Mówimy dziś zwykle, że liberalizm dotyczy instytucji politycznych – liberałowie chcą rządów prawa albo podziału władz; chcą systemu politycznego, w którym władza jednych nad drugimi jest zawsze ograniczona. Ale patrząc historycznie, liberalizm dotyczył nie tylko instytucji, lecz również kwestii kształtowania indywidualnego charakteru. Można by powiedzieć nawet mocniej: ideał samodoskonalenia był podstawową wartością etyczną liberalizmu.

Oczywiście, liberałowie nie wymyślili sobie tego ideału w pełni samodzielnie. Helena Rosenblatt w książce „The Lost History of Liberalism” przypomina, że zanim w XIX wieku powstały pierwsze liberalne partie polityczne, odpowiedzialne kształtowanie charakterów miało być od wielu stuleci cechą dobrej edukacji, przygotowującej człowieka do korzystania z wolności. Nie było wtedy „liberalizmu” – szeroko rozpowszechnione było natomiast, jak pisze autorka, pojęcie liberality [liberalność], oznaczające postawę osobistą, która obejmuje wielkoduszność, towarzyskość czy dbałość o dobro publiczne. Była to wartość ważna również dla wczesnych liberałów.

Liberalizm i triumf woli

Według Rosenblatt – takie jest przesłanie jej książki – dziś trzeba przypominać o tych korzeniach. Jej zdaniem z czasem liberalizm coraz bardziej kojarzył się z ochroną indywidualnych praw, a nie z odpowiedzialnością obywateli wobec wspólnoty. Tymczasem w praktyce nie ma praw bez obowiązków – liberalne instytucje nie mogą przetrwać, jeśli obywatele nie będą kształcić się na ludzi o liberalnych dyspozycjach, a następnie wykazywać publicznego zaangażowania w obronie liberalnych instytucji.

Warto jednak dodać, że z ową liberalną ideą samodoskonalenia wiązało się również kilka poważnych problemów. Po pierwsze, łatwo prowadziła ona do moralnej arystokracji, ograniczenia praw kobiet czy rasizmu. Wielu liberałów wierzyło, że nie wszyscy ludzie posiadają zdolność do podejmowania samodzielnych wyborów – nie tylko dlatego, że nie wyrobili w sobie jeszcze odpowiedniego charakteru moralnego, lecz również dlatego, że być może w ogóle nie będą w stanie go w sobie wyrobić. Oczywiście, jak dziś wiemy, myśleli tak przede wszystkim biali mężczyźni, a osobami rzekomo niezdolnymi do samodzielnego myślenia miały być kobiety albo mieszkańcy zamorskich kolonii.

Po drugie, nie bez związku z pierwszym, idea społecznego postępu dobrze współgrała w przeszłości ze zbrodniczymi praktykami eugenicznymi. Było to zjawisko wykraczające poza konkretną ideologię, nie dotyczyło więc tylko liberalizmu. Wiązało się ono między innymi ze stanem wiedzy naukowej na przełomie XIX i XX wieku – na przykład ideą, że skłonność do popełniania przestępstw ma charakter dziedziczny. Niemniej pokazuje to, jakie mogą być konsekwencje poglądu, że samodoskonalenie jest naszym moralnym obowiązkiem.

Wreszcie, po trzecie, wraz z rozwojem nauk społecznych można było coraz łatwiej dojść do wniosku, że żadna miara samodoskonalenia jednostek nie doprowadzi do bardziej sprawiedliwego społeczeństwa – do tego potrzeba reform instytucjonalnych. Na przykład, jeśli dzieci będą miały autobus ze swojej wioski do szkoły, przyniesie to ogółem lepsze efekty społeczne, niż gdy się im powie, że powinny kształtować twardy charakter, idąc na lekcje 20 kilometrów na piechotę. Warto się starać, ale warto wkładać energię przede wszystkim w to, co przynosi to najbardziej wartościowe rezultaty – czyli w tym przypadku w naukę, a niekoniecznie samą drogę do szkoły. Oto właśnie postęp.

Ile doskonałości w doskonałości?

Co więc zrobić z tym kłopotliwym dziedzictwem? Pierwsze pytanie dotyczy tego, czy w ogóle trzeba coś jeszcze z nim robić. Liberałowie w międzyczasie podjęli przecież pewne środki zaradcze – najważniejszy filozof liberalny drugiej połowy XX wieku John Rawls pisał w swojej teorii sprawiedliwości, że każdy uczestnik umowy społecznej ma zdolność do posiadania zmysłu sprawiedliwości, a zatem zasada równej wolności wszystkich ludzi stała się teraz dla liberałów punktem wyjścia do rozmowy; nie ma tu już miejsca na moralną arystokrację czy postrzeganie kobiet jako gorszych niż mężczyzn.

Mówili również, że należy przeprowadzić podział na prywatne i publiczne. Według liberałów okresu zimnej wojny, takich jak oksfordzki filozof Isaiah Berlin, doświadczenie faszyzmu oraz komunizmu pokazywało, że idea dążenia do ideału jest z gruntu niebezpieczna, ponieważ sugeruje bezceremonialną drogę po trupach do celu. Jak pisał w ładnym wyrażeniu amerykański myśliciel Richard Rorty, należy „zawsze dążyć do perfekcji – ale tylko w weekendy” – czyli w ramach swoich prywatnych pasji, bo w tygodniu trzeba być dobrym demokratą i pragmatycznie dogadywać się z innymi.

A jednak liberałowie mieli podobne refleksje również w XIX wieku, choćby po doświadczeniu wielkiego terroru w okresie rewolucji francuskiej, co sugeruje, że tego rodzaju wnioski nie są dane raz na zawsze.

No dobrze, ale co z PiS-em?

Pytanie drugie dotyczy więc tego, czy owo dążenie liberalizmu do samodoskonalenia nie manifestuje się obecnie w jakiejś nowej formie, która i tym razem w wykoślawionej postaci może wywierać niepożądane skutki społeczne. I wiemy przecież, że się na różne sposoby manifestuje, a przykładem tego jest choćby popularność języka coachingu czy książek z gatunku self-help.

Można by jednak powiedzieć, że póki dzieje się to w sferze prywatnej, to jeszcze nic takiego – każdemu jego hobby. Ale wiemy też, że manifestuje się ono ponadto w życiu społecznym, choćby w niektórych nowoczesnych miejscach pracy. Tym sposobem obowiązek samodoskonalenia – w tym kontekście określany mianem optymalizacji czy wzrostu efektywności – może stawać się rodzajem bezmyślnej opresji, a nie wyrazem kultywowania cnoty wolności.

Jest tu wreszcie również kwestia czysto polityczna. Rosenblatt zwraca mianowicie uwagę, że w XIX wieku liberałowie chętnie interpretowali niepokoje i zrywy społeczne w kategoriach upadku moralnego, a nie problemu niesprawiedliwego systemu społecznego czy gospodarczego. Innymi słowy, ich zdaniem ludzie buntowali się z powodu ułomności charakterów – co zresztą dowodziło tylko, że niepanującemu nad sobą tłumowi nie powinno się przyznawać praw wyborczych – a nie choćby z powodu klęsk żywiołowych, które spadły na nich w ostatnich latach i związanego z tym poczucia desperacji.

Łatwo zauważyć, że współcześnie część środowisk liberalnych interpretowała w podobny sposób zwycięstwa wyborcze PiS-u. A zatem jednocześnie przedstawiali się jako moralna arystokracja, która nie ulega zepsuciu, jak również zrzucali wynik wyborczy na ciemnotę ludu niezdolnego do odpowiedzialnego decydowania o sobie – który w dodatku sprzedaje się za świadczenia społeczne, co w tym obrazie dodatkowo psuje charaktery. Podobnie jak ich dziewiętnastowieczni odpowiednicy, pomijali tym samym problem warunków społecznych, które PiS mogło wykorzystać dla zwycięstwa.

Najprostszy wniosek brzmiałby więc może następująco: jeśli już podoba się nam idea dążenia do perfekcji, to unikajmy pychy, która sugerowałaby, że to właśnie nasz sposób życia, a wraz z tym być może my sami reprezentujemy doskonałość, inni zaś powinni nam wyłącznie klaskać. Taka postawa oznaczałaby bowiem poważną wadę charakteru; przystoi to może osobie, której umysłowość opanowana została przez zwulgaryzowany język coachingu, byłby to jednak rodzaj niewrażliwości oraz ograniczonej wyobraźni, które nie pasują do praktyka liberalności, osoby przecież towarzyskiej i wielkodusznej.

 

Zapraszamy do lektury wywiadu z Heleną Rosenblatt we wtorek, w nowym numerze „Kultury Liberalnej”.