Rosyjska napaść na Ukrainę wywołała w świecie zachodnim reakcje w gruncie rzeczy podobne. Oczywiście, w kwestii użycia instrumentów, którymi można by położyć kres tej wojnie, świat zachodni nie jest jednomyślny, a możliwe działania wobec rosyjskiego agresora są przedmiotem dyskusji. Jednak powszechne jest potępienie rosyjskiej agresji. Wydawać by się mogło, że w globalnym świecie stosunek do agresywnych działań Moskwy będzie podobny od Azji, poprzez Europę i Afrykę, aż po obie Ameryki i Australię. 

A jednak tak nie jest. W tym tekście skupię się na reakcjach płynących z kontynentu azjatyckiego, ogromnie zróżnicowanego, a jednak pod tym względem dość zgodnego. Milczenie skrywające obojętność – to reakcja niemal całej Azji, może za wyjątkiem Japonii i Korei Południowej. W sprawie wojny Rosji z Ukrainą milczy Azja Centralna, niespecjalnie zabiera głos Azja Południowa, dość obojętnie reagują kraje Azji Południowo-Wschodniej. 

Nie słychać jednoznacznych głosów potępiających łamanie przez Rosję prawa międzynarodowego gwarantującego nienaruszalność granic uznanych przez światową wspólnotę. Ani reakcji na sposób prowadzenia wojny pociągający za sobą ofiary wśród ludności cywilnej, sprzeczny z międzynarodowym prawem wojennym.

Gdzie tkwią korzenie tej milczącej obojętności?

To więcej niż odległość

Najprościej byłoby to wyjaśnić, posługując się chętnie używanym przez media wytrychem, który nazywa się „trupokilometr”. Innymi słowy – im dalej od tragedii pociągającej za sobą śmierć ludzi, tym mniejsze zainteresowanie sprawą. Wojnę na Ukrainie oddzielają od głównych azjatyckich graczy tysiące kilometrów, ona nie jest ich zmartwieniem. 

Z pewnością jest w tym twierdzeniu sporo prawdy. My w Europie też niespecjalnie zajmujemy się brutalnym reżimem wojskowym w Birmie/Mjanmie, mordującym przeciwników wojskowej dyktatury, czyli ludzi, którzy pragną, aby kraj powrócił na ścieżkę prodemokratycznej transformacji. Jednak zasada „trupokilometra” nie wyjaśnia w pełni azjatyckiej milczącej obojętności. Jej powodów jest bowiem znacznie więcej.

Zacznijmy od spraw gospodarczych. Przez dziesięciolecia kraje Azji Centralnej utrzymywały ścisłe związki gospodarcze z Moskwą w ramach byłego Związku Sowieckiego. Mimo trwającej już od ponad ćwierćwiecza transformacji ustrojowej tych krajów, ich zależność od dawnego hegemona wciąż jest duża. Wystarczy wspomnieć o transporcie ropy czy gazu do Europy. W dalszym ciągu najprostszy szlak tranzytowy wiedzie przez terytorium rosyjskie. Jednoznaczne potępienie agresji na Ukrainę, mogłoby zaowocować odcięciem możliwości tranzytu. Kreml pokazał w ostatnich miesiącach wyraźnie, że uważa gaz i ropę za narzędzie wojny z Zachodem, dlatego obawy krajów środkowoazjatyckich przed ograniczeniem ich możliwości eksportowych są tym bardziej uzasadnione. Milcząca obojętność jest ceną, którą płacą za niedrażnienie Moskwy.

Tania ropa dla Chin i Indii

Nieco inaczej na kwestie współpracy gospodarczej z Rosją patrzą Chiny oraz Indie. Dla tych krajów możliwość kupowania z Rosji surowców energetycznych jest interesująca biznesowo. Moskwa, tracąc rynki zachodnie, chce, choćby w minimalnym stopniu, rekompensować sobie straty. Okazją do tego jest możliwość sprzedaży ropy, gazu, a także węgla tym dwóm krajom, które cierpią na niedostatek surowców energetycznych. Z kolei w Pekinie i New Delhi ludzie odpowiedzialni za handel tymi surowcami doskonale wiedzą, że Moskwa sprzeda im surowce energetyczne po cenach, które podyktują. To będzie swoista azjatycka kroplówka podtrzymująca rosyjską gospodarkę i rosyjskie zdolności prowadzenia wojny z Ukrainą. Korzystna przede wszystkim dla Chin i Indii. 

Tajlandia czeka na rosyjskich turystów

Innym przykładem reakcji na rosyjską agresję jest Tajlandia. Kraj ten od lat odwiedzany był przez tysiące rosyjskich turystów. Do Bangkoku czy na wyspę Pukhet przylatywały rosyjskie samoloty, zarówno rejsowe Aerofłotu, jak i czarterowe rozlicznych linii prywatnych operujących z Syberii i rosyjskiego Dalekiego Wschodu. Nałożenie sankcji na rosyjskich przewoźników lotniczych sprawiło, że możliwości przylotów rosyjskich turystów do Tajlandii zostały mocno ograniczone. 

Tajskie biura podróży zapowiadają, że pracują nad odtworzeniem rosyjskiego ruchu turystycznego do tego kraju. Chcą zamknąć rok liczbą 250 tysięcy do miliona rosyjskich turystów. To i tak mniej niż w latach poprzednich, gdy bywało ich półtora miliona. 

Azjatyckie linie lotnicze analizują możliwość wznowienia lotów do Rosji. Analizy te mają odpowiedzieć na zasadnicze pytania – czy wznowienie połączeń nie narazi tych linii lotniczych na sankcje; jakie będą koszty ubezpieczenia samolotów i czy na terenie Rosji możliwe będzie w razie potrzeby serwisowanie ich maszyn. Z docierających znad Zatoki Syjamskiej wiadomości widać jednak wyraźnie, że Tajlandia czeka na rosyjskich turystów i robi wszystko, by mimo rosyjskiej agresji na Ukrainę nie rezygnować z przyjazdów Rosjan. I z ich pieniędzy rzecz jasna.

Rosyjskie czołgi w Azji

Dla innych państw azjatyckich ważniejsza od importu nośników energii oraz wpływów płynących z turystyki jest współpraca z Rosją w sferze zbrojeniowej. Znaczna część sprzętu wojskowego używanego w krajach Azji Centralnej – w Kazachstanie, Uzbekistanie, Kirgistanie, Tadżykistanie i Turkmenistanie – jest pochodzenia sowieckiego i rosyjskiego. W Azji Południowej – trzon indyjskich sił zbrojnych stanowi uzbrojenie będące owocem współpracy z Rosją. Warto przy tym pamiętać, że w ostatnich latach Indie dokonują powolnego zwrotu w stronę technologii zachodnich – amerykańskich, europejskich i izraelskich. Z kolei Wietnam i Birma/Mjanma nadal współpracują w sferze wojskowej z Rosją. Nawet wieloletni sojusznik Stanów Zjednoczonych w Azji Południowej, czyli Pakistan, ma w swoim arsenale sporo broni pochodzenia rosyjskiego. 

Chiny rozwijające intensywnie własne pomysły w sferze przemysłu obronnego nadal bazują w dużym stopniu na technologiach rosyjskich i mają na wyposażeniu armii sprzęt pochodzenia sowieckiego i rosyjskiego. Chiny widzą ponadto w wojnie wywołanej przez Rosję szansę na zajęcie dominującej pozycji na kontynencie euroazjatyckim. Pekin doskonale rozumie, że przedłużająca się wojna na Ukrainie będzie osłabiała Rosję, a jednocześnie będzie pozwalała Chinom na takie dawkowanie pomocy Rosji, by nie upadła, ale też nie wyszła z tej wojny wzmocniona, tylko osłabiona. Co oczywiście przełoży się na wzmocnienie pozycji Pekinu. Między innymi dlatego Pekin swoim milczeniem sprzyja rosyjskiej agresji.

Kraje współpracujące z Chinami zdają się doskonale rozumieć tę grę, a te, które do tej pory obawiały się dominacji Rosji, widzą w tym swoją szansę. Dlatego ich polityka wobec rosyjskiej agresji jest w dużym stopniu przedłużeniem polityki chińskiej. Polityki milczenia i obojętności. A także oczekiwania na rozwój sytuacji.

Sankcje – szanse i zagrożenie 

Oczywiście zarówno główni gracze na azjatyckiej scenie, jak i ci pomniejsi bacznie obserwują wpływ sankcji podjętych przez kraje zachodnie wobec Moskwy. Widzą w tych sankcjach zarówno szansę dla siebie, jak i zagrożenie. Mogą bowiem w ich wyniku wypełnić luki powstałe na rynku rosyjskim, ale jednocześnie mogą narazić się na kłopoty w kontaktach gospodarczych z partnerami zachodnimi. 

Doskonałym przykładem balansowania w tych sprawach są Chiny oraz Indie. Co prawda kupują od Rosji surowce energetyczne i nie wykluczają współpracy handlowej z Moskwą, ale bacznie też spoglądają na Zachód, by nie przekroczyć czerwonej linii wyznaczonej przez sankcje. 

Międzynarodówka dyktatorów

Mniejsi aktorzy azjatyckiej sceny naśladują politykę obu regionalnych mocarstw – z wyjątkiem krajów, które i tak niewiele mają w tej kwestii do stracenia, czyli z wyjątkiem Korei Północnej i Birmy/Mjanmy. One otwarcie akceptują rosyjską napaść na Ukrainę. 

Korea Północna śpieszy ponadto z pomocą reżimowi rosyjskiemu, dostarczając mu amunicję i broń rakietową krótkiego zasięgu. Jednocześnie koreański dyktator Kim Dzong Un realizuje pod parasolem Moskwy ambicje nuklearne, ogłaszając, iż jego kraj jest już państwem dysponującym arsenałem jądrowym.

Z kolei przywódca birmańskiej junty wojskowej generał Min Aung Hlaing spotyka się podczas Wschodniego Forum Gospodarczego we Władywostoku z Władimirem Putinem. Po zakończeniu rozmów deklaruje, że rosyjski dyktator stał się liderem, któremu świat zawdzięcza stabilizację. Jakby tego było mało, zapowiada zakupy rosyjskiej ropy oraz współpracę w dziedzinie energetyki jądrowej. A rzecznik junty wyraźnie deklaruje, że rosyjska agresja na Ukrainę była i jest w pełni usprawiedliwiona. 

Postawa obu azjatyckich dyktatorów to doskonały przykład współpracy izolowanych na scenie światowej autorytarnych władców, którzy na kontakty z krajami demokratycznymi, a nawet z krajami quasi-demokratycznymi liczyć nie mogą. Próbują jednak budować międzynarodówkę dyktatorów z Władimirem Putinem w roli głównej.

Postkolonialna trauma 

Jednak milcząca obojętność Azji ma jeszcze głębsze korzenie aniżeli bieżące interesy gospodarcze, handlowe i militarne. To sposób postrzegania byłego Związku Sowieckiego, a obecnie Federacji Rosyjskiej, oraz szeroko rozumianego Zachodu przez społeczeństwa azjatyckie. 

Trzeba bowiem pamiętać, że większość współcześnie istniejących na mapie Azji krajów była niegdyś koloniami. Postkolonialna trauma daje o sobie znać w kolejnych pokoleniach. Jej przejawem jest między innymi nieufność oraz daleko posunięta podejrzliwość wobec byłych kolonizatorów. Są oni dziś często oskarżani przez polityków oraz społeczeństwa azjatyckie o spowodowanie nieszczęść, które dotknęły w przeszłości, a i dotykają współcześnie ich kraje. Ubóstwo, słaby rozwój społeczny i gospodarczy tych krajów to wedle tej narracji efekt rabowania Azji przez dawnych hegemonów świata zachodniego. 

Inaczej społeczeństwa azjatyckie patrzą na współczesną Rosję oraz były Związek Sowiecki. Co ciekawe, dotyczy to nawet społeczeństw krajów Azji Centralnej, które wyrwały się spod sowieckiej dominacji. Otóż, nader rzadko zdarza się, że Związek Sowiecki, a obecnie Federacja Rosyjska postrzegana jest jako państwo kolonialne. Świadomość, że od czasów Rosji carskiej kraj ten podbijał, a następnie kolonizował kolejne obszary wschodniej Europy, Syberii oraz Azji Centralnej właściwie nie istnieje. Wśród mieszkańców Azji funkcjonuje natomiast przekonanie, że zarówno Związek Sowiecki jak Rosja to kraje walczące z kolonializmem.

To przekonanie było ugruntowywane w tak zwanym Trzecim Świecie przez lata istnienia Związku Sowieckiego i jest współcześnie wykorzystywane przez kremlowskich ideologów i propagandystów. W tym akurat rosyjskie władze odnoszą sukces. Wiele państw azjatyckich widziało bowiem w Związku Sowieckim oraz współcześnie w Federacji Rosyjskiej obrońcę przed zakusami światowego imperializmu, by po raz kolejny podporządkować sobie niegdysiejsze kolonie. 

Tego rodzaju przekonanie to między innymi dziedzictwo sowieckiej aktywności w Ruchu Państw Niezaangażowanych. Działając w tym ruchu, sowiecka propaganda włożyła przed laty niemało wysiłku w przekonanie tych państw, iż Związek Sowiecki toruje im drogę do uzyskania pełnej niezależności od byłych kolonizatorów; że jest tych krajów potężnym sprzymierzeńcem w walce ze światowym imperializmem. 

Dzięki wieloletniej sowieckiej i rosyjskiej aktywności propagandowej w społeczeństwach tych nie rozwija się świadomość, że państwem kolonialnym jest współczesna Rosja, a wyzwolenie spod rosyjskiej władzy społeczeństw i narodów kolonizowanych przez rosyjski carat, później przez sowieckich komunistów, a dzisiaj przez rosyjskich agresorów pragnących wskrzesić imperium ciągle nie nastąpiło. 

Dla większości społeczeństw azjatyckich, tak nieufnych wobec Zachodu, a wciąż poddanych postsowieckiej indoktrynacji, walka Ukraińców o prawo do decydowania o własnym losie, o suwerennym wyborze kierunku, w którym będzie rozwijał się ich kraj, jest trudna do zrozumienia. Społeczeństwa te, a co za tym idzie i elity polityczne, nie chcą przyjąć do wiadomości, że skolonizowana przed dziesięcioleciami przez carską Rosję, a następnie przez Związek Sowiecki, Ukraina walczy o swoją niepodległość, tak jak przed laty walczyli o niepodległość Indii zwolennicy Mahatmy Gandhiego. Ten brak zrozumienia, iż współczesna Rosja chce zachować model państwa kolonialnego, które nie chce i nie potrafi ułożyć sobie relacji z podbitymi niegdyś narodami, jest jednym z powodów milczącej obojętności. Wszystkie razem sprawiają, że brak jednoznacznych stanowisk państw azjatyckich wobec rosyjskiej agresji może trwać nadal.