„Trzeba przestać wydawać Rosjanom wizy turystyczne. Odwiedzanie Europy to przywilej, a nie prawo człowieka” – stwierdziła premier Estonii Kaja Kallas i tym samym rozpoczęła się w Unii Europejskiej debata o odpowiedzialności zbiorowej. Finalnie znacznie utrudniono przyznawanie wiz Rosjanom, co było efektem decyzji Rady Europejskiej, ale to, co działo się wokół tego sporu, zasługuje na uwagę.
Wobec agresji na Ukrainę, licznych rosyjskich zbrodni wojennych i powszechnego poparcia wojny przez obywateli Federacji Rosyjskiej, rzecz wydała się dla wielu oczywista – zakazać wjazdu. W Polsce aż 71,1 procent osób opowiada się za ograniczeniem prawa do wjazdu na teren UE obywatelom Rosji – wskazuje sondaż IBRiS. Podobne nastroje są w Finlandii, Czechach czy Estonii. Przeciwni temu byli Holendrzy, Niemcy i Francuzi. Spór dzielił nie tylko UE – opinie nie były jednorodne również wewnątrz poszczególnych państw. W naszym kraju Radosław Sikorski wypowiedział się kategorycznie przeciw, czym ściągnął na siebie hejt parapisowskich bojówek internetowych.
Racje, jakie przytaczał były szef MSZ, znany zarówno z pragmatyzmu, jak i nieposzlakowanej antykremlowskiej polityki – są nie do zlekceważenia: „Decydując się na taki krok, światowi przywódcy pokażą tym Rosjanom, którzy sprzeciwiają się polityce Kremla, że mają ich w nosie, a sam Władimir Putin otrzyma kolejny argument na potwierdzenie swoich tez o rusofobii Zachodu”.
Szczególnie liberałowie stanęli wobec iście piekielnego dylematu. Odpowiedzialność zbiorowa jest absolutnie sprzeczna z liberalno-demokratycznym sposobem działania i myślenia. Temperatura co rusz się podnosiła, kiedy media ujawniały kolejnych oligarchów Putina lub ich rodziny szampańsko bawiących się w najdroższych kurortach Europy, podczas gdy codziennie oglądamy zdjęcia masakr ludności cywilnej na Ukrainie, zniszczonych szkół i szpitali.
Liberalna odpowiedzialność zbiorowa
Ale czy argument o zakazie odpowiedzialności zbiorowej istotnie jest tabu liberalnego Zachodu? Jeśli pominiemy takie odległe wydarzenia z przeszłości, jak jej stosowanie w Niemczech czy Japonii po drugiej wojnie światowej, Wietnam (Stany Zjednoczone), Kenię i powstanie Kikujów (Wielka Brytania) czy Algierię (Francja), uważając, że to dawne czasy i dawne zbrodnie, pozostaje jeszcze jedna kwestia: sankcje. To one są odpowiedzialnością zbiorową i używa się ich w jak najbardziej teraźniejszym czasie. Teoretycznie są wymierzone w reżimy, dopuszczające się łamania prawa międzynarodowego. W rzeczywistości nie dotykają władz tych państw, a zazwyczaj obywateli żyjących pod rządami autokratów. Od lat wiadomo, że w rezultacie sankcji dane państwo ma kłopoty (broń, nowe technologie, surowce itp.), ale ciężar ponoszą nie generałowie w operetkowych mundurach, ale ich poddani. Dzieje się to na podstawie nigdy wprost nie wyrażonej nadziei, że biedujący lud obali tych w mundurach.
McDonald’s nie zapewnia Rosjanom technologii wojennych, podobnie jak firmy odzieżowe, a jednak kilkaset wielkich marek pospiesznie uciekło z Federacji Rosyjskiej, obawiając się reakcji swoich klientów w reszcie świata. Czymkolwiek nie było to spowodowane, w istocie zastosowano odpowiedzialność zbiorową w sensie skutków.
O ile w urządzeniu wewnętrznym państw Zachodu zasada indywidualnej odpowiedzialności obywateli jest świętym graalem liberalnej demokracji, to rzecz ma się inaczej w kontaktach z całymi społecznościami poza obszarem Zachodu.
Tym bardziej, kiedy mamy do czynienia z wojną. Wojna znosi indywidualizm, jej koszmar polega na zaniku „ja” na rzecz wspólnoty konfrontującej się z inną wspólnotą w zwarciu o rzeczy najważniejsze – swoje istnienie lub śmierć. Wojna na Ukrainie nie jest starciem wojskowych profesjonalistów, ale wojną narodów z całym jej okrucieństwem. Kto tego nie widzi, ten tego nie chce zobaczyć – i zwykle uruchamia eskapistyczne argumentacje. Mistrzami w tym zakresie stały się elity rządzącej w Niemczech socjaldemokracji oraz ich intelektualni akolici.
Coraz więcej Rosjan popiera wojnę
Dawno, dawno temu, bez internetu i smartfonów, w głębinach ponurych lat osiemdziesiątych, grupa młodych ludzi w Krakowie gwałtownie dyskutowała nad pojęciem stworzonym przez chrześcijański i lewicowy zarazem ruch teologii wyzwolenia w Ameryce Łacińskiej – a mianowicie grzechem strukturalnym. Dodam może, że z tej grupy wyszło potem trzech ministrów konstytucyjnych III RP, jeden senator, trzech posłów, jeden szef wywiadu i dwóch kontrwywiadu. Wtedy rozemocjonowani dyskutowaliśmy do nocy, czy reguły narzucone przez opresyjne państwo, totalitaryzm, same w sobie nie stanowią „grzesznej” struktury, wobec której powszechne kradzieże mizernych dóbr i przytłaczjąca bierność społeczeństwa wobec PRL, są nie tyle pochodną indywidulanych skłonności, co zaplanowaną i realizowaną systemową zbrodnią produkującą takie postawy.
Przypomniały mi się te czasy, odległe jak pierwsza wojna punicka, kiedy czytałem wywiad, jaki udzielił OKO.press 3 września Lew Gudkow, szef Centrum Lewady, jednego z ostatnich okruchów niezależności opinii publicznej w Rosji. Centrum od dziesięcioleci prowadzi badania opinii publicznej uważane za jedyne niezależne i wiarygodne w FR. Według nich 76 procent Rosjan w sierpniu 2022 roku popierało wojnę. „Mówimy nie tylko o stabilnym poparciu, ale i o wzroście poziomu dumy i satysfakcji. Dla mnie ten wzrost jest nie tylko niespodziewany, ale wręcz szokujący” – mówi Gudkow. I dalej: „W krajach totalitarnych wśród ludzi dominuje apatia, która jest równoznaczna z poparciem dla reżimu. To właśnie apatia jest strukturą nośną reżimu. Niewielu jest zawziętych fanatyków. Większość dostosowuje się do represyjnego państwa, wykazując lojalność w przekonaniu, że w ten sposób można się z tym państwem dogadać, ujść jego uwadze”.
Zaryzykuję tezę, że w Rosji mamy do czynienia ze stanem podobnym do tego, o którym dyskutowaliśmy czterdzieści lat temu, w spowitym wiecznymi mgłami starym Krakowie.
A więc kluczem jest zmuszenie ludzi, by zobaczyli, w czym żyją, zrozumieli grzech struktury i potrafili obmyć swoje indywidualne winy pod warunkiem, że wypowiedzą mu posłuszeństwo. To pragmatyczność odpowiedzialności zbiorowej. Konformizm pozwala kłamać sobie na co dzień, stosować „dwójmyślenie” tak długo, jak to się opłaca, a jak dotąd Rosjanom opłaca się popierać Putina.
Żeby złamać Rosję Putina, nie wystarczą kolejne klęski jego armii na froncie, potrzeba również czynnie wziąć udział w tej codziennej kalkulacji milionów rosyjskich obywateli mających cokolwiek jeszcze do stracenia. Zakaz wjazdu do UE na wizy wielokrotne (turystyczne) to zamknięcie jedynej drogi ucieczki, to wzrost desperacji, a nie jeszcze większe przyklejenie się do reżimu (można jeszcze bardziej?).
Tym samym zakaz wjazdu do krajów Europy nie jest wyrazem świętego etycznego oburzenia, nie jest naruszeniem zasad liberalnych – jest pragmatycznym narzędziem w pokonaniu nieprzyjacielskiego i antyliberalnego sytemu. I w takim duchu UE podjęła decyzję o wypowiedzeniu umowy o uproszczonym reżymie wizowym z 2007 roku. Od 12 września Rosjanie będą musieli składać dokumenty potwierdzające cel przyjazdu, co będzie procedurą długotrwałą, a wakacje oligarchów w Europie skończyły się nie tylko ze względu na naciągającą jesień. Pozostawiono furtki dla dysydentów i dziennikarzy.
Zakończył się spór, czy odmowa wiz turystycznych dla obywateli FR jest kwestią tego, co wypada liberalnym demokracjom, a co jest normalną reakcją wobec wroga. Tak, wroga – i chyba przestajemy na Zachodzie obawiać się tego słowa, co warunkuje skuteczną obronę.