W 2020 roku, nakładem wydawnictw Nisza i Iskry, ukazała się „Jaśmina Berezy” – debiut powieściopisarski Karoliny Jaklewicz, artystki sztuk wizualnych, kuratorki i wykładowczyni na Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej. Tytułowa bohaterka tej niewielkiej powieści (88 stron)
„przypominała nitki babiego lata, była subtelnym znakiem, który zauważają nieliczni koneserzy. Zamawiała kawę tak dyskretnie, że kelnerka po godzinie zastanawia się, czy ta kobieta w ogóle tu była. Chociaż odwiedzała kawiarnię regularnie, nikt z obsługi nie myślał o niej jak o stałej klientce. Bo Jaśmina miała w sobie tę niestałość, która pozwala nieznacznie mijać się z teraźniejszością i unikać nadmiernego kontaktu z otoczeniem. Miała też delikatne prześwity, które pociągały Rocha, bo wypatrywał przez nie świata, którego nie znał” [1].
Jaklewicz zmierzyła swoją dyskretną, delikatną i jednocześnie niezwykle sugestywną bohaterkę z kwestiami życia oraz śmierci – aborcji i eutanazji.
Dyskretny debiut
Jaśmina pracuje w szpitalu jako laborantka, gdzie każdego niemalże dnia styka się z realnością „życia” i „śmierci”. Jej doświadczenia, choć ich nie instrumentalizuje, czynią z niej osobę oporną wobec wpisanego w chrześcijańską kulturę dogmatu bezzasadnego cierpienia i propagandy życia za wszelką cenę oraz odporną na „nadgorliwe sumienie”, „lęki wyhodowane w salkach katechetycznych”, „cudze oceny” i „krytyczne uwagi” [2]. A jednak Jaśmina nie staje się ideolożką, aktywistką czy choćby promotorką własnych racji, co znacząco odróżnia ją w sposobie mówienia oraz działania od, dajmy na to, bohatera opowieści autobiograficznej „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” (opublikowany w 2021 roku nakładem wydawnictwa Nisza niezwykle mocny debiut prozatorski Mateusza Pakuły), którego wywód, w całości utrzymany w poetyce słusznego skądinąd gniewu, stanowi wyraz bezbrzeżnej bezradności w obliczu niewymownego cierpienia, którego doświadcza jego umierający na raka trzustki ojciec.
Bezmoc Pakuły rodzi w nim silne afekty – gniew, lęk i wstyd. Te natomiast wyradzają się w potoki słów pełnych żalu, rozpaczy oraz frustracji i jako takie stają się działaniem zastępczym – podjętym niejako „w zamian” niedających się przezeń spełnić oczekiwań umierającego. Chory ojciec prosi bowiem swoich bliskich o skrócenie bezsensownego już w jego przypadku cierpienia. Oni z kolei, pozbawieni jakichkolwiek zewnętrznych gwarancji czy legitymacji, nie są w stanie niczego w tej sprawie zrobić.
Z podobną sytuacją raz po raz spotyka się Jaśmina. Ona jednak, w odróżnieniu od rodziny Pakuły, nie okopie się we własnej bezsile, lecz uczyni z niej asumpt do działania na granicy życia i śmierci. Te z kolei podejmie w pojedynkę. Dyskretnie. Wejdzie w dokładnie ten sam tryb, w jakim od zawsze funkcjonowały kobiety obyte z domenami życia i śmierci – akuszerki, znachorki, zielarki.
Aniela, prababka Jaśminy, „działała na wsi, wśród swoich, tradycyjnie. Była częścią naturalnego porządku” [3], ale już jej babka i matka pracowały „dyskretnie”. Reżim nowoczesności zepchnął je do podziemia – niesione przez nie odwiecznie pomoc i ulga stały się kwestiami problematycznymi, częściowo nielegalnymi, w całości zaś upolitycznionymi i zinstrumentalizowanym poprzez ośrodki sprawujące władzę oraz „rząd dusz”. Kobiety z rodu Jaśminy nie porzuciły jednakowoż swojego powołania – wypełniały je dalej, lecz teraz już pod płaszczykiem zawodu lekarza.
Cywilizacja życia
Przodkinie Jaśminy Berezy ratują życie przed degradacją w nieludzkie cierpienie. Bronią „życia”, które rozumieją szerzej niż tylko biologiczne (prze)trwanie. Ich dyskretne działania są znacznie starsze od fetyszyzującej powolne konanie kultury chrześcijańskiej i nie zastępują medycyny konwencjonalnej. Sankcjonują je pradawne zwyczaje, choć nie chroni ich żadne współczesne prawo. Mimo braku poręczeń, także Jaśmina w końcu uznaje własne powołanie. Uodparnia się na własną bezsilność. Uznaje nierozstrzygalny, ale i odwieczny charakter swoich powinności. Wstępuje w krąg plemiennych vel rodzinnych tradycji.
„Jaśmina Berezy” wyrasta z oporu wobec ideologizacji i medykalizacji spraw, które daleko wykraczają poza wszelkie słowniki pojęć – stanowią bowiem nagie, kompletnie bezbronne życie, nie koncentruje się jednakowoż na buncie czy gniewie. Więcej, przechodzi nad nimi do porządku dziennego – uodparnia się nań. Jaklewicz, tkając dyskretny tekst ze stricte kobiecych tajemnic, za pomocą narzędzi, jakim jest fikcja literacka (proza bez mała poetycka), uruchamia tryb osobny zarówno wobec niemocy, impotencji oraz marazmu „inteligencji bezoporowej” [4], jak i wobec podszytej bezsiłą furii „wkurwionych”. Świadectwem tej ostatniej jest zapisek Mateusza Pakuły poczyniony w kilka dni po śmierci ojca, który w ostatnich tygodniach swojego życia „wył” z bólu i błagał o najszybszą śmierć swoich bliskich:
„Eutanazja, proszę państwa, to nie jest coś, co popełniają znudzeni emeryci na dzikim nihilistycznym Zachodzie. To jest, kurwa, prawo każdego z nas do normalnej, humanitarnej śmierci! I prawo każdego z naszych bliskich do nierozpieprzania się w drobne drzazgi z bezradności i rozpaczy.
Tak, młotki, kretyni, kurwa, sorry, bardzo mi przykro, ale wasz kochany KK to nie ludzie, to ideologia. Wiem, że choćbym was przekonał, to i tak was nie przekonam, idźcie więc jeździć tymi swoimi pedofilobusami, idźcie rozwiązywać konwencję stambulską, bronić życia poczętego i straszyć seniorów, że ich wnuki ich wszystkich zeutanazjują – nawet nie dla pieniędzy czy wygranej w wyborach, tylko z czystej złośliwości i braku innych zajęć” [5].
Z kolei dyskretna (o)powieść Jaklewicz nie jest wykładem racji żadnej ze stron, a li tylko relacją ze sprzeczności, aporii i nierozstrzygalności od zarania organizujących naszą wspólną (nie)świadomość. „Wątpliwości będą zawsze. Na to człowiek jest skazany. Na wątpliwości, na wybory mimo wątpliwości” [6]. Dylematy Jaśminy nigdy nie znikną, ale od pewnego momentu przestaną paraliżować jej (dyskretne) działania:
„Jaśmina nie jest przyzwyczajona do działania w podziemiu, wolałaby jawnie. Ale czy prawo może zastąpić wybory moralne? Czy może zmienić przekonania? Czy jej wątpliwości wynikają jedynie z paragrafów? Myśli przeskakują z bieguna na biegun. Pomóc, zostawić. Działać, czekać. Wahadło nabiera prędkości. Czuje, że robi się przejrzysta, że świat ma do niej dostęp, że zagnieździło się w niej wiele cudzych spojrzeń. Jak trudno dotrzeć do własnych przekonań. Czy w ogóle można mieć własne poglądy? Czy poglądy nie są po prostu wypadkową najczęściej słyszanych opinii? Myśli w Jaśminie rozmnażają się przez pączkowanie, rosną jak popcorn, wysadzają pokrywkę” [7].
Ulga
Jaśmina zaczyna rozumieć, że dysonans poznawczy wywołują w niej ustanawiane arbitralnie przez człowieka ustawy oraz prawa – w każdym kraju inne, a jednak wszędzie uzurpujące swoją nadrzędność nad sprawiedliwością naturalną. Stojąc nad łóżkiem udręczonej konaniem staruszki, myśli już tylko o tym, że ulga, jeśli w ogóle ma jakieś właściwości, to z pewnością jest dyskretna i przeźroczysta. I, niczym powietrze czy światło, należy się każdemu.
Powieść rodzinna
Wiosną 2022 roku we wrocławskim Wydawnictwie Warstwy Karolina Jaklewicz opublikowała swoją drugą powieść – „Czarne łabędzie, biały puch”. Także tę książkę utkała z mowy dyskretnej – w duży stopniu intymnej oraz domowej, sproblematyzowała w niej bowiem współczesną rodzinę. „Współczesną” – niekoniecznie więc biologiczną.
Znamienne, że gros pisarzy polskich tworzy obecnie (o)powieści rodzinne, z których wyłania się obraz rodziny nieodmiennie dysfunkcyjnej – biologicznej, acz często niepełnej (nieobecny jeden z rodziców), a nawet jeśli pełnej, to i tak niespełniającej wpisanych weń założeń – takich na przykład jak bezwzględna miłość do potomstwa i należycie sprawowana nad nim opieka. Rodzina jawi się zatem jako niezwykle opresyjny system. Człowiek nie tyle w niej „wzrasta”, co bezustannie chciałby się odeń „wyzwolić”. Między tworzącymi ją osobami bezustannie buzują niezwykle silne afekty oraz emocje – od wstrętu i gniewu, po lęk i wstyd, choć jednocześnie znamionuje ją także wyraźny deficyt uczuciowy. Dzieci nie mają szansy doświadczyć we własnych domach bliskości i wsparcia – nie ufają swoim rodzicom, nie czują ich miłości, nie są przy nich bezpieczne. Nadopiekuńcze matki tłamszą siły życiowe synów (ostatnia powieść „Weź z nią zatańcz” Filipa Zawady), żony alkoholików wyżywają się emocjonalnie na córkach (tegoroczny debiut powieściowy „Przechodząc przez próg, zagwiżdżę” Wiktorii Bieżuńskiej), wiecznie pijani ojcowie więżą w „patoopowieściach” najbliższych (debiut powieściowy „Mireczek” Aleksandry Zbroi z 2021 roku). Lista tytułów, które mogłabym tu dorzucić, jest bardzo długa.
Tryb osobny rodziny
Ze współczesnej prozy polskiej wyłania się dość przykry obraz biologicznej rodziny. O ile narracje rodzinne z lat dziewięćdziesiątych ujawniały traumy – najczęściej z czasów drugiej wojny światowej, komplikując i bez tego nierzadko zagmatwane kwestie tożsamościowe, zaś sama powieść rodzinna stanowiła idealny wehikuł do relacjonowania spraw związanych z Zagładą czy innym doświadczeniem granicznym vel historycznym, to od „Gnoju” Wojciecha Kuczoka [2003] i „Włoskich szpilek” Magdaleny Tulli [2011] rodzina przestaje być zapadnią, poprzez którą spada się w głąb – w samo jądro dziejowej (nie)sprawiedliwości, a zaczynają definiować ją trzy podstawowe doświadczenia: przemoc, nieczułość i niespełnienie. Znamionują one wszystkich jej członków, lecz w szczególny sposób naznaczają dziecko. To ono, doświadczywszy rozmaitych deficytów, dorosłe życie strawi na odbudowaniu się – odzyskaniu własnego głosu i stworzeniu języka zasadnie relacjonującego jego doświadczenia. Krótko mówiąc, współczesna powieść rodzinna pozostaje narracją zdominowaną przez autobiografizm i autotematyzm. I na tym tle po-debiut Jaklewicz stanowi zjawisko osobne – w dyskretny sposób wskazujące, za pomocą tych samych środków, co w „Jaśminie Berezy”, na istnienie trybu osobnego rodziny polskiej.
Dyskretny po-debiut
Bohaterem „Czarnych łabędzi, białego puchu” jest Jakub – mężczyzna urodzony w końcówce lat siedemdziesiątych i wychowany li tylko przez ojca oraz dziadków. Nigdy nie poznał imienia kobiety, która go urodziła. Wiedział tylko, że nie była Polką i kiepsko radziła sobie w roli matki. Matka kojarzyła mu się więc z brakiem i wraz z jego niepełną rodziną stała się jego obsesją – czymś w rodzaju „ziemi niczyjej”, a nawet „ziemi leżącej odłogiem fantazji” [8]:
„Był mianownikiem małogramatycznym. Urodził się poza językiem miasteczka, w innym trybie. Nigdy nie przełożono Jakuba na tutejszy. Jakub biegał z obcym akcentem, kopał piłkę w nieznanym narzeczu, podrywał dziewczyny na inny uśmiech. Gdyby znano jego matkę, byłby normalny. Zupełnie normalny. Gdyby jego matka była popijającą fryzjerką, byłby u siebie. Gdyby jego matka była gospodynią, byłby u siebie. Gdyby jego matka pracowała na zmiany przy sprzątaniu rzeźni, byłby u siebie. Gdyby chociaż znano jego matkę z opowiadań, byłby u siebie. Bez matki był mniej swój. Bo w niewiadomej matce lokowano podejrzane historie, nieznana matka przekraczała granice tolerancji prowincjonalnej społeczności” [9].
Jako chłopiec żył niewiedzą o matce – nie rozstawał się z nią, a z czasem przekuł ją w niezliczone fantazje na jej temat. Wszystkie problemy rozważał z dwóch perspektyw – „swojej i matczynej. Bywało, że zmieniał zdanie pod wpływem wymyślonej opinii matki” [10]. Jako dorosły mężczyzna przeniósł się do miasta, którego nazwa wymsknęła się kiedyś z ust ojca. Założył więc, że to właśnie tam żyje jego matka. Postanowił ją odszukać. Poznał tu Julię – samotną matkę dwóch dziewczynek, córkę perfekcyjnej, przedsiębiorczej i apodyktycznej Wandy oraz zapadającego się we własnym fotelu i życiowym niespełnieniu emerytowanego wykładowcy uniwersyteckiego, pana Lipskiego. Zakochał się w niej i wyjawił jej swoje pragnienia oraz plany. Julia tymczasem zaprzyjaźniła się z Glorią – dziewczyną obdarzoną niezwykłym instynktem oraz „łatwością życia”, doskonale zżytą z „lepkim kurzem”, „pleśnią na ścianach” oraz „złomowiskiem ludzi i historii” [11] z tak zwanych gorszych dzielnic. Gloria pozostaje „uzależniona” „od wysokoprocentowej materii codzienności” [12]. Romansuje z Ertanem – mieszkającym od wczesnego dzieciństwa w Polsce właścicielem tureckiego baru z kebabem, i cieszy się zaufaniem Reginy – kobiety pozbawionej wieku i pochodzącej „stamtąd” (być może z Bałkanów), dobrze zaznajomionej ze sferą mroku. Regina zna rozmaite „głębie” [13] oraz gęstwiny – jej domeną są ludzkie linie papilarne i puszcza. To figura działań dyskretnych i spraw beznadziejnych. Wiedźma, a może wróżka. Kiedy wszystkie pomysły na znalezienie matki Jakuba zawiodą, to właśnie do niej Gloria przyprowadzi Jakuba i Julię.
Postaci te tworzą wadliwą mozaikę, niezgrabnie sfastrygowany patchwork, nieprzystające do siebie elementy układanki, której lepiszczem okaże się, naturalnie, matka Jakuba – Irina. Na zaproszenie Glorii wyruszą we wspólną podróż. Zajmą wespół jeden przedział. Spędzą wspólny czas. „Mogli odmówić, lecz stali się rodziną” [14] – skonstatuje narrator(ka). Oczywiście pokłócą się – jak to w rodzinie. Ujawnią się ich wstręty, lęki i żale. Z rozdrażnionej obcością Ertana Julii – panienki „z tradycyjnego domu na pokaz” [15], wyjdzie na wierzch rasistka i ksenofobka. Jej matka z kolei przyzna, że nigdy nie czuła się dobrze w rolach, które całe życie perfekcyjnie odgrywała:
„Wanda zorganizuje. Wanda pamięta. Wanda wyskrobie kamień z czajnika. Oczywiście, że się starałam. Gdy zrozumiałam, że moje życie nie będzie moje, to przynajmniej chciałam mieć jak najlepsze to nie-moje. Przynajmniej tego nie-mojego nie chciałam zmarnować” [16].
Pan Lipski, mimo zmian, na jakie się w końcu zdecydował, pozostanie wsobny, wycofany, niespełniony. Jakub odkryje, że całe życie tęsknił „do marzenia, do stereotypu, do średniej krajowej” i że w gruncie rzeczy dojmująca wyrwa w miejscu matki była jego największym skarbem:
„Ludzie mają obsesję poznawania faktów, przekopywania dokumentów, sprawdzania pochodzenia. Wytracają się w mozolnym tropieniu prawdy, w zapełnianiu braków. Tak jakby nie mogli przyjąć nieobecności za obecność bez potwierdzenia, jakby tylko bycie miało sens. A ja wiem, że niebycie jest równie ważne. Że pustka nie oznacza wcale pustki. Że ujemność istnienia jest równoprawnym byciem. Byciem, którego nie trzeba podważać, uzupełniać. Obecność nieistnienia przechyla powierzchnię świata na drugą stronę. Stronę z mniejszą akceptacją. Stronę z większą siłą oddziaływania. Przestałem się bać nie mieć, nie wiedzieć, nie chcieć. Puste miejsce okazało się zajęte” [17].
Irina dojdzie do wniosku, że to właśnie tryb niedokonany jest prawdziwą naturą człowieka:
„Nie wszystko musi się stać. Tylko śmierć wydarza się w trybie dokonanym, ale to już nie nasza spawa” [18].
Gęsty chaos
Pustką, która szczelnie wypełniła życie Iriny, nie była luka po synu, lecz brak „dźwięku, który nada sens” [19].
Ale czemu go nada? Istnieniu czy nieistnieniu? Ciszy czy może muzyce? Niewyrażalności czy nierozstrzygalności?
Te dylematy, charakterystyczne zresztą dla pisarstwa poststrukturalistycznego, znamionują wypowiedzi niemalże wszystkich postaci. Bohaterowie Jaklewicz bezustannie bowiem mocują się ze słowami. Nie znajdują zasadnych poręczeń dla swego (nie)istnienia, usilnie za to poszukują środków adekwatnie wyrażających ich kondycję. Gloria romantyzuje biedę, w której egzystuje – uzasadnia w ten sposób nie tyle bezwyjściowość własnej sytuacji, co właśnie wybór, którego świadomie dokonała.
Każde z nich łapie się „gęstego chaosu” [20] słów – żywiołowego nadmiaru, w którym rozpływa i rozlega się człowiek. Słowa nie zawsze bowiem mają sens – nieodmiennie jednak budują napięcia. Niosą i przewodzą energię. Podobnie rzecz się ma z Jakubem, Iriną, Glorią oraz Ertanem. Wymienieni bohaterowie niekoniecznie rozumieją, kim są, bezsprzecznie jednak dysponują (dyskretnymi) mocami. Z kolei Julia i jej rodzice – jedyna w tej książce pełna i tradycyjna rodzina – zmarnowali prawie cały swój potencjał i niechybnie trwoniliby go dalej, gdyby w ich życiu nie pojawili się postaci złaknione bliskości, poszukujące nie tyle jednostkowego spełnienia, co właśnie otwarte na dyskretne, lecz jednocześnie silne i bezinteresowne relacje. Wespół z nimi stworzą wreszcie rodzinę „w trybie niedokonanym”, skoro tryb dokonany kojarzy się im tylko z marazmem, stagnacją i śmiercią.
O(d)porność na korporacjonizm
Z biegiem lat Jakub zżywa się ze swoim brakiem. Przestaje widzieć w nim balast albo mankament. Odkrywa, że to właśnie on jest największym jego skarbem, źródłem jego siły i mocy – całkowitej odporności na stresy wynikające z niewiedzy, niepewności czy niedostatku. Sedno bowiem nie tkwi w tym, co się miesza, lecz wynika z tego, co się przecina. „Wasze linie papilarne plączą się w mojej głowie” – podsumuje ten stan rzeczy Regina. Nie krew czy geny definiują zatem człowieka, ale jego relacje. Te z kolei wcale nie muszą każdorazowo owocować spełnieniem. Wystarczy, że będą skrzyć się (dobrą) energią oraz rodzić napięcia.
Koncepcja ta stanowi alternatywę wobec przeżywającej ewidentny kryzys rodziny biologicznej. A przecież „rodzina” to też często synekdocha „narodu” – wszak obie te struktury definiuje się poprzez krew oraz wspólną pamięć (geny i dokumenty). W rodzinie obowiązuje jednakowoż zasada sukcesji, z powodu której nieustannie trzeba pomnażać jej domeny i zyski – inaczej imperium rozdrobni się i upadnie.
Nic więc dziwnego, że współcześnie legitymującą się wartościami neoliberalnymi, tak zwaną tradycyjną rodzinę biologiczną przestano już utożsamiać z „rodem”, a częściej nazywa się ją „mafią” – zresztą dobitnym wyrazem procesu wynaturzania się rodziny w korporację, a korporacji w szajkę jest wyprodukowany przez Gary Sanchez Productions amerykański serial „Sukcesja” Jessego Armstronga. Proza Jaklewicz wolna jest jednak od wtrętów publicystycznych. I tym razem dolnośląska pisarka utkała swą opowieść z niezwykle dyskretnie – ze słów oraz scen budujących napięcia, nie zaś nachalnie wyłuszczających sensy.
Wzór na śmiertelność życia
Dyskretne pisarstwo Jaklewicz pointuje tradycję polskiego konstruktywizmu, strukturalizmu i poststrukturalizmu. Nie może to dziwić, zważywszy na fakt, że w swoim malarstwie autorka „Jaśminy Berezy” także posługuje się przede wszystkim językiem geometrii:
„Geometria jest dla mnie bogatym źródłem formalnych i symbolicznych możliwości. W swoich pracach pokazuję, że język geometrii może być językiem emocji, że jest językiem uniwersalnym, a jednocześnie możliwym do osobistego zaanektowania. Daje poczucie dyskrecji, nie jest oczywisty, można jednak nim «mówić», czy raczej unaoczniać nie tylko klasyczne tematy sztuki geometrycznej, lecz także te subiektywne czy odnoszące się do aktualnej rzeczywistości” [21].
Napięcia oraz kontrasty stanowią siłę malarstwa Jaklewicz – przydają mu sił sprawczych (rodzą emocję) i mocy sensotwórczych. Stąd też w tytule jej najnowszej powieści zestawione zostały „czarne łabędzie” z „białym puchem”. Co kryje się jednak w tym tytule, prócz, naturalnie, kontrastu?
Być może jest on przesłaniem dla ludzi niewolnych od rasistowskich uprzedzeń. Wszak ksenofobiczna Julia – nieodmiennie wyobcowana w świecie Glorii, jeden z najsilniejszych wstrząsów przeżyła w mieszkaniu Reginy:
„Tu było tak dużo i tak mało rzeczy. I te łabędzie. Na kocach, na poduszkach, obrazkach. Białe, czarne, fajansowe, kryształowe. Starała się jak najmniej rozglądać. – To tylko wzory – powtarzała w myślach. – Tylko wzory” [22].
To prawda, że kontrasty rodzą napięcia. Napięcia zaś mogą przerodzić się w panikę. Ale nie muszą. Bezpośrednio wyrażają bowiem li tylko „różnicę”. Ona natomiast jest podstawowym „wzorem” nierozstrzygalności – zarówno tej, która wynika z natury rzeczy, jak i tej, którą sankcjonują reżimy społeczno-kulturalne. Spoza „wzorów” nieodmiennie wyziera „gęsty chaos” – nie ma w tym jednakowoż niczego złowieszczego. To domena Reginy, czyli sił działających dyskretnie, zawsze w kontrze do ośrodków sprawujących władzę czy też kultury oficjalnej (wraz z nowoczesną medycyną i innymi jej wykwitami), lecz nigdy przeciwko nam.
Jeśli coś nam naprawdę zagraża, to jest to „cywilizacja śmierci”, która fetyszyzuje stany graniczne oraz bezsensowne cierpienia. A przecież natura „wymyśliła” ból i cierpienie właśnie po to, byśmy akceptowali własną śmiertelność – nie zaś po to, byśmy wszelkimi dostępnymi sposobami starali się ją odwlec lub przezwyciężać.
Przypisy:
[1] Karolina Jaklewicz, „Jaśmina Berezy”, Nisza i Iskry, Warszawa 2020, s. 5.
[2] Tamże, s. 87.
[3] Tamże, s. 56.
[4] Tamże, s. 72.
[5] Mateusz Pakuła, „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję”, Nisza, Warszawa 2021, s. 169–170.
[6] Karolina Jaklewicz, „Jaśmina Berezy”, dz. cyt., s. 86.
[7] Tamże, s. 85.
[8] Karolina Jaklewicz, „Czarne łabędzie, biały puch”, Wrocławskie Wydawnictwo Warstwy, Wrocław 2022, s. 6.
[9] Tamże, s. 7.
[10] Tamże, s. 8.
[11] Tamże. s. 33 i 120.
[12] Tamże, s. 120.
[13] Tamże, s. 131.
[14] Tamże, s. 106.
[15] Tamże, s. 108.
[16] Tamże, s. 127.
[17] Tamże, s. 130.
[18] Tamże, s. 124.
[19] Tamże, s. 126.
[20] Tamże, s. 15.
[21] Zob. więcej: https://pl.wikipedia.org/wiki/Karolina_Jaklewicz [dostęp 10 września 2022].
[22] Karolina Jaklewicz, „Czarne łabędzie, biały puch”, dz. cyt., s. 85.
Książki:
Karolina Jaklewicz, „Jaśmina Berezy”, Nisza i Iskry, Warszawa 2020.
Karolina Jaklewicz, „Czarne łabędzie, biały puch”, Wrocławskie Wydawnictwo Warstwy, Wrocław 2022.