Tomasz Sawczuk: Kiedy powstał liberalizm? 

Narodziny datuję na rok 1812. Oczywiście, można mówić o korzeniach, które sięgają aż do starożytności. Jednak słowo „liberalizm”, które reprezentuje konkretną zbitkę pojęć, ukuto pod wpływem doświadczenia terroru rewolucji francuskiej i rządów Napoleona. 

W książce „The Lost History of Liberalism” pisze też pani o „liberalności”, która jest dużo starsza od liberalizmu. Na czym polega różnica?

„Liberalność” to termin sięgający czasów Cycerona w starożytnym Rzymie. Odnosił się do cech dobrego obywatela. Pierwotnie obejmował pojęcia szczodrości i obowiązku wobec wspólnoty. W okresie średniowiecza, w tradycji chrześcijańskiej liberalność zyskała również znaczenie dobroczynności, opiekuńczości. Tak jak Bóg jest hojny i troskliwy, tacy też powinni być ludzie wobec siebie. 

Jednak u początków XIX wieku liberalizm oznacza coś zupełnie innego. Najpierw był obelgą, a na pewno określeniem pejoratywnym, zresztą jak większość „-izmów” w XIX wieku. Kiedy zaczęły pojawiać się w języku, zwykle odnosiły się do herezji: kalwinizm, ateizm. Początkowo używali ich przeciwnicy danego ruchu, a dopiero później zostały one przejęte przez przedstawicieli tych nurtów. 

Idea liberalności miała być ważna również dla wczesnych liberałów. Wierzyli oni, że kształtowanie własnego charakteru jest czymś wartościowym. Liberalizm dotyczy indywidualnego charakteru czy instytucji politycznych?

Te dwie kwestie idą ze sobą w parze. Liberałowie opowiadają się za budową takich instytucji politycznych, które umożliwiają rozwój indywidualnego charakteru. Co więcej, aby móc tworzyć właściwe instytucje, potrzeba obywateli, którzy mają odpowiedni charakter – rozumiano go właśnie jako poczucie obowiązku wobec wspólnoty. Instytucje te powinny być tak zaprojektowane, aby każdy mógł stać się takim obywatelem, jakiego potrzebuje liberalna demokracja – szczodrym, współczującym i wykształconym. W tym sensie liberalność zawsze była ważną i cenioną postawą – aż do niedawna. 

Dlaczego nastąpiła w tej sprawie zmiana? 

W XX wieku miał miejsce zwrot ku instytucjom politycznym, z naciskiem na ich rolę w ochronie praw jednostki. Nastąpiło to wraz z awansem Ameryki do rangi mocarstwa. Chcę podkreślić, że instytucje były bardzo ważne od samego początku. Benjamin Constant, jeden z pierwszych teoretyków liberalizmu, napisał konstytucję, był politykiem. Jego partnerka Germaine de Staël odegrała niezwykle ważną rolę, gromadząc w swoim salonie ludzi pracujących nad treścią deklaracji praw człowieka i obywatela. Nie umniejszam tego. Ale warto opowiedzieć również drugą połowę tej historii. 

To bardzo ważne, abyśmy dziś rozumieli, jak bardzo pierwsi liberałowie czerpali z tradycji liberalności i jakie znaczenie przywiązywali do edukacji etycznej wszystkich obywateli. Miała ona dać fundament instytucjom politycznym i chronić ich trwałość. Do tego trzeba obywateli, którzy są świadomi na równi swoich praw, jak i obowiązków. 

Na ile ważna jest dla historii liberalizmu tożsamość narodowa? W książce pisze pani o tym, że John Stuart Mill podziwiał jednego z twórców nowoczesnych Włoch Giuseppe Mazziniego. To sugeruje, że łączył ich jakiś wspólny cel. Były też jednak lokalne różnice. To ważne pytanie również dla takich krajów jak Polska, których historie zwykle pomija się w książkach na temat historii liberalizmu, ale które dzisiaj chcą tworzyć demokracje liberalne. 

Oczywiście ma pan rację, wskazując na to, że liberalizm od zawsze był wspólnym projektem. To tradycja oparta na wzajemnej komunikacji, wymianie myśli poprzez czytanie swoich dzieł. Zdarzały się przypadki wygnańców, którzy po ucieczce lub wydaleniu z kraju kontynuowali swoją walkę poza jego granicami. Dzisiaj liberalizm jest zwykle postrzegany jako tradycja anglo-amerykańska i dlatego wszystkie nasze nadzieje zdają się spoczywać na barkach Stanów Zjednoczonych, które lubią się przy tym przedstawiać jako wzór i najlepsza demokracja liberalna na świecie. Byłoby dobrze, gdyby Ameryka była w tym kontekście nieco bardziej pokorna i zdała sobie sprawę, że jest to projekt, do którego przyczyniło się wiele krajów. 

Pisząc o zapomnianej historii liberalizmu, ma pani na myśli w szczególności Francję i Niemcy. Dla wielu osób może to być dużym zaskoczeniem. Wydawałoby się, że w XX wieku liberalizm we Francji prawie nie istnieje. A tu proszę, okazuje się, że Francja znajduje się samym centrum historii liberalizmu. Dlaczego historia Francji i Niemiec jest w tym kontekście ważna?

Przede wszystkim pierwsza liberalna partia polityczna powstała we Francji. Oczywiście nie była to partia w dzisiejszym znaczeniu tego słowa, ale grupa podobnie myślących intelektualistów, którzy doświadczyli rewolucji francuskiej. Początkowo entuzjastycznie podchodzili do rewolucyjnego projektu, który zakładał utworzenie monarchii konstytucyjnej opartej na zasadzie rządów prawa i rządu przedstawicielskiego. Niestety projekt ten później przerodził się w terror i uległ straszliwej radykalizacji. 

Wraz z rządami Napoleona całkowicie jasne stało się zaś, jak ważna jest ochrona praw jednostki i wolność mediów. Napoleon wprowadził przecież cenzurę. Posługiwał się tajną policją, zamykał gazety, skazywał ludzi na wygnanie. Madame de Staël spędziła większość swojego życia w Szwajcarii lub podróżując po Europie. Napoleon jest dla mnie dzisiaj szczególnie ciekawym przykładem. Można go wręcz nazwać protopopulistą, który przekonywał lud, że jest jego jedynym reprezentantem, że go rozumie, a wręcz uosabia. Przekonywał, że to on wie, co jest najlepsze dla ludu.

Natomiast w ciągu XIX wieku wydarzyło się coś nieoczekiwanego – to Niemcy wniosły ogromny wkład w znaczenie liberalizmu. Stało się tak dlatego, że wraz z industrializacją, urbanizacją i wzrostem liczebności klasy robotniczej stało się jasne, że same liberalne wolności nie podnoszą poziomu życia ludzi ubogich, którzy nadal tkwią w biedzie. Pojawiło się nowe słowo „pauperyzacja”. To niemieccy teoretycy zwrócili uwagę, że autorzy fundamentalnych dla liberalizmu tekstów, tacy jak Adam Smith, nie mogli jeszcze znać realiów życia w epoce industrialnej. 

Niemieccy liberałowie jako swój podstawowy cel obrali więc pomoc owym biednym ludziom zamieszkującym miasta. Postanowili uważnie przyjrzeć się rzeczywistości, zamiast pisać abstrakcyjne traktaty. Rewolucja industrialna w Niemczech zaczyna się później niż w Anglii, ale przebiega bardzo szybko, a niemieccy intelektualiści chcą zapobiec przemianie ich miast w miejsca przypominające Manchester. Dochodzą więc do wniosku, że w tym celu potrzebna jest ingerencja państwa. Ich prace są następnie tłumaczone i streszczane w angielskich, francuskich, a nawet amerykańskich magazynach. Zresztą w tamtym okresie Amerykanie masowo wyjeżdżali do Niemiec na studia. Wracali do kraju, niosąc ze sobą przekonanie, że liberalizm wymagał aktualizacji. 

Pani zdaniem nie istniało wówczas coś takiego jak „klasyczny liberalizm” – termin, którego dzisiaj używa się czasem na opisanie dziewiętnastowiecznego, wolnorynkowego liberalizmu. Co w takim razie istniało? 

Mam wielu drogich przyjaciół, którzy określają się mianem libertarian. Są zdecydowanymi przeciwnikami ingerencji państwa w gospodarkę i adwokatami wolnego rynku. I woleliby mówić o sobie per klasyczni liberałowie. Twierdzą, że zwrot w stronę większego zaangażowania państwa w gospodarkę był zdradą założeń liberalizmu. 

W Polsce jest podobna dyskusja. 

To była właściwie jedna z motywacji do napisania mojej książki – ludzie powołują się na różne definicje liberalizmu, co na całym świecie powoduje nieporozumienia. W Stanach Zjednoczonych bycie liberałem oznacza potocznie popieranie interwencji państwa w gospodarce, a także pewnego stopnia redystrybucji. Z kolei w Europie i reszcie świata znaczenie tego słowa jest niemal odwrotne. W Europie liberalizm kojarzy się z wolnym rynkiem i ograniczoną rolą państwa. Tak przynajmniej mówi się w sensie potocznym. 

Dlaczego więc nie należy mówić o „klasycznym liberalizmie”? Bo nigdy nie istniał. Gdy zaczęto czytać niemieckich myślicieli, wielu liberałów, szczególnie w Anglii, zaczęło przejmować ich nacisk na potrzebę interwencji rządu w celu pomocy ubogim i ostatecznie zostało tak zwanymi nowymi liberałami. Wtedy pojawiają się ludzie, którzy sprzeciwiają się tej ewolucji – twierdząc, że nie tego chciał Adam Smith i pierwsi teoretycy liberalizmu. Owa grupa nazywa się ortodoksyjnymi czy klasycznymi liberałami. Jednak błędnie odczytują oni klasyków, w tym Adama Smitha. Słowo „klasyczny” sugeruje, że taki był oryginalny liberalizm, co jest nieprawdą. Jest to interpretacja anachroniczna.

Dlaczego?

Wystarczy spojrzeć na dorobek samego Smitha. Opowiada się on za pewną dozą interwencji państwa, mówi o robotach publicznych i edukacji państwowej. W ostatnich dwudziestu latach wielu badaczy pokazało, że odczytanie klasycznych liberałów jako bezkompromisowych zwolenników wolnego rynku jest bardzo upraszczające i pozbawione zrozumienia kontekstu. Odczytanie takie wybiera pewne elementy teorii Smitha, właśnie po to, aby skonstruować to, co określa się potem mianem „klasycznego liberalizmu”. 

W książce pisze pani wprost, że ludzie o radykalnie wolnorynkowych poglądach, tacy jak Frédéric Bastiat, stanowili mniejszość we wczesnym ruchu liberalnym. Czy naprawdę tak było?

Moje badania wskazują na to, że było to stanowisko mniejszości. Zajmowałam się ostatnio komputerowymi metodami analizy wypowiedzi i tekstów w celu sprawdzenia tego z pomocą danych liczbowych. Przeprowadziłam kilka tego rodzaju analiz, które moim zdaniem potwierdzają ten pogląd, natomiast wciąż jest w tym obszarze więcej pracy do zrobienia.

Wspomniała pani, że ideał samodoskonalenia był centralnym elementem etyki liberalizmu. Jednocześnie jest to chyba jeden z najbardziej problematycznych motywów tej filozofii. Może prowadzić do moralnej arystokracji, rasizmu, a nawet eugeniki – jeśli pewna grupa uzna się za tych bardziej doskonałych, do których inni powinni aspirować. Po drugiej wojnie światowej część liberalnych myślicieli, takich jak na przykład Isaiah Berlin, pisała o tym, że dążenie do ideału może być politycznie niebezpieczne. Jakie płyną z tego wnioski? 

To świetne i bardzo trudne pytanie. W mojej pracy przykładam szczególną wagę do odczytywania teorii w kontekście czasu i miejsca, w jakim powstawała. Kiedy pierwsi liberałowie zaczęli podejmować temat kształtowania charakteru, działo się to w reakcji na kontrolę Kościoła nad edukacją. Po prostu nie mogli oni wyobrazić sobie dwudziestowiecznej fali totalitaryzmu i jego zagrożeń, które dzisiaj są dla nas tak oczywiste. Zdawali sobie za to sprawę z zagrożeń, jakie niesie państwo działające w zmowie z Kościołem katolickim. Działali również pod wpływem terroru rewolucji francuskiej i niepokoju wynikającego z irracjonalnego postępowania tłumu. Byli więc w tym sensie zainteresowani edukacją. Samodoskonalenie oznaczało przede wszystkim stawianie się bardziej racjonalnym i mniej kierowanym przez emocje. 

W XX wieku sytuacja zupełnie się zmieniła. Wraz z rozwojem nowoczesnej techniki państwo dysponuje dużo większą władzą. Ma dostęp do dużo silniejszych narzędzi propagandy i kontroli. Pojawia się ogromna obawa, że szkoły będą nastawione na produkowanie partyjnych zelotów, a nie sprzyjać wolności. Jednocześnie wielu liberałów dało się nabrać na pomysł „nauki o rasie”. To ciemna karta tej historii. To przerażające, jak można obrócić się przeciwko własnym wartościom, by pozbawiać wolności ludzi, których uznaje się za nieprzystosowanych. Warto przy tym dodać, że było też wielu liberałów, którzy uważali te praktyki za niedopuszczalne – z kolei postulaty eugeniczne pojawiały się w całym spektrum politycznym. 

W konkluzji książki mówi pani, że warto wrócić do owego wczesnego rozumienia liberalizmu, dla którego ważna jest liberalność – tolerancja, szczodrość, obywatelskie zaangażowanie, dbałość o dobro wspólne, nawet jeśli odbywa się to kosztem prywatnego interesu. Jaki jest tego powód? 

Napisałam tę książkę częściowo jako wyraz osobistej troski, biorąc pod uwagę moje własne doświadczenia w nauczaniu młodych studentów – ilości cynizmu, z jakim się spotykam w odniesieniu do naszego systemu władzy, struktur gospodarczych, naszych ojców założycieli. Mówię „naszych”, chociaż jestem Szwedką, ale kocham Stany Zjednoczone, gdzie zdobyłam wykształcenie i gdzie żyję. Ze smutkiem obserwuję, jak wielu inteligentnych, wygadanych ludzi nie zna lub nie docenia tej historii albo patrzy jedynie na jej negatywne strony. Nie chcemy wybielać historii, musimy wiedzieć, co się stało. Ale potrzebujemy pełnego obrazu. 

Tymczasem edukacja obywatelska jest w Stanach Zjednoczonych coraz słabsza. Zdaje się, że zupełnie porzuciliśmy tę tradycję, która została przejęta przez prawą stronę sceny politycznej. Teraz to ona lepiej sobie radzi w machaniu flagą i posługiwaniu się językiem patriotyzmu. Uważam, że szczególnie dzisiaj, w tym momencie historii, powinniśmy uczyć młodych ludzi postawy obywatelskiej, ale również historii walki o liberalną demokrację. Musimy się o niej uczyć chociażby po to, aby móc rozpoznawać zagrożenia, które można dostrzec wokół nas. Mówiąc najkrócej, mieliśmy Napoleona, a teraz mamy Trumpa [śmiech].