Szanowni Państwo!
Może to zabrzmieć jak herezja. Jednak patrząc historycznie, poczucie wspólnotowości jest dla liberalizmu czymś ważnym i potrzebnym. Współcześnie z liberalizmem często kojarzy się egoizm czy skrajny indywidualizm. Jeśli jednak zajrzeć do książek na temat historii tej tradycji politycznej, to łatwo zauważyć, że dla jej wczesnych propagatorów ideały hojności, zaangażowania obywatelskiego czy dobra wspólnego były ważnymi motywami działania.
Różnica polega może na tym, że liberałowie chcieli, na ile to możliwe, wspólnoty dobrowolnej, niewymuszonej, w której ludzie dbają o wspólne sprawy, ponieważ wierzą, że w tego rodzaju działalności jest coś wartościowego. Współcześnie oznacza to również ochronę grup, którym odmawia się równych praw albo którym trudno się bronić samodzielnie. Jeśli nie wszyscy mogą cieszyć się wolnością, państwo zaczyna należeć do grupy uprzywilejowanych, a w najgorszym razie do jednej kasty czy partii – powstaje wtedy rodzaj wspólnoty nieliberalnej, która opiera się na wykluczeniu.
W ostatnich latach pisze się więc nieraz o tym, że liberałowie powinni być bardziej wspólnotowi – na przykład odebrać prawicy monopol na odwoływanie się do dumy narodowej. Ale w gruncie rzeczy nie muszą wymyślać w tym celu niczego nowego. W wielu krajach liberalne instytucje rodziły się wraz ze zrywami narodowymi – chodziło więc o to, aby obywatele danego narodu mieli więcej praw i wolności.
W czasie wojny państwa Zachodu starają się głośno o tym przypominać. Stany Zjednoczone proponują więc interpretację inwazji Rosji na Ukrainę jako starcia dwóch alternatywnych modeli cywilizacyjnych – prowadzącego do zbrodni autorytaryzmu oraz opowiadającej się za wolnością i prawami człowieka demokracji liberalnej. Było to widać w Armenii, gdzie wybrała się amerykańska delegacja na czele ze speakerką Izby Reprezentantów Nancy Pelosi, aby gwarantować ochronę armeńskiej demokracji przed azerbejdżańskim autorytaryzmem. W tym obrazie wojna pokazuje aktualność i niezbędność liberalnych zasad i wartości w sposób jasny i wymierny.
Krytycy powiedzą, że liberalne państwa Zachodu również mają swoje za koszulą – i będą mieli rację. Jednak systemowa różnica polega na tym, że liberalno-demokratyczny model rządzenia umożliwia rozliczenia z błędami przeszłości i daje obywatelom nadzieję oraz narzędzia do tworzenia bardziej sprawiedliwego porządku społecznego. Tymczasem od systemów autorytarnych nie możemy tego oczekiwać.
W nowym numerze „Kultury Liberalnej” zastanawiamy się nad perspektywami liberalizmu w obliczu globalnych kryzysów. Czy jest możliwe, że powinien on czerpać więcej inspiracji ze swojej własnej przeszłości?
Francis Fukuyama, amerykański politolog, który wydał ostatnio książkę pt. „Liberalizm i jego wrogowie”, w rozmowie z Michałem Matlakiem oraz Laetitią Strauch-Bonart mówi o tym, jakie są dzisiaj słabe i silne punkty tradycji liberalnej. Wskazuje on na dwa zagrożenia polegające na nadmiernej radykalizacji tradycyjnych liberalnych ideałów – neoliberalizm oraz politykę tożsamości.
Z kolei proponuje on powrót do bardziej „klasycznego” rozumienia liberalizmu. Jak wyjaśnia, jego rozumienie liberalizmu „wiąże się z ustrojem opartym na wierze w uniwersalną równość i godność wszystkich ludzi, która musi być chroniona przez państwo prawa. Sfera ekonomiczna nie jest kluczowa dla mojego rozumienia liberalizmu. Jeśli jesteś zwolennikiem ustroju, który chroni podstawowe prawa jednostki, to uważam cię za liberała”.
Helena Rosenblatt, historyczka liberalizmu i autorka książki „Utracona historia liberalizmu”, w rozmowie z Tomaszem Sawczukiem ujmuje temat od innej strony. Zwraca ona uwagę, że od samego początku tradycji liberalnej, która zaczęła kształtować się wyraźnie w XIX wieku, wśród liberałów trwały rozmaite spory doktrynalne. Nie istniało więc wówczas coś, co współcześnie niektórzy nazywają „klasycznym liberalizmem”, skupionym wokół ideału wolnego rynku. Debata była bardziej złożona.
Rosenblatt twierdzi natomiast, że istnieje pewien zapomniany element tradycji liberalnej. Mianowicie wcześni liberałowie nie popierali egoizmu i skrajnego indywidualizmu, lecz byli zwolennikami odpowiedzialnego zaangażowania w życie społeczne, niekiedy przedkładając interes publiczny nad osobisty. Zdaniem autorki jest to postawa, której potrzebujemy również współcześnie. Jeśli liberalne instytucje polityczne mają przetrwać kolejne pokolenia, nie obronią się same, lecz potrzebują obywatelskiego zaangażowania.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”