Gaspar Noe, Argentyńczyk mieszkający od dzieciństwa w Paryżu, uchodzi za czołowego skandalistę francuskiego kina i jest to sława najzupełniej zasłużona. Jego filmy są brutalne, pełne okrucieństwa, seksu i przemocy – również seksualnej. Dość przypomnieć „Love” z jego festiwalem kopulacji, paradą dumnie wzwiedzionych członków i pokazem ejakulacji. Albo dziewięciominutową (choć wydaje się, że trwa wieczność) niezwykle realistyczną scenę gwałtu w „Nieodwracalnych”. Albo miażdżenie gaśnicą czaszki rzekomego gwałciciela w tymże filmie, jedną z najpotworniejszych scen, jaką widziałem w kinie. Momentów, w których widz odruchowo odwraca głowę od ekranu, jest w jego twórczości więcej.
Dużo w niej miejsca zajmują też narkotyki. W filmach Noego ćpa się na potęgę, a jedną z ulubionych, sztandarowych wręcz postaci stanowi narkoman, a zarazem przygodny diler (jak w jego najbardziej bodaj znanym filmie, „Wkraczając w pustkę”). W jakiś sposób wiąże się to z estetyką reżysera: lubi on psychodeliczne obrazy, halucynacyjne podróże, atakowanie zmysłów widza przez pulsujące kolory czy migoczące światła stroboskopowe – wszystko to przy akompaniamencie agresywnej muzyki. Jego inwazyjne wizje bywają fascynujące choć potrafią też porządnie zmęczyć.
Starsi państwo w paryskim mieszkaniu
Biorąc to wszystko pod uwagę, jego ostatni film „Vortex” trzeba uznać za ogromną niespodziankę – jest zaskakująco odmienny od wcześniejszych utworów francuskiego enfant terrible (choć postaram się wskazać także elementy ciągłości). Noe zawsze szokował i ponownie mu się to udało – tym razem jednak czymś zupełnie innym niż nagromadzeniem drastyczności czy otwartością w ukazywaniu seksu. Szokuje właśnie brak wszystkich tych elementów, które tworzyły jego artystyczną tożsamość i pracowały na jego reputację.
„Vortex” znacznie bardziej niż wcześniejsze filmy tego reżysera przypomina liczne, powstałe w ostatnich dekadach utwory opowiadające o starości i o tym, co często się z nią łączy: fizycznej i umysłowej niewydolności. Ich pojawienie się nie jest niczym dziwnym. Współczesne społeczeństwa starzeją się w przyśpieszonym tempie, problemy, które stąd wynikają – jak konieczność opieki nad zniedołężniałymi rodzicami – stają się udziałem coraz większej liczby ludzi, a kino stara się z tych społecznych zjawisk wyciągać wnioski. Najbardziej znanym tytułem z tego tematycznego cyklu jest „Miłość” Michaela Hanekego [2012], w którym mąż (Jean-Louis Trintignant) zajmował się żoną (Emmanuelle Riva) po przebytym przez nią udarze. Najbardziej radykalnym obrazem – i według mnie także najciekawszym – był natomiast „Ojciec” Floriana Zellera [2021], gdzie z kolei córka (Olivia Colman) zajmowała się chorym na alzheimera ojcem (Anthony Hopkins) – w filmie tym widz niejako „wchodził do głowy” leciwego bohatera, zyskując dostęp do jego pokawałkowanego, chaotycznego świata. Wymieńmy jeszcze wcześniejsze „Daleko od niej” [2006], debiut Sary Polley, w którym Fiona (grana przez Julie Christie), również dotknięta alzheimerem, decydowała się na pójście do specjalistycznego ośrodka, co wywoływało nieoczekiwane konsekwencje dla jej długoletniego związku z Grantem (Gordon Pinsent).
„Vortex” należy do tej samej parafii. Nieco podobny do „Miłości” opowiada o starzejącym się małżeństwie mieszkającym w zagraconym, zapchanym książkami i zasłanym papierzyskami paryskim mieszkaniu. Nie znamy i nie poznamy ich imion. On (włoski reżyser horrorów Dario Argento, debiutujący jako aktor) jest krytykiem filmowym piszącym książkę o związkach między filmem a snami pod tytułem „Psyche”; cierpi na chorobę serca, ale stara się ją ignorować. Ona (Francoise Lebrun, aktorka najbardziej znana z filmu sprzed niemal pół wieku, „Mama i dziwka”) jest byłą psychiatryczką, dotknięta demencją/chorobą Alzheimera – choć z przebłyskami świadomości, tym boleśniejszymi, że jako lekarka zdaje sobie sprawę ze swojego stanu. W jednej z pierwszych scen wychodzi na zewnątrz i gubi się w pobliskim sklepie; zresztą nawet w dobrze jej znanym apartamencie – ukazywanym jak ciemny labirynt pokojów i korytarzy – często traci orientację. On ją szczęśliwie odnajduje, ale na co dzień nie zajmuje się nią zbyt troskliwie, zajęty pracą i wydzwanianiem do swojej wieloletniej „przyjaciółki”, z którą związek chyba właśnie się kończy. Żona go niekiedy irytuje – a w pewnym momencie dostarczy mu naprawdę poważnego powodu do irytacji…
Z czego wzięło się zainteresowanie Noego tematem starości/śmierci, raczej nie występującymi w jego wcześniejszej twórczości? Podejrzewam, że po prostu z osobistych doświadczeń reżysera, dla którego własne życie zawsze było najważniejszym źródłem inspiracji. | Paweł Mossakowski
Jest jeszcze ich syn, czterdziestoletni Stéphane (Alex Lutz), który usiłuje rodzicom pomóc. Widzi, że potrzebują stałej pomocy medycznej, chce więc ich ulokować w domu opieki, gdzie będą ją mieli zapewnioną. Ci jednak (a właściwie wypowiadający się w ich imieniu ojciec) zdecydowanie odmawiają, gdyż nie chcą opuszczać mieszkania, w którym spędzili całe swoje życie. Sytuacja bezwyjściowa, nierozwiązywalna, skądinąd dobrze znana niektórym z nas. Stéphane, który samotnie wychowuje ośmioletniego synka, ma zresztą swoje własne problemy (o których potem) i nie może im poświęcać całego czasu i energii.
W „Vorteksie” Noe całkowicie porzuca swój efektowny (a często efekciarski) styl wizualny na rzecz paradokumentalnego zapisu. Film jest spokojny, rzeczowy, obserwacyjny; niespiesznie rejestruje codzienność tej znajdującej się u schyłku życia pary. | Paweł Mossakowski
Z czego wzięło się zainteresowanie Noego tematem starości/śmierci, raczej nie występującymi w jego wcześniejszej twórczości? Podejrzewam, że po prostu z osobistych doświadczeń reżysera, dla którego własne życie zawsze było najważniejszym źródłem inspiracji. Jakie to doświadczenia? Matka Noego, zmarła kilka lat temu, również cierpiała na demencję, zaś on sam otarł się o śmierć po wylewie krwi do mózgu, który na szczęście przeszedł bez szwanku. Po takich przejściach trudno nie zastanowić się nad własną przyszłością, starością, niebezpieczeństwem kalectwa i śmiercią, nawet jeśli wcześniej nie zaprzątało się sobie tymi kwestiami głowy.
Upokorzenie i empatia
W ukazywaniu starości – a zwłaszcza dramatu sytuacji, w której ciało przeżywa umysł – Noe jest bezlitosny i brutalnie szczery. Opisuje starość z wszystkimi jej niedogodnościami, ułomnościami, cierpieniami i upokorzeniami. Nie krzyczy, nie podnosi głosu, mówi jednak dobitnie: to jest koszmar. | Paweł Mossakowski
W „Vorteksie” Noe całkowicie porzuca swój efektowny (a często efekciarski) styl wizualny na rzecz paradokumentalnego zapisu. Film jest spokojny, rzeczowy, obserwacyjny; niespiesznie rejestruje codzienność tej znajdującej się u schyłku życia pary. Czyni to z bliska, niedyskretnie – widz niekiedy czuje się jak podglądacz. Znajdujemy się więc dokładnie na antypodach estetyki „Wkraczając w pustkę” (nawiasem mówiąc, „Vorteks” też mógłby nosić taki tytuł).
Czy jednak „nowy” Noe nie ma nic wspólnego ze „starym”? Całkowicie się przepoczwarzył i oderwał od artystycznej przeszłości? Niezupełnie. W ukazywaniu starości – a zwłaszcza dramatu sytuacji, w której ciało przeżywa umysł – jest bezlitosny i brutalnie szczery. Opisuje starość z wszystkimi jej niedogodnościami, ułomnościami, cierpieniami i upokorzeniami. Nie krzyczy, nie podnosi głosu, mówi jednak dobitnie: to jest koszmar. W pewnym sensie „Vortex” jest jego najbardziej okrutnym filmem – ale i najbardziej empatycznym.
Reżysera też często interesował świat ulegający rozpadowi, destrukcji, pogrążający się w chaosie. Jak w krótkim filmie o robieniu filmu, „Lux Æterna” [2019], gdzie produkcja historycznego dramatu o paleniu czarownic ulegała kompletnej dezorganizacji. Czy w „Climax” [2018], gdzie próba tanecznego zespołu przed wyjazdem na tournée zmieniała się – nie bez wpływu LSD dodanego do sangrii – w swoisty „horror show”. Opowieść o rozpadzie egzystencji i osobowości wskutek utraty pamięci też mieściłaby się w tej „destrukcyjnej” formule.
Są też tutaj – jakże by inaczej! – narkotyki. Potraktowany przez Noego z dużą sympatią Stéphane jest uzależniony od heroiny. Kilka lat temu rodzice wysłali go na odwyk, od tego czasu jakoś się trzyma, ale niebezpieczeństwo powrotu do nałogu stale nad nim wisi. Tym bardziej teraz, gdy jest zestresowany i sfrustrowany swoją bezradnością. Czy nie jest to wystarczający pretekst, aby podgrzać łyżeczkę z brunatną cieczą?
Wreszcie, Noe zawsze poświęcał dużo uwagi formalnej stronie swoich utworów i nawet w „Vorteksie”, filmie surowym i nieefektownym, o niej nie zapomniał. Zastosował w nim pewien zabieg formalny, wykorzystywany zresztą wcześniej we wspomnianej „Lux Æternie”, mało wprawdzie wyszukany, ale uzasadniony merytorycznie i artystycznie funkcjonalny. Mianowicie podzielił ekran na dwie części, umieszczając każdą z postaci w jednej z nich. On i ona – mężczyzna o tylko nieznacznie osłabionych siłach umysłowych i kobieta zupełnie ich pozbawiona – tkwią w nich jak w klatkach i już tych swoich osobnych, obramowanych „połówek” nie opuszczają. W jednej on chociażby siedzi w swoim gabinecie, stukając w maszynę do pisania, podczas gdy w drugiej ona błąka się po ulicach Paryża. Pozostają oddzieleni nawet wtedy, gdy fizycznie znajdują się blisko siebie, na przykład siedząc na kanapie czy leżąc w łóżku. Trudno o bardziej wymowną demonstrację rozłączności ich egzystencji, wzajemnej izolacji ludzi żyjących w jednym mieszkaniu, ale w dwóch osobnych światach.
Noe nie dla fanów
Prosty pomysł formalny podbija emocjonalną wartość filmu, pogłębia jego smutek, sprawia, że na jego bohaterów patrzymy z jeszcze większym żalem i współczuciem. Przyczynia się do tego także przekonujące aktorstwo obojga wykonawców (przypomnijmy – weteranki i naturszczyka). Scenariusz filmu był podobno dziesięciostronicowym szkicem, wymagającym dopiero rozwinięcia na planie – a więc umiejętności improwizacji u aktorów. Oboje najwyraźniej ją posiedli, gdyż świetnie się w tej luźnej konwencji sprawdzili: są prawdziwi aż do bólu.
Muszę jednak uprzedzić: fabuła „Vorteksu” jest skromna, wręcz minimalistyczna, zaś tempo, w jakim jest opowiadana – bardzo powolne. Widać w tym świadomy zamysł reżysera: długie ujęcia zwiększają ciężar czasu, im jest go mniej na ostatnim etapie życia, tym bardziej jest rozciągnięty. To paradoksalne spostrzeżenie wydaje się trafne, ale wynikające z niego artystyczne konsekwencje mogą wystawić na próbę cierpliwości nawet najbardziej życzliwych widzów.
Nie jest to też oczywiście film dla fanów dotychczasowej twórczości reżysera. Dla młodzieży, stanowiącej większość jego fanów, problematyka filmu jest jeszcze abstrakcyjna (choć może warto przygotować się na przyszłość?), język będzie trudno strawny, a rytm zbyt ospały. Noe zdaje sobie z tego doskonale sprawę i jego ostentacyjne zlekceważenie swojej najwierniejszej publiczności stanowi dowód autentycznej niezależności i artystycznej asertywności. Więc jak to mówi wyżej wspomniana młodzież: Szacun, panie Noe!
Film:
„Vortex”, reż. Gaspar Noe, prod. Francja–Belgia–Monako 2021.
*Zdjęcie użyte jako ikona wpisu: materialy prasowe dystrybutora Nowe Horyzonty, strona www.nowehoryzonty.pl