W czasie Forum Ekonomicznego w Karpaczu Jarosław Kaczyński wziął udział w debacie pod tytułem „Realizm i wartości w polityce”. Przedstawione przez niego poglądy wypadły dość umiarkowanie w porównaniu z pozostałymi uczestnikami dyskusji – europosłem Ryszardem Legutką oraz publicystą Bronisławem Wildsteinem. Niemniej, uwagę opinii publicznej zwróciły jego wypowiedzi na temat Zachodu i Unii Europejskiej.

Kaczyński powiedział mianowicie, że 33 lata temu był po raz pierwszy na Zachodzie, a konkretnie w Wiedniu – i już wtedy poczuł wobec niego „obcość kulturową”. Przekonywał, że Unia Europejska w ogólności była Polsce obca kulturowo, ale trzeba było do niej wstąpić ze względu na interesy ekonomiczne. Zgodnie z tytułem debaty: wartości były obce, ale trzeba było działać realistycznie.

Rozstanie PiS-u z Zachodem

Takie wypowiedzi nie są przypadkowe, lecz wpisują się w aktualną linię polityczną PiS-u, która polega na szczuciu na Zachód. O ile kiedyś Polska miała „dołączać do Zachodu” – jako część Europy Środkowej porwanej przez radziecki komunizm – teraz PiS wyraźnie odróżnia Polskę od Zachodu i mówi, że nasze związki coraz bardziej się rozluźniają.

PiS wykorzystuje w tym celu aktualny kontekst polityczny. Narracja wygląda następująco. Po pierwsze, Zachód nie rozumiał zagrożenia ze strony Rosji, a Polska rozumiała, w szczególności zaś rozumiał Lech Kaczyński, który przestrzegał, że najpierw Gruzja, potem Ukraina, a potem może i państwa bałtyckie, i Polska.

Po drugie, pojawia się konkretny czarny charakter, czyli Niemcy. Nie dość, że próbowały naiwnie zagłaskać Rosję, to dodatkowo ich błędy w polityce energetycznej przyczyniły się do obecnego kryzysu na rynku energii, a może i umożliwiły agresję Rosji na Ukrainę. Co więcej, Unia Europejska znajduje się pod niemiecką dominacją, dlatego wszelkie problemy z Niemcami należy ogółem rozumieć jako problemy z UE.

Wreszcie, Komisja Europejska odmawia wypłacenia Polsce pieniędzy z tytułu Krajowego Planu Odbudowy, ponieważ PiS nie chce usunąć niektórych naruszeń praworządności. Dla PiS-u jest to kolejny pretekst, aby przedstawiać Zachód (Europę, Niemcy) jako wrogi Polsce. W rzeczywistości PiS odmawia przyjęcia miliardów euro dla Polski, ponieważ chce upartyjniać sądownictwo. Wina rządzącej prawicy jest zatem podwójna. Partia Jarosława Kaczyńskiego działa przeciwko polskim interesom ekonomicznym, aby pogarszać polski ustrój polityczny.

Nowy podział polityczny

Następnie PiS przekłada powyższą logikę na politykę wewnętrzną. Jeśli kulturowymi wrogami są Zachód i Niemcy, to rządząca prawica przedstawia się jako „obóz propolski” – jak wyraża się premier Morawiecki w niedawnym wywiadzie dla „Sieci”. Z kolei, skoro propolski PiS walczy z wrogim Zachodem, to krajową opozycję należy nazwać „partią niemiecką”. Oto więc najnowszy pomysł PiS-u na produkowanie podziału politycznego w Polsce.

Taka postawa jest niegodna i nie powinna mieć miejsca. Po pierwsze, przedstawianie przez PiS opozycji jako opcji zewnętrznej jest niedemokratyczne. W demokracji o władzę rywalizują różne partie, które mają odmienne wizje prowadzenia polityki – jeśli Kaczyński mówi, że wyłącznie jego obóz reprezentuje interes Polski, a inne grupy interes obcy i wrogi, to działa niezgodnie z demokratycznym standardem. Zarzut tego rodzaju wobec innego środowiska politycznego teoretycznie mógłby być uzasadniony – gdyby dana partia chciała działać w interesie obcego mocarstwa. Ale w praktyce dla wszystkich jest oczywiste, że jeśli wziąć twierdzenie Kaczyńskiego serio, to będzie ono absurdalne, więc może funkcjonować jedynie jako pozbawiona realnej treści metafora.

Po drugie, antyzachodnie poglądy Kaczyńskiego są fałszywe i szkodliwe. Prezes PiS-u manipulancko miesza przy tym kilka spraw. Polska i Niemcy bez wątpienia miewają rozbieżne interesy – i z tym zgadzają się wszystkie główne siły polityczne. Do tego, kraje Europy Zachodniej mogą wykorzystywać zarzut rzekomej niedojrzałości demokracji krajów Europy Środkowo-Wschodniej, aby instrumentalnie odwoływać się do demokratycznych wartości, próbując ugrać w ten sposób coś dla siebie. Na takie praktyki nie może być przyzwolenia, ponieważ jesteśmy w UE równymi partnerami – i z tym również zgadzają się wszystkie główne siły polityczne w Polsce. Natomiast jeśli ktoś opowiada się za tym, żeby w Polsce obowiązywały wysokie standardy demokracji i rządów prawa – jest to całkowicie w interesie Polski i Polaków. Z kolei upartyjnianie sądów przez PiS jest wbrew dobru Polski.

Jeśli więc Kaczyński czuje się w Europie obcy kulturowo, jest to jego osobisty problem, a nie problem wszystkich Polaków, z których zdecydowana większość czuje się w Europie dobrze. Manipulacja prezesa PiS-u polega na tym, że miesza własne lęki z interesem kraju. Utrzymywanie w Polsce demokracji konstytucyjnej, która traktuje Polaków jak wolnych obywateli, którym przysługują równe prawa, jest dla nas dobre – i jest po prostu wyrazem europejskich wartości, podobnie jak polskich wartości, ponieważ ogółem są one spójne. PiS wiele mówi o suwerenności, tyle że jest to wizja suwerenności we własnej kanciapie, z daleko posuniętą gotowością do odgrywania roli wasala Stanów Zjednoczonych.

Kiepski pomysł na kampanię

Wreszcie, najnowsza narracja PiS-u wydaje się nie tylko niedemokratyczna i niemądra, ale też nieskuteczna. Nie daje tej partii dobrych perspektyw na wybory. Jest to po prostu słaby pomysł na kampanię.

PiS próbuje wykreować podział polityczny, podobnie jak w przeszłości w stosunku do migrantów czy osób LGBT. Kiedy jednak partia Kaczyńskiego straszyła muzułmańskimi migrantami, uderzała przynajmniej w czuły nerw – sugerowała, że nasze podwórko może się zmienić, ponieważ przyjdą tutaj jacyś obcy ludzie. Ale abstrakcyjne straszenie Zachodem trudno brać poważnie, jest więc kiepskim pomysłem, by mobilizować wokół takich haseł szeroką grupę wyborców. Nasz dobrobyt będzie większy, jeśli Polska będzie miała istotne znaczenie w pokojowej Europie – a Polacy o tym wiedzą.

 

* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: profil facebookowy Prawa i Sprawiedliwości.