W ostatnich dniach karierę medialną robią dwa rodzaje ulicznych instalacji. Pierwszy to patriotyczne ławeczki – rozreklamowane dodatkowo brawurowym wykonaniem odczytu ich instrukcji obsługi przez Donalda Tuska – to pierwszy rodzaj instalacji. Drugi to bilbordy z „prawdą” o rozwodach.
Brzmi ona następująco: „Badania wykonane parę lat temu w USA pokazują, że 50 proc. małżeństw cywilnych kończy się rozwodem, małżeństw sakramentalnych rozpada się 33 proc. W przypadku kościelnych małżonków, którzy chodzą regularnie do kościoła, to już tylko 2 proc. Spośród małżeństw kościelnych, które chodzą do kościoła i wspólnie się modlą, rozwodzi się tylko jedno na tysiąc”.
Przedsięwzięcia różnią się źródłem finansowania – ławeczki są za publiczne pieniądze, a bilbordy finansuje fundacja założona przez producenta okien – Fundacja „Nasze Dzieci – Edukacja, Zdrowie, Wiara” z Kornic. Wynikałoby z tego, że tym drugim nie ma sensu się zajmować, bo każdy może wydawać pieniądze na co chce. A jednak jest to ciekawe.
Po pierwsze, ze względu na to, dlaczego prywatny przedsiębiorca zakłada fundację finansującą kosztowne i kompletnie bezskuteczne, a więc bezcelowe akcje. Wcześniej obwiesiła Polskę wielkimi płachtami o tym, żeby rodzice się kochali, a mówił to, jak wynikało z wizualnego przekazu, płód. Plakaty te powstały niedługo po wyroku Trybunału Julii Przyłębskiej na temat aborcji. Potem zawisły przesłania dotyczące Jana Pawła II, hostii, konieczności rodzenia większej liczby dzieci.
Koszty poszczególnych kampanii idą, jak szacują media, w miliony złotych. Założyciel fundacji jest jednym z najbogatszych Polaków, jego firma znajduje się w pierwszej setce największych w kraju, w swojej branży jest gigantem. Teoretycznie stać go. A dopóki nie wiadomo, co go pcha do kosztownej misji, nie można dywagować.
Trudno też czepiać się zaangażowania w misyjne tematy. Dopóki mamy wolność słowa – wolno mu. Można się czepiać, że zaśmieca krajobraz bilbordami, ale to temat na inną batalię.
Pieniądze wyrzucone w błoto
Sprzeciw budzi marnotrawstwo pieniędzy w ciężkich czasach, w których ludzie mają coraz większy kłopot ze spięciem miesięcznych budżetów, a rolnikom zagroził deficyt nawozów, bo producentów nie stać na opłaty za gaz potrzebny do ich produkcji.
Według tekstu z bilbordów ślub cywilny wydaje się wadliwy, bo nietrwały. Kościelny jest lepszy, bo mniej małżonków, którzy go zawarli, rozwodzi się. Ale największą gwarancję trwałości małżeństwa daje wspólna praktyka religijna, modlitwa małżonków, którzy ślubowali sobie przed ołtarzem.
Bilbordy przypominają więc to, co wiadomo, ale o czym na fali szczęścia ludzie planujący ślub mogą zapomnieć – że rozwodu kościelnego nie da się przeprowadzić tak, jak cywilnego, nie wystarczy oświadczenie strony, że nie chce być już dłużej z drugą stroną. Cywilnie nie da się przymusić nikogo do pozostawania w związku małżeńskim. A kościelnie – da się.
Rozrzutność w czasach kryzysu
Bilbordy rozwodowe przykuwają uwagę marnotrawstwem pieniędzy, bo promują zmanipulowane, nieprawdziwe treści. Kościelne uznanie małżeństwa za nieważne nie jest potrzebne, żeby rozwieść się w świetle prawa, więc statystyki kościelne nijak mają się do cywilnych. Jedyne, czego dowodzą te informacje, to, że kościelne małżeństwa kończą się rzadziej, ale to już wiemy dlaczego – trudniej je zakończyć. Może też chodzić o to, że osoby wierzące rzadziej podejmują decyzję o rozwodzie. Nie oznacza to jednak, że są szczęśliwsze w swoich małżeństwach, tylko że nie decydują się na rozwód.
Wracają więc pytania, czy te pieniądze rzeczywiście wydane są na misję. I to jest właśnie sedno tego, co można poczuć, mijając kolejne tablice z małżeńskim przesłaniem. W państwie PiS-u możemy spodziewać się, że jeśli za bilbordami kryje się inny, nawet niezwiązany z partią rządzącą sens, prokuratura nie będzie zainteresowana wyjaśnieniem sprawy. Siedem lat ministra Ziobry przyzwyczaiło nas do lekceważenia nieprawidłowości. Tyle afer pozostało niewyjaśnionych, tyle spraw okazywało się interesujących z powodów politycznych, że w ślad za myślą o dziwnych bilbordach nie idzie przekonanie, że gdyby było w tym coś podejrzanego, to wymusi reakcje organów ścigania. Tylko że po prostu tak już jest.
Wracając jednak do bilbordów i ławeczek – materialne ślady rozrzutności w czasach nadchodzącego kryzysu są ryzykowne. Mogą nie pomóc ani władzy, ani pobożności.
Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Public Domain Pictures.