Głowa państwa imprezować powinna w sposób właściwy. Pić whisky w zaciszu gabinetu, ewentualnie zorganizować suto zakrapianą imprezę w czasie lockdownu i nie wstydzić się powiedzieć, że „łapała kobiety za cipki”. Dopuszcza się też przejawy alkoholizmu, a i morfinizm swego czasu nie gorszył nikogo. Właściwie głowa państwa może robić wszystko, o ile jest mężczyzną w średnim lub starszym wieku. Jeśli jest młodą kobietą, ma się prowadzić tak, jak dziewica poślubiona swojemu państwu.

Sanna Marin zachowuje się więc niewłaściwie. Czas wolny spędza nie dość, że pijąc alkohol, to śpiewając i tańcząc. Kiedy indziej śmieje się i nosi gorsząco krótkie szorty. Przez polskie prawicowe media przelała się fala oburzenia tym niegodnym zachowaniem szefowej fińskiego rządu. Podważano jej kompetencje i zdolność do sprawowania urzędu.

Czy podobne oburzenie wywołała informacja o imprezie zorganizowanej przez Borisa Johnsona w samym środku lockdownu, który nałożył na Brytyjczyków jego własny rząd? A może słowa Donalda Trumpa, o tym, że łapał kobiety za cipki. Cóż, przecież takie prawo prawdziwego mężczyzny, prawda?

„Młode dziewczyny” u sterów

Zarówno premierkę Finlandii Sannę Marin, jak i Szwecji Magdalenę Andersson określa się „młodymi dziewczynami”. Jako rówieśniczka Marin cieszę się nie tylko, że w wieku 37 lat nadal jestem młoda, ale także z tego, że najwidoczniej młoda pozostanę nawet, kiedy skończę – jak Andersson – 55 lat. Nikt chyba nie określiłby młodszego o rok od Andersson Mateusza Morawieckiego „młodym chłopakiem”. Widocznie wiek kobiet i mężczyzn jest nieporównywalny.

Używanie tego upupiającego określenia wobec polityczek ma długą tradycję. Wszak Helmut Kohl nazywał Angelę Merkel „das Madchen”, czyli właśnie dziewczyną. Dziewczyną, czyli kimś niepoważnym, niedojrzałym i niesamodzielnym. Kimś, komu należy powiedzieć, co i jak myśleć, mówić i w jaki sposób działać. Najlepiej w roli „mądrzejszego” odnajdzie się oczywiście mężczyzna 50+.

„Dziewczyna” nie jest żeńską formą „mężczyzny”. Byłaby nią kobieta, czyli istota ustatkowana i znająca swoje miejsce w rzeczywistości społecznej i politycznej, jednak w imaginarium upupiających raczej i dla niej nie ma miejsca w polityce.

Te pogardliwe, lekceważące określenia deprecjonują i ujawniają brak szacunku dla polityczek sprawujących najwyższe urzędy państwowe. Nie są przejawem sympatii, nawet jeśli tak twierdzą ich autorzy. Uporczywe zdrobnienia, pomijanie tytułów naukowych etc. są wyrazem braku szacunku, a bez niego sympatia niewiele znaczy.

To zjawisko znamy zresztą chyba wszystkie. W pracy, w mediach, w świecie nauki często napotykamy „pana doktora X” i „pana profesora Y”. Są tam też „pani Ewa, Zosia i Kasia” – nawet, jeśli panie Ewa, Zosia i Kasia mają habilitację albo i profesurę belwederską.

Gorsząca funkcja

Dla strażników i strażniczek patriarchatu problemem nie jest tak naprawdę imprezowanie. Problemem jest natomiast pozycja Sanny Marin. Gorszy ich, że ktoś taki jest premierką, że ma prawo decydować nie tylko o własnym życiu, ale także o polityce i życiu obywatelek i obywateli swojego kraju.

Nie mieści im się w głowach, że 37-latka może być na tyle bezczelna, by stanąć na czele rządu, zamiast zaczekać, aż jakiś mężczyzna ją dostrzeże i łaskawie pozwoli kierować czymś więcej niż ministerstwem do spraw kobiet i młodzieży (tym zajmowała się w jej wieku Angela Merkel). Już samo desygnowanie Marin na premierkę budziło po prawej stronie rodzimej sceny politycznej niechęć, nerwowy śmiech i niedowierzanie. Miała być za młoda, niekompetentna, zawdzięczać stanowisko „ładnej buzi”, czyli zapewne, w domyśle, zrobić karierę przez łóżko.

Może i w NATO, ale bez koszuli

Sanna Marin wzbudziła zgorszenie nie po raz pierwszy. Dwa lata temu gromy oburzenia spadły na nią po sesji w magazynie modowym „Trendi”. Współobywatelom nie spodobały się zdjęcia w garniturze, pod którym „zabrakło” koszuli i bielizny. Oburzeni twierdzili, że zamiast tracić cenny czas na wywiad i sesję, premierka powinna zająć się rządzeniem krajem w kryzysie pandemii koronawirusa. „Młoda dziewczyna” na stanowisku premierki potrzebuje przecież doradców, również takich, którzy nauczą ją, jak zarządzać własnym czasem. Bez tego ani rusz, państwo pogrąży się w chaosie.

Tamtego oburzenia nie podzielały raczej współobywatelki. Zamiast krytykować Marin za niewłaściwą organizację czasu i gorszący strój, Finki stworzyły hashtag #imwithsanna, wyrażający solidarność z premierką, pod którym zamieszczają własne filmy z tańców i imprez.

Sanna Marin jest najmłodszą europejską premierką. Nie dość, że umiejętnie przeprowadziła państwo przez czas pandemii, to w obliczu wojny w Ukrainie wprowadziła swój kraj do NATO. Do tego kroku udało jej się przekonać społeczeństwo przez dziesięciolecia niechętne temu projektowi. Oczywiście, gdyby nie napaść Rosji na Ukrainę, zmiana przekonań społecznych zapewne by nie nastąpiła, jednak zainicjowanie procesu akcesyjnego jest zasługą Sanny Marin.

Dla jej krytyków nie jest to jednak istotne. Osiągnięcia na stanowisku premierki tracą na znaczeniu, bo według krajowych (a nawet fińskich) tradycjonalistów Marin w ogóle nie powinna się tam znaleźć. Tu nie chodzi o kompetencje. Gdyby miała o 15 lat więcej i była mężczyzną, mogłaby się chwiać jak Kwaśniewski nad grobami w Charkowie, dawać w żyłę jak Anthony Eden i co godzinę popijać whisky jak Churchill. Byłoby to przecież bardziej „na miejscu” niż długie włosy, krótkie szorty i nieskrępowana radość.

Życzenie

Drodzy Strażnicy i Strażniczki patriarchatu (tak, są wśród nich też kobiety), ja, młoda dziewczyna, lat 37, „pani Helenka”, a nie „doktor Helena Anna Jędrzejczak” (bo tak milej, prawda?), mam do Was jedną prośbę: przestańcie kłamać, że chodzi Wam o godność urzędu lub profesjonalizm. Powiedzcie odważnie i wprost, że marzy się Wam może nie Gilead, ale chociaż Stepford. Że chcecie tresować kobiety może nie na podręczne, ale przynajmniej na „dobre żony”. Takie, które wiedzą, że nawet jeśli wprowadzą kraj do NATO, nadal będą mniej warte i godne zaufania niż stary mężczyzna, który swoje państwo z tej organizacji wyprowadzi.

Przestańcie udawać liberalnych feministów i szarmanckich konserwatystów i powiedzcie, że tak, dajecie sobie prawo do mówienia nam, jak mamy się ubierać, z kim sypiać, jak siadać i się bawić. Wiemy przecież, że Sanna Marin źle się bawi, Olena Zełenska źle siedzi, a podczas Strajku Kobiet wykrzykiwałyśmy brzydkie wyrazy. Nie chcę drażnić Waszych wrażliwych uszu, więc napiszę: idźcie już sobie i mówcie to komuś innemu. Najlepiej do lustra.