a struktury państwa „sprywatyzowane”, to znaczy opanowane przez biznesowe grupy interesu, które pilnują, by nie stała im się krzywda.
Matovič, ten przedsiębiorca z Trnawy, który mówi lokalnym dialektem, opowiada, jak kocha żonę i córki, jest w tym autentyczny. Możesz go postawić w słowackiej gospodzie i ujmie wszystkich swoją prostolinijnością i empatią. Wie, o czym rozmawia się w takich miejscach, i potem skutecznie przenosi to na arenę polityczną.
To populista?
Jasne, ale on by powiedział, że ma dobre intencje.
Skoro ma takie intencje i wyczuwa społeczne nastroje, to czemu tyle lat zajęła mu droga na szczyt?
To antypolityk, a jego performance ma pewne ograniczenia. Sam siebie nazywa „błaznem z Trnawy”, mówi, że jego rolą jest wspieranie tych bardziej poważnych polityków, by oni zdobyli władze i usunęli SMER. Przy tym jest niesamowicie chaotyczny.
A konkretnie?
Co chwila nowy pomysł, ustawa, referendum. Kandyduję do parlamentu europejskiego, a za chwilę już nie kandyduję. Bojkotuję posiedzenia parlamentu, ale jednak zaraz do niego wracam. I co chwila zwołuję nowe konferencje prasowe, jednocześnie często zakłócając te organizowane przez rządzący SMER.
I tak też było, kiedy został premierem?
W dużym stopniu tak. Premier zawsze się spóźnia. Nie ma kalendarza. Nie ma planu. Nikt nie wie, gdzie on akurat jest. Jego kancelaria potrafiła dzwonić do innych ministerstw z pytaniem „czy on u was jest?”. Nie istnieją stałe elementy w jego planie dnia, a jedyny pewnik to obiad z ministrami wywodzącymi się ze Zwyczajnych Ludzi. Wiele razy my, dziennikarze, byliśmy ofiarami tej rzeczywistości, bo miała być konferencja prasowa, a on akurat poszedł coś z kimś skonsultować, oczywiście, nikomu o tym nie mówiąc.
Co w ten sposób konsultował?
Stał się człowiekiem jednego tematu – pandemii. Sam uczestniczył we wszystkich obradach, konsyliach, rozmowach koalicyjnych. To trwało godziny, a on wcale nie prowadził tych dyskusji, tylko siedział i przeglądał swój Facebook, który jest jego oknem na świat.
Czytał też wiadomości z naszej aplikacji „minuta po minucie” [Minúta po minúte, aplikacja przypominająca serwis newsowy, bardzo popularna na Słowacji] i je komentował, pisząc do naszych autorów. Zamęczał adwersarzy i dezorientował resztę. Do pewnego stopnia to była świadoma taktyka, ale także rezultat jego bałaganiarstwa i improwizacji, którą uwielbiał.
Jego facebookowy profil obserwuje 280 tysięcy ludzi, co na 5 milionową Słowację jest imponującym wynikiem.
To prawda. Media społecznościowe, czytanie statusów blogów i artykułów to jego hobby. Nic dłuższego. Polityka, także ta w internecie, jest jego paliwem. Mojej książki o sobie raczej nie przeczytał, choć dostał ją w prezencie [śmiech].
Nic innego go nie interesuje?
Sam opowiadał, że lata zajmował się budową domu. Czasem pójdzie na wycieczkę w góry, ale tak robi połowa Słowacji, co w tym szczególnego? Nigdy nie mówił o swoich zainteresowaniach, co jest też częścią jego wizerunku – zwykłego, „zwyczajnego” człowieka, jednego z nas.
To w jaki sposób taki człowiek może kontrolować partię polityczną, rząd, parlament?
Po pierwsze, jego partia, O’LANO, dziś ma około 50 członków. Nie ma struktur terenowych, a jedynie zamkniętą na cztery spusty siedzibę w centrum Bratysławy. Dostało ponad 20 milionów euro za wynik wyborczy w 2020 roku i te pieniądze leżą sobie na koncie O’LANO, które kontroluje Igor Matovič [śmiech]. Przydadzą się w kolejnych kampaniach wyborczych, ponieważ teraz, będąc w rządzie, Matovič ich nie potrzebuje. Jest dostatecznie widoczny w przestrzeni publicznej.
Ale to nie wyjaśnia jego fenomenu jako lidera.
To człowiek, który dekadę bojował przeciwko korupcji i nepotyzmowi SMER-u. I to on w 2020 roku potrafił wyartykułować to, co chcieli słyszeć wyborcy – że rozgoni złodziei i że znajdzie ich nawet w ich willach na Lazurowym Wybrzeżu [Matovič ze współpracownikami nakręcił w kampanii wyborczej wideo, na którym przybijał na bramie willi Jana Pociatka, byłego ministra finansów, tablicę z napisem „własność Republiki Słowacji”. Wideo obejrzało ponad milion ludzi, a jego popularność jest uważana za jeden z powodów, dla których O’LANO zdobyło w wyborach 25 procent głosów, choć na niecałe trzy miesiące przed nimi notowało w sondażach poparcie zaledwie na poziomie 7–8 procent – przyp. KR].
Na niego też zbierano haki przed wyborami w 2016 roku, kiedy to rządzący SMER chciał się na nim zemścić. To daje mu aurę bojownika, wręcz męczennika walczącego o sprawiedliwą Słowację. Mówi, co myśli, potrafi być ujmujący i miły – parzy i serwuje kawę kolegom z klubu parlamentarnego. Jest wyrazisty, to prawdziwy fenomen. Partia to on, bo to on gwarantuje jej kilka procent poparcia w kolejnych wyborach.
I takiemu fenomenowi nie można…
…się sprzeciwić. „On odniósł sukces, więc ma rację”, tak to widzą jego najbliżsi współpracownicy. Oni od niego zależą, podobnie jak lwia część posłów z O’LANO i ministrowie z tej partii. Bez niego, bo to on układa listę kandydacką [cała Słowacja to jeden okręg wyborczy – przyp. KR] nie znaczą nic.
I tak było na przykład z ministrem zdrowia Markiem Krajčím, który w pandemii całkowicie zależał od premiera, co sprawiało fatalne wrażenie i jedynie pogłębiało kryzys rządu. Oczywiście, niektórzy z O’LANO szczerze namawiali go do odejścia po pierwszym, turbulentnym roku premierowania. Tacy ludzie pewnie kiedyś z O’LANO odejdą, przejdą do innych partii, ale to niekoniecznie będzie równoznaczne z ich przyszłymi politycznymi sukcesami.
Na usta ciśnie się przykład obecnej wicepremier, Veroniki Remišovej…
…kiedyś numeru 2 w O’LANO, albo tak się wszystkim wydawało. Dziś niby szefowa innej koalicyjnej partii centroprawicowej, Za ľudí (Dla Ludzi), z poparciem w sondażach poniżej 3 procent. To żadna wielka kariera, bo za chwilę może już jej nie być w parlamencie.
Matovič „partię” ma pod kontrolą. Przez to, że jedna trzecia parlamentu to jego klub, to tutaj wpływ lub kontrola też są proste do wytłumaczenia. Ale jak dalej panuje nad rządem?
Ten rząd jest odzwierciedleniem jego sukcesu z 2020 roku. To on w negocjacjach rozdawał karty, a wszyscy inni albo się z nim zgadzali, albo nie było ich w koalicji i nie mieli wpływu na rzeczywistość. Rząd ma też konstytucyjną większość, co daje mu margines bezpieczeństwa w przypadku niesubordynacji kilku posłów.
O’LANO obsadziło również najważniejsze resorty, tj. finanse i spraw wewnętrznych. To, czym Matovič się nie interesuje (sprawy zagraniczne) lub na czym się nie zna (sprawiedliwość, pozornie ważny dla niego temat) oddaje innym.
I to działa?
Tak, bo ta koalicja nie chce powtórzyć sytuacji z lat 2011–2012, kiedy to poprzedni centroprawicowy rząd upadł pod wpływem sporów w łonie rządzącej koalicji. Teraz mamy spektakl pod tytułem: „kłócimy się, publicznie, ale trwamy”.
Poza tym, jest pandemia i niepewność, jaki efekt polityczny będą mieć na Słowacji pieniądze płynące z Brukseli. Politycy na to czekają i liczą, że jeszcze się politycznie odbiją. Dodatkowo, Matovičowi nie uda się zbudować tak silnej koalicji dla swojego projektu politycznego jak przed wyborami w 2020 roku. Teraz inni będą się mobilizować przeciwko niemu i nie będą skłonni do wspólnego rządzenia.
Matovič ma jeszcze przed sobą kolejne lata w polityce?
Na czele O’LANO nikt go nie zamieni, a ta parta ma swoje kilka procent wiernych wyborców.
W polityce nigdy się nie mówi nigdy. Po klęsce SMER-u z 2020 roku [tylko 18 procent głosów i utrata władzy po dziesięciu latach rządów – przyp. KR] wydawało się, że Robert Fico jest skończony. I tu niespodzianka, bo pandemia dała mu wiatr w żagle, ponieważ jego partia przesunęła się na pozycje antyszczepionkowe, co w kraju, gdzie połowa ludzi nie jest zaszczepiona, przysparza mu popularności. Być może coś takiego spotka też Igora Matoviča. Problemem może być jednak to, że to jego rząd rozpoczął oczyszczanie słowackiej sceny politycznej.
Co w tym złego?
Nic, ale po raz pierwszy przed sądy i do więzień trafiają osoby ze świecznika, kojarzone ze SMER-em. Po kolejnych wyborach, gdy SMER może powrócić do władzy, oni będą się na Matoviču mścić. Nie zapomną mu tego i to też może mieć konsekwencje dla jego politycznej kariery. To może zwiastować, polityczny koniec „premiera w trampkach”.